Ksiądz na emeryturze jest na wagę złota. To usłyszałam od księdza, kiedy próbowaliśmy znaleźć termin na rozmowę i okazało się, że bycie duchownym na emeryturze wcale nie oznacza mniej obowiązków.
Ks. Piotr Brząkalik: Oczywiście mówię to z odrobiną uśmiechu...
...i kokieterii?
Pewno trochę tak. Określenie „ksiądz na emeryturze” to pewne przekłamanie, wynika ono z błędnego założenia, iż jego posługa kończy się wraz z osiągnieciem wieku emerytalnego. Tak naprawdę polega to na rezygnacji z pełnionego urzędu – czy to proboszcza, czy innej funkcji kościelnej. Nota bene, każda diecezja inaczej określa ten wiek. Reszta kapłaństwa pozostaje dalej czynna, tak długo, jak księdzu na to pozwala zdrowie, ogólna kondycja i oczywiście chęci.
Skoro jednak na wagę złota, czyli jednak mocno pożądany.
Tak, to prawda. Jest nas, księży, co widać, coraz mniej. I coraz trudniej sprostać obowiązkom parafialnym, odprawianiu nie tylko określonej liczby mszy świętych czy pogrzebów. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy młodsi księża zaangażowani są w katechezę szkolną, prowadzenie przy parafialnych grup czy kiedy przychodzi czas wakacji. Wielu proboszczów coraz częściej potrzebuje pomocy.
Nie powiem nic odkrywczego, bo to dzieje się już od pewnego czasu i ta sytuacja, o której ksiądz mówi, jest tego pokłosiem. Seminaria świecą pustkami, spada liczba powołań. Z drugiej strony spada też liczba osób uczęszczających na msze, mniej parafian przyjmuje odwiedziny kolędowe. Teoretycznie więc, powinno proporcjonalnie się ułożyć. Tymczasem mimo spadającej liczby wiernych, brak księży daje się zauważyć. I zaczyna być problemem – w skali zapewnienia duchowego przewodnictwa.
Brakuje księży do duszpasterskiego zadbania o tę część wiernych, dla której Kościół przez takie formy praktykowania religijności jest ważny i potrzebny. To głównie pokolenie wiernych starszego i średniego wieku. Być może za chwilę, kiedy dorośnie pokolenie, które zrezygnowało już z katechezy, nie bierze udziału w niedzielnych mszach świętych i religijnych praktykach, to wtedy może się okazać, że ta spadająca liczba nowych powołań, nowych księży, nie będzie już aż tak odczuwalna.
Na razie jest to jednak niewątpliwie trudny czas dla kleryków, którzy decydując się na seminarium mają zdecydowanie „pod górkę”. Pytanie, czy tylko dlatego, że Kościół ma obecnie złą prasę, czy może zwyczajnie trudno im, pokoleniowo, odnaleźć się w tej posłudze?
Rozpoczynałem kapłaństwo w czasach realnego socjalizmu. Odbyłem nawet zasadniczą służbę wojskową w specjalnej Jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Potem przeżyłem zmianę i systemu i roli Kościoła w społeczeństwie. Niewątpliwie nastawienie do kapłaństwa bardzo się zmieniło. Kiedyś, gdy prowadziłem dzień skupienia dla seminarzystów, przypomniałem sobie, że za moich czasów brakowało klęczników, tylu było kleryków. Teraz większość klęczników była pusta. Podziwiam tych młodych za odwagę wyboru powołania. Mnie – w roku 1974 - było prościej. Panowała powszechna zgoda na mój wybór życiowy. I to nie tylko w rodzinie. Moją decyzję akceptowali sąsiedzi i rówieśnicy z klasy. Obecni klerycy coraz częściej takiej akceptacji już nie mają. I to czasem nawet na poziomie rodzinnym. Znam historię młodego księdza, którego wyrzucono z domu, kiedy powiedział rodzinie, że wybiera się do seminarium. Pewno takie sytuację się zdarzały i wcześniej. Różnica jednak jest taka, że kiedyś były to sytuacje niezwykle rzadkie.
Czy nie jest tak, że jednak największym obciążeniem przy tym wyborze, jest negatywny obraz duchowieństwa? O którym tak głośno się obecnie mówi? Uzależnienia, pedofilia.
Mojemu pokoleniu nikt specjalnie Pana Boga i Kościoła nie obrzydził. Natomiast tym młodym, którzy stają przed wyborem, czy iść za głosem powołania, już dość skutecznie obrzydzono i Kościół, i kapłaństwo, a nawet samego Pana Boga. Dlatego mogą zostać sami. Tego im nie zazdroszczę. Braku społeczno-przyjacielsko-towarzyskiego oparcia. To, że nie ma chętnych do kapłaństwa w takiej liczbie, jakbyśmy chcieli, nie jest jednak tylko kwestią obrzydzania. Nie bez znaczenia jest dzisiejsza filozofia życia, która szczęście, spełnienie przeniosła w teraźniejszość. Coraz rzadziej myślimy o śmierci, o tym, co po śmierci, o zbawieniu. To teraźniejszość jest przestrzenią mojego szczęścia. Kolejny powód, który ma wpływ na spadek powołań, to rodzinność nie tyle bez, ile obok Pana Boga. Coraz rzadziej wiara i religijność dziedziczone są po rodzicach. Co najwyżej – okazjonalna obrzędowość. Coraz częściej też stawiam sobie pytanie, co my zaniedbaliśmy, że tak niewielu chce pójść w nasze ślady. A do tego jeszcze skandale w Kościele, wśród kleru.
Słyszymy o nich coraz więcej, coraz bardziej szokują. Nawet w diecezji sosnowieckiej, czyli na terenie naszego województwa, w ostatnim czasie było ich kilka.
Prawda. I żadnego z nich nie wolno bagatelizować. Prawdą jest też, że w dobie powszechności internetowego przekazu informacji pojedyncze zdarzenia powielane setki razy, sprawiają często wrażenie wielości i powszechności. Nie wiem, a może już czas, żeby częściej zauważać tych, których kapłaństwo buduje i nas nie zawodzi?
Skoro mowa o internecie. Niektórzy księża próbują wykorzystać to narzędzie także do dobrych celów i w ten sposób dotrzeć do wiernych, zwłaszcza tych z młodego pokolenia. Nagrywają filmiki, są aktywni na portalach społecznościowych.
Byłbym ostrożny w przenoszeniu aktywności kapłańskiej w przestrzeń tylko wirtualną. Jeśli ta aktywność jest wstępem do realnego świata, zaproszeniem do niego, w porządku. Sensem duszpasterstwa jest spotkanie, rozmowa twarzą w twarz, nawet nie przez telefon. Zgodność emocji ze słowami – na tym polega siła duszpasterstwa. Transmisja mszy czy inne
działania w internecie w tej przestrzeni są tylko jak koła zapasowe w aucie. Są ważne, ale w zastępstwie, jako uzupełnienie.
Znam osoby spoza naszego regionu, dla których obraz śląskiej rodziny kojarzy się z pobożnością. Ksiądz był proboszczem w wielu śląskich parafiach – jak to wygląda czy wyglądało w rzeczywistości? Mamy do czynienia ze stereotypem?
Patrząc z punktu historycznego, społeczna i rodzinna religijność Ślązaków, uratowała polskość na Śląsku. To była jedyna przestrzeń, gdzie ślonsko polsko godka mogła być pielęgnowana. To prawda, że kiedyś śląskie rodziny bardzo poważnie podchodziły do bycia w Kościele – dosłownie i metaforycznie. Były z nimi związane nie tylko osobiście, ale też właśnie rodzinnie i sąsiedzko. Msze z okazji różnych rocznic, odpusty. Parafia była podstawową przestrzenią wspólnoty, identyfikacji wzajemnej. Teraz już tak nie jest. Parafia często przestała już być tym spoiwem czy to rodzinnym czy sąsiedzkim. Zmieniamy często pracę, miejsce zamieszkania. Większość z nas jest mobilna, nie musimy wybierać kościoła blisko domu. Mamy tzw. churching, czyli wybieramy sobie kościół na mszę, z wielu względów.
Czy to źle?
To nie tak. Najważniejsza jest oczywiście niedzielna Eucharystia. Na pewno jednak wpływa to na rozluźnienie więzi i identyfikacji parafialnej. Coraz częściej ulegamy też pokusie życia przeszłością, wspomnieniami o pełnych seminariach, pełnych kościołach. A powinniśmy częściej cieszyć się tymi, którzy są. Tymi, których obecność na mszy nie będzie wynikała tylko z obrzędowości. Kościół być może będzie miej liczny, biedniejszy, ale może prawdziwszy?
Zapytałam o śląską rodzinę także w innym kontekście. Czy ksiądz jest zwolennikiem mówienia kazań po śląsku?
Nie. Co nie znaczy, że nie robię śląskich wtrętów. Natomiast mówienia in extenso, zdecydowanie nie. Nie tylko Ślązacy są przecież na mszach, w naszej przestrzeni jesteśmy bogaci i różnorodni regionalnie.
A za uznaniem śląskiego języka ksiądz jest?
Oczywiście. Za uznaniem go, jako regionalnego, jak najbardziej. Powodów jest kilka. Choćby fakt, że pół miliona ludzi, zadeklarowało narodowość śląską. Oczywiście nie spodziewałem, że tak się stanie, ale mam nadzieję, że może kiedyś… Pamiętam, jak uczące mnie nauczycielki języka polskiego, w początkach lat 60. XX wieku mówiły do nas podniesionym głosem: „my was teraz nauczymy mówić czysto po polsku.” Odbieraliśmy to jako przytyk, że mówimy gorzej i to bolało.
Brudno?
Dokładnie. Czuliśmy się gorsi mając naprzeciwko to nauczycielskie poczucie wyższości. Dlatego myślę, że uznanie śląskiego jako języka regionalnego byłoby swoistym zadośćuczynieniem, za to, że traktowano wtedy śląską mowę jako tę, która „brudzi” czystość polskiego języka. Ja jestem Ślązakiem z krwi i kości, wnukiem powstańca śląskiego. Upraszczanie odbioru śląskiej godki, co niektórzy chętnie robią, patrząc na nią przez pryzmat „niemieckości” jest daleko niesprawiedliwe. Dlatego bardzo bym się ucieszył, gdyby uznana została odrębność śląskiej godki. Nawet choćby tylko jako symboliczne zadośćuczynienie.
Na razie śląskość mamy na scenie, choćby w Teatrze Śląskim, zarówno w formie językowej, jak i tematyce. I na tej scenie można też zobaczyć księdza. Mam tu na myśli kultowy już spektakl „Wujek 81. Czarna ballada”, który miał premierę w 2016 roku. Ksiądz występuje tu w roli kapłana.
Teatr pociągał mnie już od czasów licealnych. Studiowałem w Krakowie, więc Teatr Stary miałem na wyciągnięcie ręki. W swojej pracy duszpasterskiej, w parafii w świętochłowickich Lipinach, zorganizowaliśmy spotkania teatralne dla młodzieży z udziałem Teatru Witkacego z Zakopanego, Sceny Plastycznej KUL z Lublina czy Teatru STU z Krakowa. To był nie lada wyczyn. Z dyrektorem Teatru Śląskiego i reżyserem wspomnianego spektaklu, Robertem Talarczykiem, poznaliśmy się jakiś czas temu i zaprzyjaźnili. Przy okazji narodzin pomysłu, jak uczcić 35. rocznicę pacyfikacji kopalni Wujek zaproponował mi udział w tym przedstawieniu. Obecność księdza w tym spektaklu jest oczywiście nawiązaniem do postaci ks. Henryka Bolczyka, który wtedy towarzyszył strajkującym górnikom. Nie zdecydowałem się jednak tak od razu, miałem sporo wątpliwości, wielu pytałem o radę. Ostatecznie zadecydował fakt, że to nawiązanie do autentycznej postaci. I nie żałuję.
Teatr i kościół, wbrew pozorom, mają ze sobą wiele wspólnego. Oprawa, gesty, słowa. Oczywiście w kościele mamy wymiar religijny, ale w teatrze też jest pewna sakralizacja.
Wiele się w teatrze nauczyłem. Miałem szczęście poznać fantastycznych ludzi. W pamięci pozostały mi cudowne rozmowy w garderobie ze śp. Bernardem Krawczykiem czy śp. Janem Bugdołem. Głębokie. Zrozumiałem też, jak ważny jest każdy szczegół. Dzisiaj w teatrze jest dla mnie trochę za dużo inscenizacji, a za mało słowa. A dla mnie to jest istota teatru, słowo i gest.
To chyba ważne nie tylko w teatrze. Żyjemy w czasach kultury obrazu.
Prawda. Obraz prowokuje przede wszystkim emocje. Słowo zaś, prowokuje do rozmowy, refleksji, zastanawiania się. Na szczęście są sztuki, w których to odnajduję. Mam kilka ulubionych spektakli Teatru Śląskiego. Jestem zafascynowany „Folwarkiem zwierzęcym”. Ascetyczna scenografia, słowo na pierwszym planie. Albo „Godej do mie”. Gdybym był jeszcze proboszczem, posyłałbym narzeczonych w ramach nauk przedślubnych na tę sztukę. Mistrzostwo świata w pokazywaniu relacji w małżeństwie, wzajemnego obwiniania się, ale też opowieść o tym, jak graniczna sytuacja zdrowotna odbudowuje bliskość. Jest tam też i śląskość, i duchowość. Scena rozmowy bohatera z ojcem, który jest w zaświatach, niezwykła. Darek (główny bohater) mówi „bo tyś jest po drugiej stronie” i słyszy, że to wcale nie jest pewne, kto jest po tej „drugiej”. Majstersztyk.
Słowo w kościele jest też ważne
Fundamentalne w teatrze słowo i gest są też fundamentem w liturgii. I nie jest bez znaczenia, jak to słowo ksiądz wypowiada, przekazuje. I jak wykonuje gesty. To buduje niesamowitą bliskość i autentyczność. Tak jak życiu, tak w kościele nie wolno niczego udawać.
No i tu jednak mamy tę podstawową różnicę, skoro mówimy o teatrze.
Teatr jest oczywiście pewną grą, odtwarzaniem. Dla naszego zbudowania, refleksji, dobra, emocji, nawet wzburzenia. W przypadku liturgii, sprawujący ją nie robi tego w zastępstwie, w czyimś imieniu, ale in persona Christi, w osobie Jezusa. Inny słowy, jak wierzymy, to jest prawdziwa, realna rzeczywistość.
Jak ksiądz połączył zatem bycie księdzem z graniem roli księdza. I czy aktorzy byli w stanie to rozróżnić?
Chyba tylko w dwóch spektaklach nie brałem udziału, musiało być zastępstwo. Kiedy wróciłem, usłyszałem od aktorów: nareszcie jest prawdziwe błogosławieństwo. Dlatego opowiadając o byciu na scenie w tym spektaklu, mówię: ja nikogo nie gram. Ja biorę udział.
Nie przeocz
- Likwidacja kopalń na Śląsku. Do kiedy będą fedrowały? Niektóre zamkną już niebawem
- W tych 20 miastach w Śląskiem żyje się najlepiej. Tak ocenili sami mieszkańcy. Zobacz
- Gigantyczna inwestycja kolejowa w Katowicach. Oto, co czeka pasażerów i kierowców
- Śląskie zrywa z betonozą. Duże zmiany w Bielsku-Białej i Rudzie Śląskiej
Musisz to wiedzieć
Strefa Biznesu: Polska nie jest gotowa na system kaucyjny?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?