Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz profesor Jacek Kempa: Kryzys Kościoła poruszył nie tylko sumienia. Pchnął wreszcie do uzdrawiających działań

Teresa Semik-Orzech
Teresa Semik-Orzech
Ksiądz profesor Jacek Kempa
Ksiądz profesor Jacek Kempa Arkadiusz Gola
Doświadczenie czasów wojen, a ostatnie – pokolenia Solidarności mówi, że zewnętrzne zagrożenia umacniają wiarę. Gdy zagrożenie znika, a Kościół zbiera ordery za odwagę, rodzi się oczywiste zagrożenie brakiem czuwania i obrastania tłuszczem – mówi ksiądz profesor Jacek Kempa, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego.

Co powiedziałby Jezus o swoim Kościele, gdyby dziś przyszedł na świat? Złośliwi mówią, że zostałby uznany za wroga Kościoła, jeśli zacząłby wyrzucać ze świątyni tych, którzy uczynili z niej „jaskinię zbójców”.

Nie wiem, czy to złośliwa opinia, ale twardo trafia w sedno problemu, który powstaje, gdy własne pogrążenie w złu albo jego tolerowanie tak zaślepia wierzącego, że nie rozpoznaje on Jezusa i Jego nauki. Jeszcze gorzej, gdy dotyczy to „urzędowych” przewodników w wierze. Za każdym razem pytam siebie, jaka droga prowadzi do takiego stanu? Bo czy może być większa obawa dla wierzącego, nie tylko duchownego, niż ta, że się w życiu rozminął z Chrystusem, że go nie rozpoznał, odrzucił? Symbol oczyszczania świątyni, który pani przywołuje, jest zawsze aktualny. Powinno nas niepokoić, gdy go zapominamy.

Jak się ustrzec tego zapomnienia?

Przywołam inny obraz, bliższy przeżywanemu okresowi świąt. O małym Jezusie przyniesionym do tejże samej świątyni starzec Symeon powiedział, że będzie On znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. Wiemy, że ten znak sprzeciwu, w którym zapowiedziane jest także ukrzyżowanie, oznacza radykalne „nie” wobec zła. „Nie” wobec krzywdzenia bliźniego, „nie” wobec wykrzywiania czci dla Boga. Przedłużenie tego sprzeciwu zawiera także Jezusowy zwrot „wy jesteście solą ziemi. Jeśli sól utraci swój smak, na nic się nie przyda”. Mamy być solą, nie cukrem. Odwoływanie się do słodkich pocieszeń płynących z wiary może mieć znaczenie dopiero wtedy, gdy poprzedzi je symbolizowana w soli autentyczność i uczciwość wiary. Inaczej to nic nie jest warte.

Ks. prof. Józef Tischner mówił: „Jeśli Bóg – po latach rozkwitu – dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół i naszą wiarę, to przyjdzie ono nie z zewnątrz, ale od wewnątrz: z krzykliwej wiary nie w Boga, ale wiary w wiarę”. Czy to właśnie ten czas?

Doświadczenie czasów wojen, a ostatnie – pokolenia Solidarności mówi, że zewnętrzne zagrożenia umacniają wiarę. Gdy jednak takie zagrożenie znika, a Kościół zbiera ordery za odwagę, to wówczas rodzi się oczywiste zagrożenie brakiem czuwania i obrastania tłuszczem. Gdy spotka się ono ze wspomnianym przed chwilą zapomnieniem Jezusowych przestróg, to problem jest gotowy.

Historia dowodzi, że Kościół nie załamuje się pod wpływem grzechów, jakie popełniają w nim ludzie. Czy „święty Kościół grzeszników” jeszcze przekonuje do siebie, zwłaszcza młodych ludzi?

Formuła: „święty Kościół grzeszników” jest naprawdę ważna. Ale nigdy nie może być używana do bagatelizowania zła. Grzech wymaga nawrócenia, przestępstwo domaga się kary. Wiara w „święty Kościół grzeszników” jest dlatego ważna, bo niesie nadzieję. Mówi, że wierzymy w Boga, który daje nam siłę do powstawania z upadku. W Boga, który nie pobłaża grzechowi, ale ratuje grzesznika. I że spotkamy świętego Boga w Kościele.

Nie przeocz

Co zatem z podwójnym życiem Kościoła?

Gdy w tych przestrzeniach dotyka nas dwulicowość, ukrywanie krzywdy, to jest zrozumiałe, że chce się krzyczeć: „mamy dość”. Powtórzę wielokrotnie wypowiadane zdanie: uzdrowienie przychodzi przez prawdę i rozliczenie krzywd. Powtórzę też zdanie oczywiste i znane od wieków: trzeba się osobiście nawracać i trzeba reformować struktury, by służyły sprawie Chrystusa. Współczesny kryzys Kościoła w Polsce poruszył nie tylko sumienia. Pchnął wreszcie także do uzdrawiających działań strukturalnych.

Odnoszę wrażenie, że słowa o „uzdrowieniu” Kościoła wzbudzają dziś zniecierpliwienie i irytację.

To znak, że kryzys jest głęboki. Jeśli zmian nie widać albo nie są powszechnie akceptowane, to być może odsłania się kolejny problem z komunikacją i wzajemnym zaufaniem między „górą” a „dołem” w Kościele.

Czy zło wcześniej nie rozbije Kościoła?

Powinienem przywołać moją wiarę, płynącą ze słów Jezusa: „bramy piekielne go nie przemogą”. Powinienem też wspomnieć diagnozę Soboru Watykańskiego II dotyczącą przyczyn ateizmu, wśród których wymienione jest zgorszenie moralnie złym życiem chrześcijan. To ważne ramy dla szczegółowej diagnozy sytuacji, której w krótkiej rozmowie nie podejmiemy. Kościół, rozumiany jako społeczność wiary, żyje wiarą, czerpie nadzieję, stara się czynić dobro. Ludzie upadają i powstają z upadków. Ten Kościół nie traci wiarygodności, ale cierpi z tego powodu, że Kościół – sprowadzany do pojęcia organizacji – przechodzi przez kryzys wiarygodności.

Jak w tym kryzysie mają się odnaleźć zwyczajni ludzie?

Powiedzieć, że są zdezorientowani, to często za mało. Wyjście ku uzdrowieniu zostało jasno wskazane: to m.in. pierwszeństwo dla troski o poszkodowanych, wyświetlenie nadużyć, ukaranie winnych, stworzenie stabilnych mechanizmów kontroli. Do tego dochodzą zawsze ważne moralne postulaty: przejrzystość życia, konsekwentne i kompetentne głoszenie Ewangelii i życie według wszystkich słusznych wskazań Kościoła (tak!), których tak wiele mamy.

Ludziom przestaje wystarczać tradycyjna argumentacja: „wierzę, bo moi rodzice wierzyli”. Katolicka Polska staje się mitem?

Od lat wiemy, że żyjemy na kontynencie zsekularyzowanym i że nasza kultura w wielu miejscach jest sztucznie utrzymywana jako „tradycyjnie katolicka”. Będzie na tyle katolicka, na ile zasilą ją osobiste decyzje wiary. A tych decyzji już jakiś czas temu zaczynało brakować, bo wielu uspokajało założenie, że żyjemy w katolickim kraju. Zaklęty krąg. Obecny kryzys to tylko odsłania. Żyjemy w społeczeństwie zróżnicowanym. Najwyższy czas, byśmy uczyli się wzajemnego szacunku dla siebie i go praktykowali. Tymczasem jesteśmy strasznie nerwowi, być może to także przez pandemię. Moje obserwacje pozwalają mi wierzyć, że jest w Kościele w Polsce ogromny potencjał, bardzo wiele osób, które potrafią pociągać swoją wiarą właśnie dlatego, że szanują drugiego.

Przy odrobinie wysiłku znajdzie się też kościół, w którym na pierwszym miejscu nie będą polityczne upodobania proboszcza.

Mam na szczęście podstawy, by nie zgodzić się z panią: nie potrzebuję wysiłku, by znaleźć kościół, w którym proboszcz głosi Ewangelię i nie ogłasza z ambony swoich politycznych upodobań. Takich miejsc jest naprawdę wiele. Ale każde, które daje podstawy do usprawiedliwionych zarzutów, jest jednym miejscem za dużo.

Wielu młodych ludzi decyduje się ostatnio na apostazję uzasadniając m. in., że nie znoszą upolitycznienia Kościoła, wrogiego stosunku do innowierców.

Trzeba rozpatrywać każdą z tych spraw z osobna. Uczestnictwo duchownych w sporze partyjnym jest niezgodne z przepisami kościelnymi. Ten przepis można i trzeba w Kościele egzekwować. Natomiast normalnym prawem społeczności wierzących, księży i biskupów nie wyłączywszy, jest ocena działań osób i instytucji publicznych, dokonywana w świetle wiary Kościoła.
W sprawie stosunku Kościoła katolickiego do przedstawicieli innych religii do chrześcijan niekatolików nie da się jednym zdaniem podsumować, jak wiele dobrego dokonało się w ostatnich dziesięcioleciach. Mimo to mamy w istocie problem. Nie jest to problem oficjalnych wypowiedzi Kościoła, ale poziomu życia społecznego, w którym tak często widać manipulację wiarą. Materią tej manipulacji jest lęk przed innymi i wyjaśnienie, że „naszość” naszej wiary nas obroni.

Polityka chyba można nie wpuścić na ambonę?

Wpuszczanie aktywnego polityka agitującego za partią na ambonę jest naruszeniem przepisów kościelnych. To oczywiste i da się to wyegzekwować. Dlatego bardziej boli mnie to, co można znaleźć poza amboną: wciągnięcie osobistej wiary w argumentację, w której staje się ona już tylko instrumentem gry partyjnej czy jakiejkolwiek innej, gdzie jest jeden przeciw drugiemu. Wiara jest kruchym zasobem. Przenosi skarb „nie z tego świata”. Nie wolno się nią posługiwać jak środkiem do celów niezgodnych z Ewangelią, a już zwłaszcza przeciwko człowiekowi. Nie oznacza to jednak, że wiara ma pozostać czymś tylko wewnętrznym, nieujawnionym. Wynikają z niej bowiem postawy moralne, które mają swoją społeczną siłę, a tym samym i polityczny kształt.

Częstsze próby porzucenia wiary łączyć należy z tym, że na ulicach rodzi się dziś gniew?

Decyzje o apostazji mogą być obojętnym odwróceniem się na pięcie, bo tylko ujawniają, że nic poważnego nie łączyło kogoś z wiarą katolicką. W takiej sytuacji widać, że niosąca katolika tradycja może co prawda pomagać w życiu religijnym, lecz wiary nie zastąpi. Ale odejścia mogą też być pełnym bólu okrzykiem o zmianę, o to, by Kościół czytelnie prezentował Ewangelię. Dlatego duszpasterze mają szukać kontaktu z osobami podejmującymi tak dramatyczne decyzje. Nie zatrzaskiwać drzwi za nimi, chociaż nieraz muszą wytrzymać trzaśnięcie drzwiami z drugiej strony.

Co ksiądz profesor powiedziałby tym, którzy już nie chcą być częścią katolickiej wspólnoty?

Powiedziałbym o sobie, co mnie trzyma przy życiu wiary, przy Kościele, przy identyfikowaniu się z głoszoną w Kościele katolickim nauką Jezusa. Życia budowanego na zawierzeniu Bogu nie da się ot tak porzucić. Jestem wolny, gdy wybieram wiarę i w wolności w niej trwam. Tej decyzji nikomu nie narzucę. Mogę ją tylko proponować.

Zobacz koniecznie

Już ponad połowa Polaków nie chce obowiązkowych lekcji religii w szkołach. Zdaniem księdza, jakie są powody niechęci dzieci i młodzieży do udziału w katechezie?

Trzeba przeprowadzić badania, by na to pytanie odpowiedzieć. Ze swej strony mogę powiedzieć, że jak najlepsze przygotowanie nauczycieli religii leży nam bardzo na sercu. Ale obok przygotowania potrzebna jest jakaś charyzma, pomagająca w budowaniu więzi z uczniami. A przede wszystkim wydaje mi się, że w tej trudnej pracy sprawdza się autentyzm postawy wynikającej z osobistej wiary. Wynika to z faktu, że mówimy o katechezie, czyli o pomocniczym „wprowadzeniu w wiarę”, a nie po prostu o lekcji religii. Podkreślę też wagę znalezienia współczesnego języka dla wyrazu wiary. I nie mam tu na myśli tzw. języka młodego pokolenia, lecz profesjonalne odniesienie treści wiary do współczesnej wiedzy o świecie i o człowieku, którą młodzi ludzie zdobywają. Żyjemy w świecie, w którym wiedza jest rosnącym kapitałem i jakimś znakiem rozpoznawczym ludzkości. Chrześcijaństwo ma najgłębsze podstawy, by się szczycić wspieraniem rozwoju wiedzy. Wiem, że wielu ludzi nie podziela takiej opinii. To bardzo smutne. Tym bardziej potrzebna jest staranność w takim przedstawianiu wiary, które profesjonalnie nawiązuje do zasobów wiedzy. Dopiero wówczas młody człowiek ma szansę na zdobycie przekonania, że osobista wiara to nie muzeum, ale światło dla głębszego rozumienia świata i siebie samego.

Gdyby Jezus przyszedł dziś na świat, nie zburzyłby nam samych świąt?

Jezus potrafił świętować. Bo to jest radosny czas, w którym człowiek odnajduje siebie przed Bogiem – i dlatego odpoczywa. Boże Narodzenie to święta, a nie czas pokutny. Radość tego czasu płynie z głębi wiary. To zupełnie normalne, że przybiera też różne, oryginalne formy, odległe od sensu religijnego – nie wszyscy podzielają wiarę, ale wszyscy mają te święta w kalendarzu.

Katolicyzm na pokaz najbardziej widać w czasie tych świąt.

To prawda, że Boże Narodzenie dotknęła silna sekularyzacja. Chyba jednak w ten czas, jak w żaden inny, może narzucić się pytanie o źródła świętowania. Zawsze jest szansa, że dzięki tym świętom ujawni się sam środek chrześcijaństwa. Jest szansa, że wiara w Boga, który stał się człowiekiem, dotknie w jakiś sposób serce człowieka – mimo wszystkich trudnych myśli o ludzkich grzechach. Pewnie, że ta myśl musi się przebić przez gruby puch sztucznego śniegu i mikołajowych czapek.

Zatem przy choince powinniśmy zadać sobie pytanie, ile jest pozorów w nas samych?

Wystarczy, że pomyślimy o tym, co dla nas najcenniejsze. Wtedy pozory odsłonią się same i odejdą na drugi plan. Można takim głębokim klimatom pomóc w naszych domach umiejętnym, dobrym słowem. Natomiast nie da się tego wytworzyć sztucznym uśmiechem przy stole wigilijnym, gdy nie udało się wcześniej popracować nad wzajemnym porozumieniem. Jeśli natomiast chcemy narzekać na hipokryzję innych, fasadę wiary, pozory religijności, to sami się zatrujemy niewiarą w dobro. Nie zdążymy na Boże Narodzenie. Zatrzyma nas gorycz. Więc zachęcam: nie bójmy się świętować tych pięknych świąt i odkrywać dobro wokół nas i w nas.

Musisz to wiedzieć

Bądź na bieżąco i obserwuj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera