Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Smolorz nie żyje: Dziennikarze DZ wspominają [WIDEO]

Redakcja
arc
Michał Smolorz nie żyje. Zobaczcie film i przeczytajcie, jak wspominają go dziennikarze Dziennika Zachodniego.

Jak mówić o Śląsku bez niego?

Agata Pustułka dziennikarka DZ
Nikt poza redaktorem Michałem Smolorzem nie miał tak wielkiej wiedzy o Śląsku, niewielu tak intensywnie jak on rozumiało Ślązaków, a praktycznie nikt nie pisał o Śląsku tak dobrym językiem, z wartkością, lotnością, prezentując wybitny warsztat dziennikarski. Słowa układały się w piękne zdania, a ze zdań wydobywały się mądre myśli. Niełatwa to sztuka.

CZYTAJ KONIECZNIE:
Michał Smolorz nie żyje [CZYTAJ KOMENTARZE INTERNAUTÓW]

Opinie Michała Smolorza, wypowiadane często w sposób bezpośredni, ostry, brawurowy były zaskakująco trafne. Można się było z nimi nie zgadzać, ale nie można było przejść wobec nich obojętnie. Lubił burze z piorunami. Polemika to był jego żywioł.

Reagował błyskawicznie na nowe idee, zjawiska, nadejście innych przeczuwał. Starał się wytłumaczyć Czytelnikom świat widziany z okien wypucowanych familoków. Dla ludzi z zewnątrz świat niezrozumiały, zbyt skomplikowany, przesadnie czasem zadufany w sobie, ale też wielokrotnie skrzywdzony. Poza wszystkim był w tym co robi solistą. Jeśli wybierać dyscyplinę sportu to maratończykiem, który wie, że droga przed nim długa i wyboista, a meta gdzieś w nieokreśloności. Narażał się na tej drodze wielu konkurentom. Niewielu podejmowało rywalizację, bo była z góry skazana na klęskę.

Uwielbiał osobiste wycieczki, docinki, dowcipy, ironiczny żart. Jak się mu ktoś naraził to nie daj Boże. Raz był lwem salonowym, a raz taranem. Nigdy potulnym kotkiem. Kotki są do głaskania, a Smolorz głaskał zwykle pod włos... Teraz, gdy odszedł każda opinia wydaje się nie na miejscu. Powiem, co dla mnie i pewnie dla bardzo wielu, jest ważne. Głos Michała Smolorza w śląskich sprawach był słyszany i słuchany, bo stało za nim nie tylko osobiste doświadczenie, ale też pasja, która tak jest potrzebna w życiu. Był punktem odniesienia, autorytetem, lekturą obowiązkową. Maratończykiem słowa. Właśnie dobiegł do mety.

Daruj, ten list już nie zdąży...

Jadwiga Jenczelewska dziennikarka DZ
W gronie dziennikarzy DZ, którzy pracują tu "od zawsze", zastanawialiśmy się wczoraj, ile lat pojawiały się w naszej gazecie teksty Michała Smolorza. Nie potrafiliśmy tego ustalić od razu, bo On też był tu z nami niezmiennie od lat - dosłownie prawie w każdy świątek i piątek. Dopiero dzięki archiwalnym wydaniom DZ policzyliśmy, że publikował swoje teksty na naszych łamach od 20 lat.

Do mnie trafiały wszystkie Jego magazynowe felietony, które co tydzień redagowałam. Pierwsza wiedziałam, kto się na niego obrazi, kto będzie na niego przeklinał, a kto ucieszy się Jego opinią. Zapamiętam Go też jako purystę językowego - bo tak o sobie czasem mówił. Nic dziwnego, pisał świetnie, lecz spieraliśmy się o różne detale, o każdy przecinek, cudzysłów, o małą lub dużą literę. Ale najczęściej o tytuły, bo bardzo nie lubił, gdy zauważył w nich jakąkolwiek zmianę. Lecz szczególnie zapamiętam taki incydent.

Obok felietonów Smolorza pojawia się często rubryka "Listy do DZ". Któregoś dnia dostaję od Niego e-maila mniej więcej takiej treści: "Zacna Pani Redaktor (choć znaliśmy się wiele lat, on mnie tak tytułował, a ja do niego pisałam Szanowny Panie Redaktorze). Czy musiał się dwa razy ukazać ten sam bardzo krytyczny list na mój temat? Rozumiem, że radość z odkucia się na Smolorzu jest wielka i przemożna, ale zapewniam, że przyjąłem krytykę już za pierwszym razem, a nawet wziąłem ją sobie do serca".

Odpisałam Mu od razu.

"Witam, posypując głowę popiołem. To ja jestem główną winowajczynią, która bezwstydnie dopuściła do powtórnej publikacji listu, jaki - niestety - zawierał krytykę Pana tekstu. Na swoją obronę mam tylko to, że - w przeciwieństwie do autora - podzielam Pana stanowisko nie tylko zawarte w tym tekście, ale w wielu innych też. Nie wykluczam jednak, że dla Pana to marne pocieszenie. Dlatego jeśli tylko nadejdzie do redakcji list, który będzie apoteozą Pana myśli, poglądów, stylu pisarskiego i spojrzenia na rzeczywistość, postaram się, żeby też był dwa razy w gazecie. To pewnie będzie najlepsza rehabilitacja, a jednocześnie zadośćuczynienie mojej winy. Musi Pan tylko uzbroić się w cierpliwość - o co pokornie proszę i jeszcze raz przepraszam. Miłośniczka (to wcale nie żart), a zarazem redaktorka Pana tekstów.

Dziś przepraszam jeszcze raz - ten list już nie zdąży się ukazać...

Lubiłam jego celne riposty

Teresa Semik dziennikarka DZ
Często miałam wrażenie, że Michał postrzega świat wyłącznie w dwóch kolorach - białym lub czarnym. Podczas ostatniego naszego spotkania przed tygodniem wspominał, jak przed laty, po otrzymaniu zaproszenia na "galę" wybrał się na nią w smokingu. "Jak gala, to gala, ale okazało się, że tylko ja byłem tak elegancko ubrany i wyglądałem jak idiota" - przypominał z przyganą, jakby wciąż nie pozbył się tamtej irytacji.

Wobec siebie był równie krytyczny, co wobec innych. Któż miałby śmiałość napisać tak, jak on pisał o sobie: "W promieniu 100 kilometrów od Katowic trudno znaleźć większego mitomana i megalomana". Uważał, już całkiem serio, że zasługuje, by zajmować miejsce śląskiego mentora, że Jemu wypada pisać o wszystkich i o wszystkim - pisać dobrze, choć najczęściej źle. Nie uznawał stanów pośrednich.

Różniłam się z Michałem w postrzeganiu śląskości i w ocenie aspiracji Ślązaków. On nie przebierał w słowach, by mnie rozjechać swoją krytyką na drobne kawałki. Bez empatii, jak tylko on potrafił. Po tym wszystkim pisał do mnie: "Zacna Tereso, przy całej różnicy poglądów zachowuję dla ciebie nieustanny szacunek. Także dlatego podejmuję i będę podejmował polemiki, również ostre i surowe. Takie jak twoje o Śląsku pisanie".

Lubiłam jego błyskotliwe riposty. Zaraz po spektaklu potrafił powiedzieć na cały głos: Henryk Konwiński jest wielkim choreografem i zasługuje na to, żeby tancerze nogi podnosili równo.

Mnie? Mnie w roli tetryka?!

Marcin Zasada dziennikarz DZ
Czcigodny Panie Marcinie, toś mnie Pan obsadził w roli tetryka. Kutza to jeszcze rozumiem, ale żeby mnie?" - to wiadomość od Michała Smolorza po tym, jak w śląskiej wersji Mu-ppetów zrobiłem z niego Wal-dorfa z loży szyderców. Kazimierz Kutz był oczywiście Statlerem.

Dystans to jedno, drugie to hipsterska niemal ornamentyka grzecznościowa, groteskowa w korespondencji mejlowej. Czcigodny, wielmożny… Pan Michał często emanował taką dawną uprzejmością, czym onieśmielał młodszych rozmówców. Pamiętam przyjęcie u Jego syna, po których żartował, że goszczący u Smolorzów młodzieńcy starali się sprostać wymaganiom Czcigodnego Gospodarza w dziedzinie kindersztuby czy dyskusyjnej swady: "Drogi Panie, jeśli Pan pozwoli: jak Pan wielmożny znajduje aurę?". Pan Michał w mig łapał konwencję i jak pastisz prowadził te dworskie dialogi.

Jeśli człowieka definiuje wiedza, humor i język, jakim włada, Michał Smolorz był pięknym przypadkiem. Nawet jeśli sam pod nosem określał się mianem "starego satyra". Niedawno Redaktor Smolorz w swoim stylu kpił w DZ ze spraw ostatecznych. Fragment Jego autorstwa: "I teraz mi Stwórca nakaże: wynocha! Idź precz w piekła ogień jak ta czarna owca! Więc ślubuję na tamtym świecie pokochać każdego człowieka z Sosnowca". I jeszcze: "Bo mnie osobiście pragnienie porywa, by było tam śmiesznie jak w wierszach Fredry. Dlatego w niebieskiej otchłani chcę bywać w solarium z proboszczem katedry".
Bywaj, Czcigodny Panie.

Michał w teatrze bywał zawsze!

W iadomość o śmierci Michała dopadła mnie rankiem, kiedy zadzwonił nasz wspólny przyjaciel. Nie zrozumiałam, o kim mówi. A jak zrozumiałam, nie uwierzyłam. Rzuciłam na szalę argument, jak sądziłam, absolutnie przekonujący - Wczoraj do mnie dzwonił, w piątek spotkaliśmy się w Teatrze Zagłębia na premierze; siedzieliśmy obok siebie, krzesło w krzesło! To jak mógł umrzeć…?!

Znaliśmy się z Michałem Smolorzem od lat, ale spotykaliśmy się głównie w teatrze. Doskonale orientował się w literaturze dramatycznej, bywał z żoną na każdej premierze, a jak nie mógł, oglądał pierwszy możliwy spektakl. Znałam jego gust, wiele razy dyskutowaliśmy. Lubił teatr w najlepszym rozumieniu tradycyjny, cenił spektakle zrealizowane z poszanowaniem reguł rzemiosła. Nie znosił epatowania okrucieństwem, nagością i pustą formą. A ponieważ zwykle siedzieliśmy obok siebie, to wiem, że potrafił wyjść w połowie spektaklu, jeśli ze sceny lał się bełkot, a reżyser dokonywał gwałtu na tekście. I choć różniliśmy się w szczegółach, na ogół podobało nam się to samo.

Raz jednak pokłóciliśmy się tak, że nasza dyskusja przeniosła się na łamy DZ. Chodziło o "Oczyszczonych" wg Sarah Kane, w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Michał uważał za niedopuszczalną tak potężną dawkę brudu emocjonalnego, jaką zobaczyliśmy, ja - że to katharsis dla widza. Przysłał mi potem SMS: "A możemy się pięknie różnić?" Pewnie, że mogliśmy!

To nie znaczy, że nie doceniał scenicznej odwagi. To znaczy, że uwielbiał dobry teatr, więc upominał się o szacunek dla słowa. I zaufanie reżysera wobec widza, któremu - uważał - nie trzeba wszystkiego łopatologicznie wykładać. Z drugiej strony upominał się też o szacunek dla… teatru. Irytował się, gdy publiczność lekceważyła aktorów niestosownym zachowaniem czy ubraniem. O tym była zresztą moja ostatnia z Michałem rozmowa. Ta, sprzed kilkudziesięciu godzin…
H. Wach-Malicka dziennikarka DZ


*Zachwycający pokaz fajerwerków na Nowy Rok w Katowicach ZOBACZ ZDJĘCIA
*Horoskop na 2013 rok ZOBACZ, CO MÓWIĄ KARTY
*Morderstwo w Grodźcu: Syn zabił swoich rodziców i uciekł. ZOBACZ TWARZ ZABÓJCY
*Akt oskarżenia wobec matki Madzi z Sosnowca TRZY ZARZUTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo