Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

List do DZ: Jedna noc młodego górnika

Michał Piotrowski
Zokazji niedawnego święta wszystkich górników postanowiłem podzielić się z Wami moimi wrażeniami i opisać, jak w skrócie wygląda nasza codzienność, czyli szychta górnika. Pracuję na nocną zmianę - to konserwacja na oddziale GRP, czyli moja szychta zaczyna się o 1 w nocy, a wyjazd planowany jest na 8.30. Od razu muszę zaznaczyć, że na tę zmianę chodzę od początku, czyli prawie dwa lata.

Oczywiście, najpierw trzeba wstać, ale nie każdy przed pracą kładzie się spać, bo zmiana jest dość specyficzna i można się wyspać zaraz po powrocie do domu. No ale przyjmijmy, że musimy do pracy się dostać, czyli pakujemy posiłek i dużo napojów, zabieramy przepustkę oraz blachę, potem szybka toaleta, a następnie jedziemy na grubę. Po przyjeździe witamy się z ochroną, która wyrywkowo sprawdza stan naszego upojenia:), przyjeżdżamy do pracy co najmniej pół godziny przed czasem - musimy spakować prowiant i napoje oraz przebrać się na hakach w ubrania robocze.

Następnie udajemy się do szpind, gdzie pakujemy do torby potrzebne nam klucze i inne górnicze sprzęty. Po całym pakowaniu udajemy się na cechownię, gdzie sztygar robi podział załogi. Dozór zawsze ma czas, więc dzieli robotą za pięć pierwsza. Po podziale udajemy się po lampy i aparaty ratunkowe, no i idziemy pod szyb odbić blachę, aby następnie zjechać szolą na odpowiedni poziom.

W arto zaznaczyć, że nie wchodzimy na baldach, tylko czekamy na ostatnie lub przedostatnie piętro (szola u nas ma cztery piętra, baldach to pierwsze, które na dole wychodzi ostatnie). Niestety, nieraz trzeba na dół zabrać kilka cięższych rzeczy i tak z aparatem i torbami ważącymi po 15 kg trzeba jeszcze czasem nieść np. wyciągarki czy wiązki łańcucha, które ważą drugie tyle. To już niemal tradycja, że na dół z pustymi rękami nie zjeżdżamy. Z podszybia, czyli w moim wypadku 660 metrów pod ziemią, udajemy się na dworzec kolejowy, gdzie wsiadamy do wagonów, które na pierwszy rzut oka wydają się małe jak dla dzieci. Osobowy wiezie nas na pole, do roboty, w tym przypadku trwa to około 40 minut - więc jest dobra okazja, aby zmrużyć oko albo pogadać z kolegami.

Na tym etapie kończą się już przyjemności i po zjedzeniu prowiantu i dojechaniu do celu, udajemy się pieszo do przodka. Schodzimy przekopami, pochylniami czy innymi chodnikami w stronę przodka. W moim przypadku jest to trasa prawie trzykilometrowa na znacznym upadzie, więc niejeden już leżał na plecach.

Samo zejście do przodka zajmuje do 30 minut, a warunki schodzenia są bardzo ciężkie - kombajn o tej porze fedruje, więc pył i dym unosi się wszędzie i trzeba iść w maskach przeciwpyłowych. Widoczność przez to jest na jakieś pół metra; czasami jak wyciągniemy rękę, nie jesteśmy w stanie zobaczyć swojej dłoni. Gdy już dym i pył zaczyna robić się coraz bardziej "ciężki" do oddychania, to znaczy, że jesteśmy blisko przodka. Po trasie musimy uważać na leżące na spągu (czyli zoli) rzeczy, a czasami na kolejkę linową, której można nie zauważyć i nie usłyszeć - w końcu pracujące taśmy przynoszące urobek nie są ciche.

Gdy znajdziemy się w samym przodku, witamy się z kolegami ze zmian i przystępujemy do zorganizowania sobie materiałów do pracy. Czyli mówiąc prościej, zaczynamy nosić sporniki, rolki, bramki czy rurki do wykonania przekładki. Nie będę Was zanudzać, czym jest ta przekładka - powiem tylko w skrócie, że nosimy ciężkie elementy w jedno miejsce, a gdy zmiana skończy fedrować, zaczynamy wykonywać swoją robotę.

Muszę też zaznaczyć, że zmiana konserwacyjna na naszym oddziale jest dość specyficzna - jeżeli nie wyrobimy się w czasie i nie skończymy jej w porę, zostajemy dłużej - aż wszystko będzie gotowe do fedrunku. Między końcem zmiany fedrującej na 23 a naszym odjazdem, są zazwyczaj 2 godziny. W tym czasie musimy się zmieścić z robotą, aby nie przybrać czasu i wyjechać o normalnej porze.

Nie myślcie, że pracujemy tylko te dwie godziny - w czasie fedrunku, jak już wspomniałem, nosimy materiał do przekładki, zajmujemy się lutniociągiem czy poprawiamy konstrukcję taśmy. Dozór dba o to, byśmy nie dostali hemoroidów od siedzenia na zoli. Czasami, żeby nie powiedzieć że często. To jednak nie koniec, powroty też nie są takie szybkie, jak byśmy chcieli. Wychodząc z przodka na osobowy, idziemy tą samą długą trasą, tylko że teraz nie idziemy z górki, tylko pod nią. Na przekopie czeka na nas (lub już nie) osobowy i kolejna czterdziestominutowa jazda pod szyb. Potem już tylko szybka kąpiel i dokładne mycie oczu, bo po każdej jednej szychcie każdy z nas jest cały czarny, dosłownie.

Potem część załogi idzie na zimne piwo i pali papierosy, a druga część spieszy się do domu, do rodziny, której nie widziała od prawie dziesięciu godzin - bo tyle czasu trwa nasza "szychta" - licząc czas poświęcony na dojazd, przebranie, podział, zjazd, zejście do przodka, pracę, wyjście z przodka, wyjazd, kąpiel i powrót do domu.

Kopalnia zajmuje sporą część naszego życia i każdy z nas, co jest paradoksalne, nie wyobraża sobie już innego życia - poza tym na dole. Jest ono specyficzne i momentami ciężkie, ale mimo wszystko przynosi nam swojego rodzaju radość i satysfakcję. Przede wszystkim dlatego, że dzięki niej jesteśmy w stanie utrzymać nasze rodziny. Może to właśnie w tym tkwi tajemnica motywacji i chęci pracy w tych specyficznych warunkach?

Szczęść Boże,
Michał Piotrowski, www.mlody-gornik.pl

ZGADZASZ SIĘ Z AUTOREM? JESTEŚ PRZECIWNEGO ZDANIA? NAPISZ KOMENTARZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!