Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Kot: Na razie żonę zabrałem do Warszawy, podróż poślubna będzie w sierpniu

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Maciej Kot ostatni sezon zakończył na 47. miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Maciej Kot ostatni sezon zakończył na 47. miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Andrzej Banas / Polska Press
Michal Dolezal najwięcej nauczył się przy Stefanie Horngacherze, dlatego nie czeka nas ewolucja, a ewolucja - wyjaśnia skoczek narciarski Maciej Kot.

Jest pan kilka dni po ślubie. Wydawałoby się, że będzie pan z żoną w podróży poślubnej, tymczasem chodzi pan z treningu na trening.
Wielu ludziom się wydaje, że podniosłe wydarzenia wymagają wolnego, ale nic z tych rzeczy. W sumie miałem dwa dni wolne - jeden na ślub, drugi na regenerację. Nie ma zmiłuj, ale też nie prosiłem trenera o wolne. Pewnie gdybym poprosił, Michal Dolezal by to zrozumiał, ale jestem człowiekiem, który wymaga reżimu od siebie. Mimo że ślub z Agnieszką to jeden z najważniejszych dni w moim życiu, to nie może być wymówką, by opuścić treningi. Jedynie na weekend przyjechałem do Warszawy, by wziąć udział w Pikniku Olimpijskim i jako ambasador Bridgestona spotkać się z kibicami starszymi i tymi najmłodszymi. Żona jest ze mną, więc w jakimś stopniu możemy to uznać za część podróży poślubnej, ha, ha. Taka prawdziwa będzie miała miejsce w sierpniu, gdy my, skoczkowie, będziemy mieli wakacje.

Zmieniło się coś w pana życiu po ślubie?
Oczywiście, to kolejny punkt na życiowej liście celów. Na każdego przychodzi moment, by wyfrunąć z gniazda i być samodzielnym. Ten czas właśnie przyszedł na mnie. Oczywiście ta decyzja w nas narastała, planowaliśmy to od jakiegoś czasu. Nie lubię, gdy coś się dzieje nie do końca z moim planem. Wiadomo, trzeba być przygotowanym na wszystko, ale jednak lubię jak wszystko idzie zgodnie z harmonogramem. I jak na razie życie prywatne idzie według niego. Choć ta droga jest dopiero początkiem. Doszła też duża odpowiedzialność. Biorę ją nie tylko za siebie, lecz także żonę, a w przyszłości za rodzinę. To też mi jest potrzebne, bo podejmowane przeze mnie decyzje nie dotyczą już tylko mnie.

W przypadku waszej drużyny trudno stwierdzić czy związek ma wpływ na formę.
To nie ma znaczenia, wszystko jest kwestią podejścia. Jeśli ktoś robi krok z miłości i jest szczęśliwy, to może tylko i wyłącznie pomóc. Dlatego mam nadzieję, że mi pomoże. Gdy wstaję rano, patrzę na ukochaną osobę, od razu jestem uśmiechnięty, mam do kogo wracać po treningach czy zawodach. To pomaga znieść ciężkie chwile, zmotywować do ciężkich treningów. Z drugiej strony doszła kwestia odpowiedzialności, o której wspominałem. Nie mogę już polegać na wszystkich wokół i wzruszać ramionami jak coś nie idzie, tylko wziąć sprawy w swoje ręce.

Wspomniał pan o ciężkich chwilach. One przeplatają pana karierę. Nie jest już pan nimi zmęczony?
Jestem, wolałbym, żeby zawsze było dobrze. Ale taki mam charakter - stety, niestety - nawet jak jest bardzo dobrze, to dążę do tego, żeby było lepiej. Nie miałbym problemu, żeby utrzymać formę na poziomie pierwszej 20., ale to mi nie wystarcza, chcę być w czołówce. Często więc podejmowałem ryzyko. Nawet jak miałem sezon, który zakończyłem na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej, to w następnym chciałem być na podium. Zrobiłem wszystko, żeby tak było, ale być może zmieniłem za dużo. Stąd te dwa następne sezony, które nie były udane. Niektórym ludziom może się to nie podoba, ale myślę, że to pokazuję moją wolę walki i ambicję. Idąc na szczyt, mamy pod górkę. Być może ta moja górka jest bardziej stroma i wyboista od innych. Ale przede wszystkim nie zrażam się, bo nie wolno tego robić. Nieważne, ile razy się upadnie, ważne, żeby za każdym razem wstać. Ja staram się podnieść silniejszym i wyciągać wnioski. Jestem dobrej myśli przed następnym sezonem. Właściwie nie tylko tym jednym, ale i następnymi, bo w najbliższym nie ma wielkich imprez, poza mistrzostwami świata w lotach. Patrzę jednak w dłuższej perspektywie, czyli na mistrzostwa świata za dwa lata i igrzyska olimpijskie za trzy.

Wspomniany perfekcjonizm prowadzi do depresji. Dąży pan do niego z odpowiednim dystansem?
To kwestia odnalezienia kompromisu między dążeniem do perfekcji a radością z tego, co się robi. Zdarza się, że robiąc jedno, tracimy drugie. Ciężko się tego nauczyć. Dużo na ten temat mógłbym powiedzieć Kamil Stoch, który środek ciężkości odnalazł parę lat temu. I mimo że lata lecą, on się nie męczy, bo odczuwa radość z tego, co robi. U mnie często jest z tym problem. Staram się za bardzo pilnować, a za mało miejsca zostawiam sobie na swobodę i przyjemność. Nad tym pracuję.

Ma pan pomysł, jak odnaleźć swój środek ciężkości?
Tak, opracowaliśmy go z trenerami. Wydaje mi się, że jednym z największych zmian, to powrót do takiego naturalnego skakania. W ostatnich dwóch latach chciałem za dużo zmienić, chciałem skakać idealnie tak, jak chciał Stefan Horngacher. Myślałem, że będzie to możliwe i w sumie wciąż twierdzę, że jest, ale potrzebowałbym na to więcej czasu. Tymczasem chcemy wykorzystać moje mocne strony i do tego poprawić parę elementów, które do tej pory szwankowały. Poza tym mam wrażenie, że kiedy skoki są bardziej naturalne, to sprawiają więcej radości. Pojawia się bardzo ważny automatyzm i wszystko odbywa się swobodniej.

Patrząc na pana ostatnie lata, to wydaje się, że - w dużym skrócie - zbudował pan formę na igrzyska w Pjongczangu, a później była równa pochyła, zakończona sezonem, w końcówce którego był pan poza konkursami.
Oczywiście w sezonie olimpijskim celem były igrzyska, choć plan był taki, żeby cały sezon był bardzo dobry i równy. Jednak już od początku gdzieś coś mi nie wychodziło. Cierpliwie szukaliśmy rozwiązania problemu, bo mieliśmy dużo czasu. Jednak pamiętam, gdy po konkursie w Zakopanem, niespełna miesiąc przed wyjazdem na igrzyska, forma nie szła do góry. Wtedy najważniejsze stało się zbudowanie formy przede wszystkim dla drużyny. Wiadomo, że w miesiąc trudno było zrobić coś, by liczyć się indywidualnie, ale musiałem zrobić wszystko, być nie zawieść drużyny. Moim celem było wywalczenie miejsca na konkurs i oddanie dwóch dobrych skoków. Te w końcu nie były rewelacyjne, ich jakość była kiepska, ale oceniam je jako najlepsze spośród prób w tamtym całym sezonie. To był mój osobisty sukces, biorąc pod uwagę drogę, jaką przeszedłem. Ten ostatni sezon nie poszedł po mojej myśli, przez wspomniane zbyt wiele zmian. Ale myślę, że udało się wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Nie miał pan chęci rzucić tego wszystkiego i zająć się na przykład pasją rajdową?
W ostatnich latach nie miałem takich myśli. Po doświadczeniach w sezonie 2014/15, gdy przez kiepską formę nie pojechałem do Falun na mistrzostwa świata, bardzo dużo się nauczyłem i wzmocniłem mentalnie. Wiem, że nie ma takich przeszkód, których człowiek nie jest w stanie przezwyciężyć. Odbieram wiele wiadomości, że ludzi inspiruje moja historia, że pozwala im nie poddawać się przy swoich trudnościach. Nie zawsze trzeba wygrywać, żeby być wygranym w życiu. Ciężko pracuję, żeby wygrać, ale jeśli tego nie zrobię, to i tak droga, jaką pokonałem będzie fajnym wspomnieniem. Nie można tylko patrzeć na cel. Oczywiście on jest ważny, ale bardzo ważna jest droga. Jeśli jest ona wartościowa i sprawia nam przyjemność, to sama w sobie jest wartością.

Horngacher był na pana ślubie?
Niestety nie, choć oczywiście był zaproszony. Ma teraz dużo obowiązków w nowej pracy. Ale myślę, że będzie czas, żeby usiąść, porozmawiać, pograć na gitarze...

Co prawda za wami dopiero pierwsze tygodnie treningów z Michalem Dolezalem, ale zapowiada się na ewolucję czy rewolucję?
Zdecydowanie to pierwsze. Michal najwięcej nauczył się od Stefana i dalej chcemy realizować obraną jakiś czas temu wizję. Wiadomo, że nie chcemy stać w miejscu, bo kto stoi w miejscu, ten się cofa. Trzeba wprowadzać nowe pomysły i Michal ma ich sporo. Jest jasny plan i kierunek, w którym chcemy podążać, także jestem spokojny o tę zmianę.

Jak będzie wyglądał wasz okres przygotowawczy?
Właściwie rozpoczęliśmy go z końcem marca, ustalając z nowym trenerem zasady pracy i plan. Okres do niedawna był też najcięższym i najbardziej monotonnym, bo głównie spędzaliśmy go na siłowni. Jednak wreszcie wróciliśmy na skocznię, w Szczyrku. To trudny okres, w którym trzeba pogodzić skocznię z siłownią, ale też bardzo ważny, bo od początku trzeba rozpocząć skakanie na wysokim poziomie, żeby nawyki ruchowe były odpowiednie, bez błędów. Pracujemy nad prędkością i pozycją dojazdową, bo w tych elementach mamy sporą rezerwę. To też przegotowanie do letniej Grand Prix. Wiadomo, że celem jest zima, ale płynnie musimy przejść do pierwszych zawodów letniej Grand Prix, które odbędą się w Wiśle.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Maciej Kot: Na razie żonę zabrałem do Warszawy, podróż poślubna będzie w sierpniu - Sportowy24