Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Karwat: Sublokatorzy z Saybusch

Krzysztof Karwat
Jan Kanty Pawluśkiewicz, znakomity muzyk i kompozytor, opowiedział mi kiedyś nadzwyczaj interesującą historię. Wiąże się ona z domem, jaki artysta kupił w jednej z największych wsi żywieckich. Otóż udało mu się na podstawie rozmaitych dokumentów prześledzić losy niektórych przedwojennych mieszkańców tego domu. W tle pojawiły się jakieś romanse, zdrady i mezalianse. I wyraźne wątki krakowskie. Bo to przecież nie jest tak, że uroki Żywiecczyzny odkryto dopiero po II wojnie światowej.

Najciekawszy w opowieści Pawluśkiewicza był epizod wojenny. Muzyk przypadkiem, podczas remontu, bodaj nad framugą drzwi, odnalazł list jednego z ówczesnych mieszkańców swego domu. List z nieznanych powodów pozostał niewysłany. Zresztą to drugorzędne. Istotniejsze, że stał się świadectwem tęsknoty do utraconej ojczyzny. Rodzajem skrytej skargi. Dowodem na samotność i poczucie wyobcowania. Napisał go jeden z trzech tysięcy niemieckich osadników, których 70 lat temu okupacyjne władze odesłały na Żywiecczyznę. Tak, odesłały, bo na pewno większość tych ludzi wcale nie chciała opuszczać stron rodzinnych.

Cóż, trzeba było jednak wzmocnić germańskiego ducha Saybusch (niemiecka nazwa miasta używana także po rozbiorach). Sprawa nie była łatwa, bo po średniowiecznych osadnikach - także tych z krajów niemieckojęzycznych, którzy przybyli w te okolice m.in. razem z cystersami - jakby już śladu nie było. Miasto miało wyraźnie polski charakter. Tym bardziej otaczające go gminy wiejskie, góralskie.

Nawet żywieccy Habsburgowie, tak przecież blisko związani z dworem wiedeńskim, zdążyli się tu spolonizować. Ba, najmłodsi z nich służyli w Wojsku Polskim. Zgroza! Trzeba było z tym coś zrobić. Padło więc na niemieckojęzycznych mieszkańców Rumunii i Węgier. Słowem - przeflancowano mniejszość narodową, wmawiając jej, że tutaj - w "starym Reichu" - będzie jej lepiej. Tam mieliście góry, no i tu też będziecie mieli góry.

Lepiej, nie lepiej. Nie wierzę w szczęście tych niemieckich osadników. Nie tylko dlatego, że budowane było na nieszczęściu dziesięciu tysięcy rodowitych mieszkańców Żywiecczyzny, których wywalono z domów i wysłano na poniewierkę do Generalnej Guberni. List "sublokatora" Jana Kantego Pawluśkiewicza nie jest jedynym dowodem w tej sprawie.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Trzymam w ręku dwutomowe wydawnictwo "Żywiec znany i nieznany", będące promocyjną publikacją pokazującą walory historyczne, kulturalne i gospodarcze miasta (także nieodległej słowackiej Čadcy). Na stronie 63 odnajduję dwa zdjęcia. To u góry pokazuje dramat wysiedleń. Po ulicy sunie gromadka nieszczęśników, z tłumokami i workami przerzuconymi przez plecy, czasem jeszcze z walizką w ręku. Niżej - powitanie osadników niemieckich, tuż przy wyjściu z dworca kolejowego w Żywcu. Widzę dwóch mundurowych i wielopokoleniową grupę wieśniaków, wdrapujących się na podstawione i ukwiecone samochody ciężarowe. Fotka zrobiona jest tak, by nie było widać twarzy. Tylko jedna z kobiet, już ulokowana na platformie, spogląda w obiektyw. W jej oczach niepewność, może nawet trwoga. Obok - wystaje główka zapewne dziesięcioletniej dziewczynki. Hitlerowski propagandysta nie zauważył, że to dziecko płacze?

Prawdziwy płacz to się zaczął parę lat później. Ci ludzie przecież nie mogli wrócić tam, skąd przyjechali. Gdzie zatem ich wyeksmitowano? Do nowej Niemieckiej Republiki Demokratycznej? Albo raczej jak popadnie? Z tego, co spróbowałem ustalić wynika, że po roku 1945 ani jedna rodzina "górali niemieckich" nie pozostała na Żywiecczyźnie. Niby oczywiste, bo przecież do swych domów powrócili ich prawowici właściciele.

A jednak to zaskakuje i jeszcze dowodniej wskazuje, jak sztuczny był to przeszczep. Cóż z tego, że ci rumuńscy Niemcy zachowywali się wobec swych nowych sąsiadów, ograbionych i zdegradowanych do roli parobków, dość przyzwoicie. Byli obcy, i nie tylko z powodów ideologiczno-politycznych nie mogli się bratać z polską większością. Owszem, zdarzały się formy kooperacji. Ale były źle przyjmowane.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!