Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Golec: A teraz mam osuwisko w Milówce FILM

Redakcja
Tak wyglądają domy na górze. Nie nadają się do zamieszkania. Jeden z nich należy do kolegi braci Golców
Tak wyglądają domy na górze. Nie nadają się do zamieszkania. Jeden z nich należy do kolegi braci Golców Fot. Marzena Bugała
Jak to jest, jak zjeżdża góra? Okropny huk. Pies wyje, kozy ryczą, gęsi się drą. Potem zamiast domu, lasu, pola, sadu zostaje zwał ziemi. Ten zwał to między innymi dawny las braci Golców, spadek po babci. Prusów w Milówce, gdzie trzy tygodnie temu osunęła się ziemia, odwiedziliśmy razem z Łukaszem Golcem i jego mamą Ireną Golcową - pisze Dorota Niećko

Wdrapywaliście się kiedyś z Milówki na Halę Boraczą? Pewnie tak. To przecież jeden z najłatwiejszych szlaków w Beskidzie Żywieckim. Leniwi dojdą do schroniska w 15 minut z Żabnicy, wsi obok Węgierskiej Górki. Mniej leniwi - zielonym szlakiem z Milówki przez Prusów. Żeby dojść do schroniska na hali, potrzeba góra 45 minut.

Jeśli szliście tą trasą, być może spotkaliście po drodze Łukasza albo Pawła Golców. Tak, właśnie tych muzyków. Tuż za ostatnim sklepem na tym szlaku, gdzie kończyła się asfaltowa droga, po lewej stronie mają swój las, 24 ary.

Ludzie stąd mówią, że osuwiska już w Prusowie były, choćby w latach 60. Ale nikt ich nie pamięta

- I dwa ary łąki - mówi Łukasz Golec. - To ziemia po naszej babci, Antoninie Golec, pierwszej żonie dziadka.

Właścicielem lasu i łąki Golcowie byli do 2 września. 3 września nad ranem i pole, i las zniknęły. Zniknął też zielony szlak. Na dwa dni zniknęła nawet rzeka. Góra zjechała na drogę. Pociągnęła ze sobą trzy domy, odcięła od świata 12. - Cała góra zjechała, 21 hektarów - wylicza precyzyjnie Adam Grzegorzek, strażak ratownik.

- Tragedia, po prostu tragedia - mówi Irena Golec, mama słynnych braci.
- A ja teraz jestem właścicielem osuwiska - wzdycha Łukasz Golec. - Trzy tatry drzewa trzeba wywieźć.
Więc jeśli teraz wybierzecie się do Milówki, na halę Boraczą już stąd nie wejdziecie. Ale być może spotkacie braci Golców. Mają tu sporo roboty: trzeba pociąć, sprzątnąć i wywieźć to drzewo, które udało się uratować. Może zobaczycie, jak Łukasz albo Paweł Golec skacze po pniach i pyta leśników: to świerk czy jodła?
Łukasz Golec w Prusowie był na przykład w zeszły piątek. Bo w czwartek świętował 10. rocznicę ślubu, a w sobotę grał koncert w Brzesku. W międzyczasie skakał po pniach i planował kolejny koncert. Tym razem charytatywny, dla ludzi, którzy w osuwisku stracili swój dobytek. Jest już nawet kilka firm, które chcą ludziom stawiać nowe domy. - Bo my tu się wszyscy znamy, Prusów razem z nami chodził przez sześć lat do szkoły - wspomina Łukasz Golec. - Mój starszy brat chciał się nawet kiedyś na tej działce budować. Nie dostał wtedy pozwolenia. Teraz okazuje się, że na szczęście.

Łukasz szczególnie współczuje teraz dwóm bliskim kolegom. Oni mieszkali na górze.
Do tych domów, które położone są w Prusowie najwyżej, tam, gdzie zaczęło się osuwisko, prowadzi stara, pocięta koleinami droga. Asfalt jest tylko w niektórych miejscach. Nie wjedziemy tam "miejskim" seatem naszej fotoreporterki. Można się wspiąć, mieszczuchom droga na górę zabierze z godzinę. Na szczęście policyjny patrol ma wóz terenowy, a strażacy starą ładę. Zabieramy się z nimi.

- Ta droga ma zaledwie rok - wyprowadza nas z błędu jeden z policjantów. Jej stan to wynik podmycia przez wodę. Bo całemu zamieszaniu winna jest właśnie woda: przez całe wakacje lało i lało, a ziemia nasiąkała jak gąbka. W końcu zostało z niej tylko luźne błoto. Więc nic dziwnego, że się osunęła.
Na górze krajobraz jak po trzęsieniu ziemi albo ataku gigantycznej ryjówki. Zniszczone domy, przeorane ogródki. - W tym roku nie trzeba było się przy wykopkach napracować, marchewki same wylazły z ziemi - śmieją się nasi przewodnicy.

Ale ludziom na górze tak do śmiechu nie jest. Przy domu Jana Ruska, w którym mieszka z żoną i trzema synami, z pięknym widokiem na Suchą Górę naprzeciw, osuwisko poszło tuż przy ścianie. Zjechał sad i pasieka. - Ale pszczoły uratowałem! - chwali się Rusek. Widział, jak zjeżdżają drzewa, płot, ule. - Osiem metrów na dół - wylicza. Ale w domu został, wyprowadzać się nie zamierza, mieszka tu "od zawsze", czyli 55 lat. Bo skoro osuwisko nie ruszyło domu, to znaczy, że jest bezpieczny. Musi za to sprzedać krowę, bo osuwisko zabrało też pastwisko. Przez zimę krowa zje zgromadzone siano. - Ale wiosną gdzie ją wyprowadzę? Trzeba będzie sprzedać - przyznaje Rusek.

Niedaleko domu Jana Ruska stoi niewielki domek, wygląda na letniskowy. Teraz mieszka w nim w siódemkę rodzina Witosów. Ich "prawdziwy" dom runął. Też stał na górze.

Dom Adama Worka, kolegi braci Golców ze szkoły, przypomina ruderę. Nie ma dachu. Wypadły okna. Skrzywiony. Chwieje się na resztkach fundamentów. - A jeszcze rok temu położyli na dachu nową blachę - przypomina Łukasz Golec. Adam Worek uratował ze swojego domu co się dało. Wynieśli meble, sprzęty, blachę z dachu. - Pewnie im się przyda, gdy będą się na nowo budować - wzdycha Łukasz Golec. Teraz Adam Worek mieszka u siostry. Jego "starego" domu, tak jak innych, pilnują policyjne patrole.

- Bo ludziom wszystko się może "przydać" - tłumaczą policjanci.
Są tu też po to, żeby... odganiać gapiów. Na ulicy Turystycznej, która wiedzie do Prusowa, tuż przy starej szkole, stoi znak zakazujący wjazdu. Dalej, ale zaledwie o kilka metrów, na parking przy szkole, mogą podjechać tylko miejscowi, ci, którzy mają domy po drugiej stronie osuwiska. Mimo że szlak jest zamknięty, turyści i tak próbują przejść.

- Żeby popatrzeć, co tu się stało, jakby to było jakieś wielkie dziwowisko - zżymają się ludzie. A policjanci przeganiają gapiów. - No, na przykład dzisiaj turyści aż z Krakowa przyjechali - mówią. Pierwsze "wycieczki" pojawiły się w Prusowie już w piątek, zaraz po tym, jak "poniosło" grapę.
- Na przykład przyjechali ludzie z Rybnika, którzy za osuwiskiem mają dom letniskowy - wspominają policjanci. - Przyjechali landroverem, mówili, że koniecznie muszą jechać do swojego domu. Nie pozwoliliśmy im.
Absolutny zakaz wstępu obcy mają na górę. Tam, gdzie zostały resztki domów. Ale i tak spotykamy tam ludzi z aparatami. Nie ma wyjątków: policjanci wypraszają ich ze stoku.
Ci najbardziej ciekawscy przechodzą przez prowizoryczny mostek nad Prusowianką (oficjalnie nazywa się Potok Milowiecki), brnąc w błocie pokonują kilkaset metrów tymczasowej drogi w lesie, którą przygotowano, gdy ta prawdziwa droga, po drugiej stronie rzeczki, zamieniła się w górę, i docierają do tych, których osuwisko odcięło od Milówki. Tam można się dostać tylko pieszo albo konnym wozem, przez rzekę. Dlatego od trzech tygodni mieszkańcy 12 domów wsadzają normalne buty do reklamówki, na nogi zakładają gumowce i idą do starej szkoły. Tu stoją ich golfy i eskorty, tu zamieniają gumowce na zwykłe buty i dopiero jadą do pracy albo po zakupy. Kiedy wracają, znów wkładają gumowce i brną w błocie. Rozmawiać o tym, jak żyją, nie chcą. - Mamy inne problemy - macha ręką młoda dziewczyna.

Ale Maria Palka do rozmów z mediami już się przyzwyczaiła. Przez ostatnie trzy tygodnie jej dom fotografowali dziennikarze, kręciły ekipy telewizyjne. Bo osuwisko zatrzymało się omal na jej płocie, kilka metrów od domu. Jak to jest, kiedy zjeżdża cała góra?

- Huk okropny! - wspomina piątek, 3 września Maria Palka. - To było za dziesięć piąta, jak grapę poniosło. Mówię córce: Ewa, wstawaj, uciekamy! Potem ino szum, grum i trzask. Pies wył, koza ryczała, a najgorzej gęsi. Huk był największy, jak brało garaż.

Adam Grzegorzek był jedną z pierwszych osób, które wczesnym rankiem 3 września wysłano do Prusowa, żeby ratować ludzi i ich dobytek. - O 7.30 alarm, wzywają nas do usunięcia drzew - wspomina. - Na miejscu zobaczyliśmy zerwane przewody energetyczne i przewrócone drzewa. Słyszymy jakieś krzyki od domu Klisiów. To dwie kobiety wołają, że nie mogą wyjść z domu. Drzwi się już zablokowały! Wyrwałem drzwi jedne, drugie, kobiety spakowały pieniądze, dokumenty i leki, i uciekliśmy.
Podobno takie osuwiska w Prusowie już były. Przed wojną, w latach 60. To dlaczego ludzie tu zostali, budowali nowe domy, ryzykowali? - Ludzie pieprzą - kwituje Maria Palka. - Żadnych osuwisk nie było. Mówią, że było w 1960. Ja miałam wtedy 20 roków, a nic nie słyszałam.

Pani Maria z krową chodzi teraz aż do Milówki, bo łąki obok domu też już nie ma. - Całe życie człowiek się radował, że coś będzie miał i figa - narzeka, ale wyprowadzić się nie ma zamiaru.
Zdaniem Jana Ruska, osuwiska być tu musiały. - Bo kiedyś były tu takie równiny, a potem ziemia pofałdowana - tłumaczy. Ale też się nie wyniesie.

- To są twardzi ludzie - potwierdza Grzegorzek. - Kiedy tu jeszcze nie było sklepu, sam nieraz widziałem, jak ci z góry raz na tydzień schodzą na dół, do sklepu, do prześcieradła ładują furę zakupów i wracają na górę. W takim tempie, że by ich pani nie dogoniła! A to starsi ludzie byli!
Grzegorzek przywołuje za to inne osuwiska w okolicy. Na przykład w Nieledwi, koło drogi, kiedyś zjechało jakieś sto metrów górki.

Co będzie dalej z Prusowem? Ludzie dostaną nową drogę, bo starej nie da się odkopać. Usunięte zostaną wszystkie pochylone i przewrócone drzewa. I tyle. Potem muszą żyć, być może do kolejnego osuwiska. Na szczęście zaczęła znów płynąć Prusowianka. Bo potok, zawalony tonami ziemi, przez dwa dni schował się pod ziemią. Nie było przepływu, a ziemia nasiąkała. - Jeszcze trochę, a mielibyśmy lawinę błotną - mówi Grzegorzek.

- My i tak zjedziemy, prędzej czy później - wzdycha Maria Palka. - Jak nie jesienią, to wiosną, po roztopach już na pewno. Bo co, wierzy pani w cuda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo