Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lipowicz: Pieniądze także "za głowy" Ślązaków

Prof. Irena Lipowicz
Prof. Irena Lipowicz
Prof. Irena Lipowicz Arkadiusz Ławrywianiec
Irena Lipowicz: Zaczynamy tracić coś najcenniejszego, czyli ludzi, którzy uciekają z regionu. Pieniądze, które Polska dostała niejako za krzywdy śląskie, lepiej wykorzystują inni. Z prof. Ireną Lipowicz, rzecznikiem praw obywatelskich, rozmawia Mariusz Urbanke

Zrobiła pani bardzo wiele dla pojednania polsko-niemieckiego - zarówno jako dyplomata, jak i pełniąc funkcje przedstawiciela MSZ do spraw stosunków polsko-niemieckich oraz dyrektora Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, a także współprzewodniczącego Forum Polsko-Niemieckiego. Jak ocenia pani obecny stan tych stosunków?
Są one niezwykle konstruktywne, rzeczowe, partnerskie. Zwłaszcza teraz, w obliczu najnowszych wydarzeń za naszą wschodnią granicą, wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, jak ważną drogę pokonaliśmy ku pojednaniu oraz odnajdywaniu wartości, które nas łączą. Najbardziej cieszę się z bezpośredniego partnerstwa 800 czy nawet 900 miast po obu stronach Odry, oznacza to bowiem namacalną współpracę konkretnych ludzi i konkretnych instytucji. Właśnie do tego starałam się z całych sił doprowadzić jako dyplomata czy dyrektor Fundacji.

Jednak nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej, zwłaszcza w stosunkach polsko-niemieckich, które znaczone są wiekami konfliktów. Dlatego z naszymi relacjami jest jak z angielskim trawnikiem - trzeba stale "kosić i podlewać", i tak przez sto lat - po prostu pielęgnować. Nie możemy sobie odpuścić, popaść w fałszywą sielankowość, powiedzieć, że to jest sprawa załatwiona. Nie możemy - bo po obu stronach są siły skrajne, którym ta dobra atmosfera i dobra współpraca jest nie w smak. Trzeba na siebie bardzo uważać, zwłaszcza w zakresie praw mniejszości: i tu, i tam.

Jakie znaczenie ma dziś Fundacja, gdy zyskaliśmy dostęp do funduszy unijnych i innych projektów międzynarodowych?
Fundacja nadal pełni ważną rolę. Pojednanie polsko-niemieckie to moja misja życiowa, do której zobowiązali mnie w pewnym sensie rodzice, mimo swych przeżyć i cierpień doznanych od Niemców. Dlatego starałam się, aby te pieniądze dobrze spożytkować, leczyć rany i urazy, ale i budować przyszłość. Choć prawdą jest, że fundusze, którymi obracała Fundacja,
to pieniądze uzyskane z dużą dozą goryczy. Były przecież swego rodzaju "ceną za głowy" Ślązaków, Kaszubów i Mazurów, którzy z Polski wyjechali. To była transakcja wiązana zawarta między Edwardem Gierkiem i kanclerzem Helmutem Schmidtem - oznaczała zgodę na emigrację obywateli polskich, nie zawsze dobrowolną. Czasami popychano wręcz ludzi do takiego kroku, nawet tych, którzy byli powstańcami śląskimi.

Pożyczka, "Jumbo", z której resztek skorzystała potem Fundacja - dzięki działaniom podjętym przez rząd Tadeusza Mazowieckiego - to były pieniądze jakby wypłacone za krzywdy, za te dworce pełne płaczących ludzi, które jeszcze pamiętamy z lat 70. Wyjeżdżali polscy obywatele, to była prawdziwa tragedia. Jednak inicjatywę powołania Fundacji uznaję za bardzo cenną. Dzięki temu sporne pieniądze, których Polska i tak nie była w stanie oddać w 1989 roku, zostały przekształcone w coś dobrego - w kapitał do wzajemnych projektów polsko-niemieckich. Paradoks polega jedynie na tym, że o wiele więcej tych projektów tworzonych jest i realizowanych w Warszawie niż na Śląsku. Zachęcam więc do intensywnego korzystania z pomocy Fundacji.

Zmartwiła mnie pani tym, że pieniądze, które Polska dostała niejako za krzywdy śląskie, lepiej wykorzystują inni. Czyżby Ślązacy nie potrafili umiejętnie korzystać z tych wszystkich szans, które dała im wolna Polska?
Nie, nie zgadzam się z takim stwierdzeniem. Od początku widzieliśmy śląską energię. Byłam jednym z dwunastu założycieli Związku Górnośląskiego, który położył duże zasługi dla tworzenia samorządności w regionie i odradzania się aktywności obywatelskiej. Po niedawnych wyborach do władz Związku widzę, że zwyciężają w nim tendencje konsolidacyjne, a jednocześnie ludzie aktywni, otwarci na innych. Niestety, spotykają oni na swej drodze zbyt wiele przeszkód.

Jakich?
Dla mnie jest jasne, że możemy sprostać takiemu zadaniu jak zasadnicza modernizacja regionu tylko wtedy, gdy będziemy mieli do tego narzędzia i pieniądze. Blokowanie przez parlament czy też przez partie polityczne naturalnego rozwoju regionu w kierunku aglomeracji jest odbieraniem Śląskowi szans w przyszłości. Jako rzecznik, nie ingeruję w proces legislacyjny ani w konkretne rozwiązania ustawowe - to sprawa parlamentu, jednak zawsze podkreślam, że w regionie mamy odpowiedni potencjał, żeby wszelkim wyzwaniom związanym z europejską aglomeracją sprostać. Przypomnę tylko zasługi mojej Alma Mater, czyli Uniwersytetu Śląskiego, gdzie jest bardzo silny ośrodek prawa samorządowego i prawa administracyjnego. Wspomnę o profesorze Czesławie Martyszu, który współtworzył jeden z projektów, czy o profesorze Bogdanie Dolnickim, który wraz z innymi znanymi specjalistami tworzy podwaliny pod nowe przepisy. Śląsk jest więc przygotowany do tego procesu i intelektualnie, i prawnie. Poradzi sobie z przygotowaniem przepisów, jak i z wprowadzaniem ich w życie.

A co się stanie, gdy aglomeracja nie powstanie?
Jeżeli nie staniemy do wyścigu, w jakim uczestniczą już inne europejskie aglomeracje - oczywiście z poszanowaniem specyfiki Śląska i Zagłębia oraz odrębności poszczególnych miast - to dojdzie do rzeczy bardzo niebezpiecznej: zaczniemy znowu patrzeć w przeszłość i tylko o tym dyskutować. Część konfliktów, które na nowo odżywają, to - moim zdaniem - skutki ubo-czne zablokowania bardzo dynamicznych scenariuszy przy-szłości. Dlatego życzę wszystkim partiom politycznym, żeby odkryły ten potencjał Śląska i Zagłębia, żebyśmy nie stracili naszych szans, z których świetnie korzysta już Kraków czy Wrocław. Tymczasem my zaczynamy - mimo pięknych inwestycji i potencjału historycznego, jak i współczesnego - tracić coś najcenniejszego, czyli ludzi, którzy uciekają do regionów rozwijających się bardziej dynamicznie.

Może jesteśmy po prostu mało zaradni - jako rzecznik praw obywatelskich pewnie doskonale to pani widzi?
Ogólnie rzecz biorąc, w skali kraju nasi obywatele są bardzo dzielni. Osoby, które docierają do naszego urzędu - w zeszłym roku było ich aż 70 tysięcy - i którym staramy się przywracać nadzieję, udzielać informacji prawnej, trafiają do nas zwykle bardzo zdesperowani, już po własnych bojach z urzędami, z sądami. Często prezentują nam naprawdę zdumiewające absurdy i dramaty ludzkie, o których wcześniej (nie będąc rzecznikiem) nie miałam pojęcia. Chociaż są oczywiście i tacy, tak jak w każdym społeczeństwie, którzy chcieliby obejść jakieś przepisy albo załatwić jakąś prywatną sprawę, bądź nie mogą pogodzić się z uzasadnioną przegraną.

Ale jest ich naprawdę niewielu. Martwi mnie inny problem - jedna trzecia kierowanych do nas spraw dotyczy sytuacji, kiedy już jest za późno i zostały przekroczone wszelkie terminy i nie ma już szans na odwołanie czy skargę. Pojawiają się też takie sytuacje, kiedy nie jestem w stanie pomóc konkretnej osobie, ponieważ winne jest kiepskie prawo. Na przykład, jeżeli chodzi o opiekunów osób dorosłych niepełnosprawnych nie byłam w stanie pomóc bezpośrednio pani Danucie Bodzioch, której Sejm odebrał świadczenia ustawą z 2012 r.

Musiał pójść wniosek do Trybunału Konstytucyjnego i dopiero kiedy mieliśmy prawomocne orzeczenie, udało się wygrać sprawę, pomóc nie tylko tej pani, ale tysiącom opiekunów. Ten wyrok powinien być oczywiście przez parlament jak najszybciej wykonany, ale niestety tak się nie stało, rozwiązania przyszły za późno - i widzieliśmy efekty w postaci protestu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!