Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maryla Rodowicz: Niczego w życiu nie żałuję!

Redakcja
arc
Jej bal na polskiej estradzie trwa już od 45 lat. Na festiwalu w Opolu jej hity zaśpiewają debiutanci. Ona zaś wydaje antologię i szykuje wystawę złożoną z kostiumów. Wspomina dawne koncerty i... wciąż ma apetyt na więcej! Z Marylą Rodowicz rozmawia Ola Szatan

Króluje pani na scenie od 45 lat. Gdyby pokusić się o małe podsumowanie, więcej naliczyłaby pani wzlotów czy upadków?
To szmat czasu i tyle się wydarzyło... Zawsze są doły i góry, ale na pewno więcej było sukcesów. Tym bardziej, że staram się skupiać tylko na tych radosnych rzeczach, jakie mnie spotkały. Natomiast te mniej udane przedsięwzięcia i niemiłe sytuacje, które oczywiście się wydarzyły, raczej wypieram ze swojej pamięci. Bo po co do tego wracać? Trzeba pamiętać o tym, co dobre.

Zanim nastąpił debiut, to był występ w 1962 roku, gdy brała pani udział w eliminacjach do festiwalu młodych talentów w Szczecinie. Choć została pani zakwalifikowana do niego, to nie wystąpiła ostatecznie w finale, bo termin się pokrywał z lekkoatletycznymi Mistrzostwami Polski Młodzików. Żałowała pani kiedyś, że wtedy nie wystąpiła na festiwalu?
Absolutnie nie, bo dzięki temu śpiewam 45 lat, a nie dłużej (śmiech). Zresztą w 1962 roku byłam uczennicą liceum i myślę, że tak miało być, że wtedy jednak nie wystąpiłam, bo w tym finale konkursu młodych talentów było bardzo dużo zdolnych artystów. Uważam, że dobrze się stało, bo trochę się jeszcze pobyczyłam, śpiewałam w szkole i w liceum, także w domu kultury... Potem już na studiach w klubach studenckich. Jako studentka warszawskiego AWF-u śpiewałam w klubie Relax na Marymonckiej do tańca z kolegami z grupą Szejtany. Graliśmy rock'n'rollowe standardy. Robiłam wszystko, żeby nie dać się wtłoczyć w obce dla mnie dźwięki zawodowych aranżerów. Z różnym skutkiem. I to słychać na tej płytce. Z muzykami klubowymi stworzyliśmy w końcu grupę, Maryla Rodowicz i jej gitarzyści. Instrumenty wystrugał nam lutnik z Będzina, gryfy były grube jak dyszel od wozu drabiniastego, za to sound nieziemski, countrowy, rasowy. Przełomowy natomiast okazał się 1967 rok, czyli wygranie festiwalu studenckiego w Krakowie. To był mój oficjalny początek.

Był też epizod ze studenckim kabaretem "Gag".
To był kabaret działający na Akademii Wychowania Fizycznego, prowadzony przez znanych artystów warszawskich. Był taki świetny poeta Adam Kreczmar i kompozytor Jerzy Andrzej Marek. Stąd się wzięła moja pierwsza piosenka "Jak cię zatrzymać" ich autorstwa. W kabarecie "Gag" nie występowałam w skeczach, tylko śpiewałam piosenki.

Niedawno wróciła pani z Ukrainy, gdzie dostała nagrodę dla Człowieka Roku. Ważny tytuł dla pani?
Wzruszające było dla mnie przede wszystkim to, że Ukraińcy wciąż mnie pamiętają, mimo że nie byłam tam od ładnych paru lat. Ujęło mnie to, co napisali w uzasadnieniu nagrody, że jestem w ich sercach, moja muzyka, moja tęsknota w głosie, że jestem dla nich uosobieniem pięknej niepodległej Polski.

A kiedy po raz pierwszy była pani na Ukrainie?
W połowie lat 80. Wtedy to były takie długie, dwumiesięczne trasy koncertowe, a ta Ukraina była jedną z republik Związku Radzieckiego. I każdy tydzień grało się w innej republice, na przykład tydzień w Kijowie, potem tydzień w Wilnie, Moskwie i tak dalej. Nie mogę powiedzieć, że znam Ukrainę, bo te trasy koncertowe były intensywne. Hotel, sala koncertowa, podróż. Niewiele można zobaczyć. Ale nie narzekałam, bo taka to praca.

Niektórzy mówili, że jest pani czołowym "towarem eksportowym" naszej sceny muzycznej.
Do Związku Radzieckiego zaczęłam jeździć pod koniec lat 70. Owszem, raz byłam na długiej trasie w 1971 roku, ale potem nie miałam czasu żeby tam wrócić, bo byłam zajęta kontraktami w NRD, Czechosłowacji, Bułgarii. Dużo miałam kontraktów, które wynikały nie z tego względu, że Polska mnie na nie wysyłała, a z tego powodu, że zagraniczni kontrahenci mnie zapraszali. Nie zapraszaliby wykonawców, którzy nie zapełniają sal koncertowych. A ja w Niemczech grywałam dwumiesięczne trasy, wyłącznie w halach, co tydzień robiłam program telewizyjny... Jeżeli chodzi o Czechosłowację, to tam moją karierę rozkręcił mój narzeczony, a nie polska instytucja.

Nie myślała pani o wyjeździe za wielką wodę?
Byłam dwa razy na trasach polonijnych i grałam kilkakrotnie w polonijnych klubach w Chicago, w Nowym Jorku. Trzykrotnie byłam na festiwalach amerykańskich, w Kansas, Oklahomie i Los Angeles. Jeżeli ktoś chciałby robić karierę w Ameryce, to musi wyjechać, zamieszkać tam. Nie ma innej rady. A ja tutaj zawsze miałam albo narzeczonych, albo potem dzieci się rodziły. Czułam się związana z Polską i nie brałam pod uwagę wyjazdu.

A były propozycje dotyczące kariery na Zachodzie?
Kilkakrotnie miałam takie propozycje, m.in. w Los Angeles, gdzie byłam na festiwalu z Se-werynem Krajewskim i tam śpiewałam piosenkę "Niech żyje bal". Zaproponowano, żebyśmy zostali, chociaż kilka dni. Niestety, wyjechaliśmy od razu po festiwalu, bo mieliśmy zobowiązania. Również w 1970 roku nagrałam w Londynie singla po angielsku, który był mocno promowany, w Radiu Luxemburg przez 17 tygodni znajdował się na liście przebojów. To było coś. Jak doszło do koncertu promocyjnego, to zadzwoniłam i powiedziałam, że nie mogę przyjechać tłumacząc, że mama chora.... Zrobiłam tak, bo po-prosił mnie narzeczony. Takich przypadków było kilka. Niemcy też bardzo mnie zapraszali. Z kolei polska instytucja, Pagart, który nie chciał mnie wysyłać, twierdził, że jestem chora itd. Takie były czasy.

Jest coś, czego pani żałuje?
Niczego nie żałuję, ani swoich błędów, ani decyzji, które podjęłam.

A jest ktoś, z kim chciałaby pani spotkać się na scenie, stworzyć duet?
Wie pani, że nie? Ja realizuję swoje zamierzenia artystyczne i nie uzależniam tego od jakichś duetów. W tej chwili pochłania mnie wydawanie mojej "Antologii," czyli wszystkich nagrań, jakie dokonałam. To będzie około 20 płyt. To wydawnictwo ukazuje się od listopada zeszłego roku. A jesienią odbędzie się duży koncert telewizyjny z orkiestrą symfoniczną. I już przygotowuję się do tegorocznego festiwalu w Opolu...

...Gdzie podczas koncertu "Debiuty" uczestnicy będą śpiewać pani piosenki.
Dokładnie tak, a poza tym wezmę udział w specjalnym koncercie galowym z okazji 50-lecia. Również przygotowywana jest wystawa moich kostiumów w Bibliotece Narodowej, moich archiwaliów. Plany są bogate i chciałabym je wszystkie zrealizować.

Wracając do wystawy, udało się pani zliczyć, ile kostiumów do tej pory się nazbierało? Bo jest pani znana z tego, że każdy specjalny koncert wymaga odpowiedniej oprawy, także wizualnej, w kwestii stroju.
Nie liczyłam tych kostiumów, ale to jest już ogromna garderoba, która ma 120 metrów, a w niej porozwieszane są te kostiumy. Z kilkuset na wystawę zostanie wybranych kilkadziesiąt, takich najbardziej okazałych i spektakularnych.

Do strojów przywiązuje się pani tak samo mocno jak do piosenek? Wyrzuciła pani kiedyś jakiś strój sceniczny?
Nie, nie, kostiumów nie wyrzucam! Ale też nie da się dwa razy wyjść w tym samym stroju. One są jednorazowe, szyte specjalnie do piosenki, na festiwal, na koncerty telewizyjne. Każdy kostium to osobna historia.

Jakie ma pani słabości?
Lubię spać. Wysypiać się. Może mam taki organizm, że potrzebuję więcej niż 9 godzin snu. Uwielbiam też przesiadywać i buszować w internecie.

A buty, zakupy?
Zakupy muszą być! Buty, ubrania, torebki to też moja słabość, ale wiem, że trzeba się miarkować. Z jednej strony myślę, po co mi taka ilość torebek, a z drugiej, jak przeglądam czasopisma, to myślę sobie, że dobrze byłoby mieć coś całkiem nowego. To kobiece.

Czego można pani życzyć na kolejne lata?
Wiernej publiczności, by ze mną została, bo to coś, co mam najcenniejszego. Mam fanów, którzy od lat 70. przychodzą na koncerty, są też młodzi fani. Autorem mojej "Antologii" jest Marcin Pie-trzykowski, inżynier z Gdyni, który zaczął być moim fanem, gdy chodził do podstawówki. W tej chwili jest trzydziesto-parolatkiem. Inny prowadzi prasową stronę internetową. Mam też fankę prowadzącą fanklub od połowy lat 70.

Wielu fanów pojawi się w sobotę w Zabrzu.
Lubię grać na Śląsku. Pamiętam jeden z moich pierwszych koncertów, to było w Katowicach. Byłam taka dumna z tego powodu, że zaprosiłam na niego moją mamę. Wczesna wiosna, mieszkałam w hotelu Katowice, a na dole koło hotelu było stoisko z warzywami. Były na nich pierwsze ogórki, bardzo drogie, bo to nowalijki. I ja, żeby "przyszpanować" mamie, kupiłam dwa kilogramy tych ogórków. Nie wiem po co, przecież mieszkałam w hotelu.
Rozmawiała: Ola Szatan

W sobotę, 13 kwietnia, Maryla Rodowicz wystąpi w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu (o godz. 18). Usłyszymy największe przeboje. Gościem koncertu będzie Bilguun Ariunbaatar, który z Marylą Rodowicz zatańczy "Gangnam Style". Bilety: 40-120 zł.


*Kutz: Autonomia okazała się oszustwem. Ślązakom należy się status mniejszości etnicznej [WYWIAD RZEKA]
*TYLKO W DZ: Niesamowite zdjęcia górników i kopalń z XIX w. Maxa Steckla
*Cygańskie wesele w Rudzie Śl. On - 21 lat, ona 16 lat. ZOBACZ ZDJĘCIA Z ZABAWY
*Serial Anna German [STRESZCZENIA ODCINKÓW]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!