Poruszające obrazy sprzed Pniówka, czy Zofiówki mieszały się jednak z czymś potwornie denerwującym. Z jazgotem samozwańczych ekspertów i komentatorów, którzy pod ziemią byli dwa razy życiu – raz w Wieliczce i raz w Guido, a węgiel widują wtedy, gdy przejeżdżają obok składu opału, ewentualnie w piwnicy. Ci wszyscy politycy, celebryci, a nawet co niektórzy związkowcy nie mają najmniejszych skrupułów, aby na tragedii robić sobie „piar”. Stają przed kopalnią, gdzie ratownicy starają się dotrzeć do ofiar wypadku i ferują wyroki. Wskazują winnych, mimo że nie mają żadnej wiedzy na temat tego, co się stało w jednej, czy w drugiej kopalni. Gdzie szacunek wobec ofiar, wobec ich rodzin i bliskich? Gdzie empatia?
To, że przyczyny oraz okoliczności obu katastrof trzeba zbadać i próbować wyjaśnić, jest sprawą oczywistą, ale oczywiste jest też to, że postępowanie nie potrwa dzień, czy tydzień, ale znacznie dłużej. Wydawanie wyroków „na już”, w trybie doraźnym, mówienie czy pisanie „o krwi na rękach” jest po prostu niedopuszczalne i karygodne.
Praktycznie przy każdej katastrofie górniczej pojawia się teza, że praprzyczyną tragedii było to, że na pierwszym miejscu stawiano szybkość i wielkość wydobycia, a nie zdrowie człowieka, że liczyły się wyłącznie „metry”. Owszem, takie rzeczy się zdarzały w górnictwie i nie były to z całą pewnością tzw. przypadki odosobnione. Wykazałbym się naiwnością, gdybym twierdził, że to się definitywnie skończyło. Ale też trudno mi uwierzyć po katastrofach, jakie miały miejsce w ciągu minionych 20 lat w kopalniach Jas-Mos, Halemba, Wujek-Śląsk, czy na Zofiówce przed czterema laty, że wciąż dochodzi do sytuacji, w których górnik gotów jest położyć na szali własne życie tylko po to, aby wydobyć więcej węgla. Żaden górnik nie jest samobójcą.
Warto jednak pamiętać, że zupełnie inaczej człowiek ocenia rzeczywistość i swoje możliwości, gdy w spokoju, „na chłodno” rozmyśla, kalkuluje, waży za i przeciw, a zupełnie inaczej działa w emocjach, walcząc o czyjeś zdrowie i życie, czując, że liczy się każda minuta. Można mieć wątpliwości związane ze sposobem prowadzenia akcji ratowniczej w kopalni Pniówek. Wątpliwości, które w zasadzie sprowadzają się do tego, czy nie było tak, iż emocje ratujących pokonały chłodną kalkulację? Ale z drugiej strony ratownicy górniczy są jak żołnierze armii amerykańskiej, którzy w swoim zawodowym DNA mają zasadę, że nie mogą zostawić kolegi na polu na bitwy, że idą po żywego i po poległego. Ratownicy górniczy mają wpojone, że nie mogą kolegi zostawić na dole i zawsze sobie powtarzają, że idą po żywego. Ile było takich przypadków w historii ratownictwa, kiedy wydawało się, że idą już tylko po ciało górnika, a odnajdowali go żywego.
Powtórzę jeszcze raz. Nie ferujmy wyroków, bo wyrządzić krzywdę niewinnym jest łatwo, a naprawić tę krzywdę niezwykle trudno. Na ocenę przyjdzie czas. Nawiasem mówiąc, może warto by było, aby sposób prowadzenia akcji ratowniczej w kopalni Pniówek zbadała komisja w innym niż zazwyczaj składzie. Może dostrzeże elementy, których podobne komisje badające poprzednie wypadki nie dostrzegały, a które mogą mieć kluczowe znaczenie i dla oceny przyczyn obu katastrof, i dla poprawy bezpieczeństwa w kopalniach w przyszłości.
Dominik Kolorz
Kto musi dopłacić do podatków?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?