Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy Kaliny w gm. Herby: Trąba powietrzna pozbawiła nas dachów nad głową i spokoju

Aneta Kaczmarek
U Wieczorków trąba porwała dwa dachy, płot, zniszczyła szopy
U Wieczorków trąba porwała dwa dachy, płot, zniszczyła szopy Mikołaj Suchan
W zaledwie trzy minuty trąba powietrzna zabrała dorobek ich życia. Cztery lata po tym wydarzeniu odwiedziliśmy mieszkańców Kaliny, by sprawdzić, czy takie przeżycie można wymazać z pamięci. Pytała Aneta Kaczmarek.

Mówią, że czas leczy rany. Jeśli to prawda, to mieszkańcy Kaliny w gminie Herby potrzebują go jeszcze sporo. Cztery lata temu trąba powietrzna pozbawiła ich dachów nad głową. Ale zabrała też coś równie cennego - spokój.

Dziś wystarczą ciemne chmury, by z niepokojem patrzyli w niebo i nerwowo szukali schronienia. Tak dla pewności, na wypadek, gdyby trąba wróciła. Choć mówią, że podobno nie przychodzi dwa razy. - Jak tylko zanosi się na burzę, od razu pakuję torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Zabieram leki, dokumenty, ciśnieniomierz i szykuję się do ucieczki - mówi Barbara Biniaszek. Jej wymarzony domek na wsi, gdzie miała spędzić jesień swego życia, przywołuje najgorsze wspomnienia.
To była największa katastrofa w historii powiatu lublinieckiego. Trąba powietrzna doszczętnie zniszczyła połowę miejscowości Kalina i Rusinowice w gminie Koszęcin. Na drodze niszczycielskiego żywiołu znalazło się także kilkudziesięciu muzyków Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk z Koszęcina. Ich autobus trąba przewróciła i doszczętnie zniszczyła w Mykanowie.

Powrót do tamtego dnia, 15 sierpnia 2008 r., wciąż budzi emocje. - Pamiętam, że to był upalny dzień. Cała rodzina była na podwórku. Nagle zrobiło się ciemno. Coś się zaczęło kłębić w oddali, ale nie wiadomo co. I ten dźwięk. Do końca życia tego nie zapomnę. To brzmiało jakby w naszym kierunku zbliżały się dziesiątki ciężarowych samochodów, albo jakby gdzieś niewysoko przelatywał samolot. To było przerażające. Ten jednostajny, nieokreślony dźwięk. Zaczęliśmy się rozglądać i nagle zrobiło się potwornie ciemno, zaczęło wiać. Instynkt kazał nam się schować - wspomina ze łzami w oczach Dorota Wieczorek.
Potężna siła zabiła wtedy jedną osobę, a pięć raniła. Uszkodzonych zostało 81 domów, w których mieszkało 250 osób.

Remontu wymagała także siedziba Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego. Również w Prusinowicach zginęła jedna osoba, a pięć zostało rannych. Uszkodzonych zostało 41 budynków mieszkalnych, w których mieszkało 200 osób.
Remontu wymagał Ośrodek Rehabilitacyjno-Edukacyjny dla Dzieci i Młodzieży. Trąba doszczętnie zniszczyła kilkaset samochodów i kilka tysięcy hektarów lasu. Ludzie musieli odbudowywać domy, warsztaty, budynki gospodarcze.

Cztery lata po tragedii trudno uwierzyć, że w ogóle miała miejsce. Niektóre domki wręcz ciężko odnaleźć. Nowe dachy i elewacje skutecznie skrywają tragiczne wspomnienia. Trudniej ukryć je ludziom.

Dorota Wieczorek doskonale pamięta, jak jej czteroosobowa rodzina schroniła się w budynku gospodarczym. - Najpierw wiatr zerwał z niego dach, później komin. Akurat paliło się w piecu. Nagle w środku zrobiło się ciemno od dymu - przypomina tamte chwile grozy, gdy jej rodzina znalazła się w pułapce. - Na szczęście nie trwało to długo - dodaje.
To, co zobaczyli na zewnątrz, przerosło ich wyobrażenia. - Podwórko było nie do poznania. Wiatr zerwał dach z domu i budynku gospodarczego. Ciężaru nie wytrzymały szopy. Nie było bramy, płotu. Altana z podwórka córki, jej pościel, ubrania - wszystko to było porozrzucane po całej okolicy - opowiada kobieta. W kilka minut to, na co pracowali całe życie, zamieniło się w ruinę. Przez kolejne miesiące harowali w pocie czoła, by zdążyć odbudować choćby część budynków jeszcze przed zimą.
Z pomocą przyszli znajomi, koledzy z pracy, strażacy, ochotnicy. Każdy, kto miał choć trochę więcej szczęścia. - Tu było mnóstwo ludzi. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Przywieźliśmy butlę, żeby mieć na czym gotować, bo trzeba było dać ludziom jeść. Sami przychodzili, pomagali - dodaje pani Dorota.

Tragedia zbliżyła do siebie sąsiadów. Wszystkich połączył ten sam los. Jedni pomagali drugim. Na ile kto mógł. - Przez kilka dni mieszkaliśmy z mężem u sąsiadów. Przez kolejne 4 miesiące w kontenerze na podwórku. Trąba zerwała dach, porwała blaszak, płot. Zostały tylko poszarpane ściany. Chciałam stąd uciekać, wyjechać jak najdalej - mówi Jolanta Klepacz. Mimo to została. Podobnie jak inni, Klepaczowie zaczęli remont od dachu. Całość zajęła im 1,5 roku.

Teraz jest u nich pięknie. Parterowy domek, zielony trawnik, kwiaty, drzewka i biegający po podwórku labrador to obraz jak z bajki. Taki by był, gdyby nie towarzyszący im ciągle lęk. - Człowiek nie chce wracać do tamtych chwil. Wystarczy jednak silniejszy wiatr i ciemne chmury, by nie zasnąć. I czuwać na wypadek, gdyby to miało się powtórzyć. Mam na pamiątkę artykuły, ale schowane głęboko na dnie szuflady. Nie chcę tego wspominać, ale też nigdy nie zapomnę. To zostanie na całe życie - mówi kobieta. Tragiczne wspomnienia budzi też znajdujący się tuż za płotem las. A w zasadzie to, co po nim zostało. Niszczycielska siła łamała drzewa jak zapałki. Wciąż leżą tam połamane konary, wyrwane korzenie. Nie ma mowy o grzybobraniu czy choćby spacerze. - Kiedyś, gdy uchylałem furtkę, pod sam dom podchodziły sarenki. Teraz już ich nie ma - mówi Marian Biniaszek.

Mężczyzna wraz z żoną mieszkają w Chorzowie. Dom w Kalinie, podobnie jak u Klepaczów, miał być spełnieniem marzeń o spokojnej starości w bliskim sąsiedztwie natury.

Z całorocznego stał się jednak letniskowym. Zamiast marzenia pozostał obowiązek. Nie ma mowy o przeprowadzce. Plany przekreśliło raptem kilka minut strachu, spędzonych w piwnicy. - Gdyby nie mąż, nie wiem, jakby się to skończyło. To on zorientował się, co się dzieje. Uciekliśmy do piwnicy. Mąż zaciągnął metalowe żaluzje. W ostatniej chwili pobiegł do domu po psy. Nie wyszły jednak spod stołu, bały się. Na szczęście przeżyły - mówi pani Barbara.

Siedząc w piwnicy Biniaszkowie przeżyli chwile grozy. Przez małe okienko nie widzieli nic, poza napierającym w ogromnych ilościach piachem. Kolejny wstrząs przyniósł widok zniszczeń. Gdyby nie betonowe słupki w ogrodzeniu, mogło być jeszcze gorzej. Na szczęście powstrzymały nadlatujący z naprzeciwka dach.

Na pomoc małżeństwu przyszła rodzina. - Gdyby nie oni, nie dalibyśmy sobie rady. Siostrzeniec z synem wstawili okna. Gorzej było z dachem, bo jak znaleźć fachowca, kiedy w całej okolicy wiatr porwał dachy. Najpilniejsze prace trwały do końca grudnia. Resztę robiliśmy na wiosnę - opowiada pani Biniaszek.
Dla Klepaczów, Biniaszków czy Wieczorków i dziesiątek innych rodzin z Kaliny i Rusinowic burza już zawsze będzie oznaczać lęk. Na własnej skórze przeżyli to, co większość z nas widziała jedynie w filmach. Ale nawet najbardziej realistyczne obrazy nie oddadzą tego, co czuli. Schronieni w piwnicach, sparaliżowani strachem czekali na koniec najdłuższych 3 minut w ich życiu.
Do Kaliny Biniaszkowa przyjeżdża tylko ze względu na męża. Po części też dla sąsiadów. O tych mówi niezwykle ciepło.

Wspólne przeżycia bardzo ich zbliżyły. Straciła jednak radość życia, którą był dla niej pobliski las. Nawet podczas rozmowy, co chwilę spogląda w niebo. - To nie są złe chmury. Dziś będzie spokojnie - dodaje mimochodem.

Możesz dowiedzieć się więcej: Zarejestruj się w DZIENNIKZACHODNI.PL/PIANO


*Marsz Autonomii 2012: ZDJĘCIA, WIDEO, OPINIE
*Olimpiada w Londynie 2012: RELACJE, ZDJĘCIA, CIEKAWOSTKI
*KONKURS FOTOLATO 2012:
Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!