Hotel? Zarezerwuj pół roku wcześniej, jeśli nie chcesz spać w schowku na miotły
Planując weekend w Wiśle najlepiej zacząć od noclegu. Tego szukać należy co najmniej z półrocznym wyprzedzeniem. Jeśli zabierzemy się za to miesiąc przed wyjazdem i nie mamy tutaj znajomego gospodarza, do stoku nie chcemy dojeżdżać kilkunastu lub kilkudziesięciu kilometrów, a przy tym wolimy nie spać w schowku na miotły, to ubezpieczyć się musimy w dość gruby portfel. Zostaje nam Gołębiewski (cztery gwiazdki), Stok (cztery gwiazdki), Premium (trzy gwiazdki) czy inny moloch z bogato zdobionymi pagonami, który wyczyści nasze konto, ale przynajmniej mamy pewność, że do domu nie wrócimy pogryzieni przez pluskwy.
Za niespełna 200 złotych za noc od osoby otrzymaliśmy trochę blichtru oraz czajnik do pokoju, kilka torebek herbaty i po plastikowej butelce wody na głowę (o poranku obsługa uzupełniała zapas)
Wraz z konkubiną wybraliśmy ten trzeci i nie wiem, co za czort nas pokusił, bo po dwóch nocach w Hotelu Wisła Premium perspektywa złapania kilku pluskiew wydaje się wcale nie taka zła. Za niespełna 200 złotych za noc od osoby otrzymaliśmy trochę blichtru oraz czajnik do pokoju, kilka torebek herbaty i po plastikowej butelce wody na głowę (o poranku obsługa uzupełniała zapas). Gdyby nie trochę atłasu i stylizowanych na antyk mebli, to standard nie różniłby się niczym od cztery razy tańszego noclegu, jakim ugościł nas w Boże Narodzenie hostel w Pradze. Nie odmówię jednak tego, że śniadania były pyszne, choć równie dobre pani Hana serwowała nam w stolicy Czech. Było też jacuzzi i sauna. Tam spędziliśmy w sumie… 20 minut. Niestety ręczniki musieliśmy zabrać z pokoju, więc następnego ranka był problem ze znalezieniem kawałka suchej szmaty, żeby wytrzeć się po wyjściu spod prysznica.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że wielu osobom taka trzygwiazdkowa rzeczywistość odpowiada. Widziałem, że odnajdują się tam rodziny z dziećmi, które szalały w przygotowanej dla nich części hotelu, kiedy rodzice odpoczywali. Były też pary, które z lubością moczyły ciała w jacuzzi i za dodatkowe setki złotych w walentynki poddawały się w SPA masażom z czekolady lub innych afrodyzjaków. Jednak dla nas – gniewnych dwudziestoletnich, którzy cały dzień szaleli na stoku lub szlaku, a wieczorem chcieli się w hotelu tylko zrelaksować i przespać – wypadło to blado. Należy jednak zaznaczyć, że rezerwując nocleg miesiąc przed wyjazdem, niczego lepszego porównując cenę, odległość od stoków i ilość pluskiew w pościeli, nie znaleźliśmy.
Jak dojechać z Ustronia do Wisły? Najlepiej złapać stopa. Na komunikację zbiorową nie ma co liczyć
Skoro już o Pradze wspomniałem, to chciałbym w tej części zamknąć ten wątek porównawczy (choć nie sposób porównać te dwa miejsca, ale pewna analogia ciągnąca tekst do przodu mi się nasuwa) i mieć go za sobą. Chodzi mianowicie o transport. Tam oczywiście transport funkcjonuje tak, jak na miejsce oblegane przez turystów przystało. Metro, autobusy, tramwaje – z każdego przystanku coś odjeżdża w dowolnym kierunku co kilka minut i odległość noclegu do centrum czy miejsc, które planujemy odwiedzić, nie ma większego znaczenia. Za to żeby dostać się spod Czantorii w Ustroniu na pl. Hoffa w Wiśle czekać musieliśmy ponad godzinę i wcale nie mieliśmy pewności, że coś przyjedzie.
Pomyślałem, że nie wszystko stracone i załapiemy się na jakiegoś busa. Tych w rozkładzie na okolicznym przystanku rozpisanych było mnóstwo, szkoda tylko, że większość wcale nie kursuje w weekendy lub nie kursowała akurat w tym okresie, choć przecież był środek ferii
Sprawa wygląda następująco. Wybraliśmy się na pieszą wycieczkę w kierunku Stożka, a następnie fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego przez Soszów na Czantorię. Stamtąd w dół na stację kolejową Ustroń Polana z nadzieją, że zaraz coś do Wisły pojedzie. Okazało się jednak, że najbliższy pociąg odjeżdża za blisko… dwie godziny. Pomyślałem, że nie wszystko stracone i załapiemy się na jakiegoś busa. Tych w rozkładzie na okolicznym przystanku rozpisanych było mnóstwo, szkoda tylko, że większość wcale nie kursuje w weekendy lub nie kursowała akurat w tym okresie, choć przecież był środek ferii, a wokół same rejestracje ludzi, którzy w Beskidy przyjechali wypocząć z Warszawy. Kiedy kolejne busy z rozkładu nie przyjeżdżały, stanęliśmy we dwoje przy drodze wojewódzkiej 941 i po kilku minutach złapaliśmy stopa. Reszta turystów została na przystanku i nie wiadomo ile musiała czekać na najbliższy transport, zdana na łaskę lokalnych przewoźników. My za to z przemiłą panią za kierownicą stanęliśmy w korku do centrum Wisły. Bo jak ma nie być korka, skoro jedyna komfortowa opcja dojazdu to taka na prywatnych czterech kółkach?
Kliknij poniżej i zobacz zdjęcia
Beskidy, czyli pagórki idealne do spacerowania również zimą
Wisłę pochwalić należy jednak za to, co ma w sobie naturalnego, czyli góry. Nie są to Tatry, ani tym bardziej Himalaje, a sam zwykłem mówić o Beskidach: „pagórki”, ale oddać im trzeba, że piękne. Piękne i idealne do spacerów. Nawet zimą i nawet dla mniej wprawionych turystów. Taki spacer, od Stożka właśnie przez Soszów na Czantorię czy dalej jeszcze na Równicę, to świetny sposób, żeby spędzić aktywnie niedzielę. W ostatnich latach zima nas nie rozpieszcza i narzekać nie możemy na nadmiar śniegu, ale mimo to na szlakach możemy liczyć na kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów białej masy i bajeczne widoki. Zwłaszcza kiedy na niebie świeci słońce a chmur brak. Kurtkę można śmiało wpakować do plecaka. Wystarczy dobry polar i ciemne okulary.
Na szlakach możemy liczyć na kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów białej masy i bajeczne widoki. Zwłaszcza kiedy na niebie świeci słońce a chmur brak
Trzeba jednak mierzyć siły na zamiary (zwłaszcza kondycyjnie) i pamiętać, że to wciąż góry, które zawsze bywają nieprzewidywalne i być mogą niebezpieczne. Chociażby ze względu na lód, porywisty wiatr i zmieniające się warunki atmosferyczne, a przekonał się o tym zapewne każdy, kto zimną próbował zdobyć nieodległą wcale Babią Górę – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego. W Wiśle ekstremalne warunki na szlakach występują jednak bardzo rzadko, a przyczyną największej ilości wypadków jest zapewne nieuwaga i złe obuwie na oblodzonych szlakach. W skrócie – tylko brać ze sobą dobre buty i spacerować. O przeciwsłonecznych okularach też wspominałem, ich również lepiej nie zapomnieć.
Warunki na stokach. „Jeśli tutaj nauczysz się jeździć, już nic nie będzie dla Ciebie wyzwaniem”
Zimą Wisła to oczywiście największy kurort narciarski w Beskidach i to właśnie ściągnęło nas tutaj na weekend. Niestety, ale zima nie ma litości, co jest zdecydowaną udręką dla narciarzy. Ja, największy amator spośród amatorów, na nartach nie jeżdżę. Sprawiam tylko takie wrażenie. Szczerze mówiąc, to byłem na kilku lekcjach w szkole podstawowej. Szorowaliśmy wtedy tyłkami stok w bytomskiej Sportowej Dolinie. Pierwszy raz na narty w góry pojechałem właśnie zimą 2019-2020 za namową konkubiny. Był to jeden dzień w Zwardoniu. Szybo się uczę, a na dodatek bardzo mi się spodobało i tak postawiliśmy na trzydniowy wypad do Wisły.
Jak warunki dla narciarzy? Konkubina uważa, że jeśli tutaj nauczyłem się jeździć, to już żaden stok nie sprawi mi problemu
Jak warunki dla narciarzy? Konkubina uważa, że jeśli tutaj nauczyłem się jeździć, to już żaden stok nie sprawi mi problemu. Cały tydzień przed walentynkami, a następnie przez cały weekend temperatura utrzymywała się na plusie. Opadów śniegu brak. Grubość pokrywy na trasach wahała się od 20 do 80 centymetrów, ale nie ma co ukrywać, że bliżej jej było do tej niższej wartości. Górale mogą robić co tylko w ich mocy, ale z naturą nie wygrają. Żadne ratrakowanie i sztuczne naśnieżanie nie pomoże, kiedy ta nie sprzyja. Tak na każdej trasie trzeba było brać poprawkę na przetarcia, muldy, fragmenty całkowicie pokryte lodem lub takie, gdzie śnieg bardziej przypominał sypki piasek. Trzeciego dnia podczas jazdy wyciągiem starsza pani rzuciła do nas: „Warunki dzisiaj fatalne, co”. - Dobrze usłyszeć, że to nie tylko moje zdanie - odpowiedziała konkubina. A ja? Ja tam się nie znam, zielony jestem. Lubię wyzwania, jeździło się super.
Nie przegap
Wiślański Skipass - czternaście ośrodków narciarskich na jednym karnecie? Świetna opcja
Wisła ma jedną wielką zaletę i przewagę nad innymi ośrodkami - Wiślański Skipass. W skrócie jest to karnet, który uprawnia nas do korzystania z czternastu stoków narciarskich w Wiśle oraz Ustroniu, które oferują łącznie 25 kilometrów tras zjazdowych. Czy warto z niego skorzystać? Mój przykład największego amatora spośród amatorów pokazuje, że zdecydowanie.
Bez Wiślańskiego Skipassu pewnie ograniczylibyśmy się do jednego lub dwóch stoków, tak mogliśmy przebierać w tym, na co tylko mieliśmy ochotę
W walentynki pojechaliśmy na Stożek. Jak się jednak okazało, dla mnie zbyt wymagający, jako dla osoby, która drugi raz w życiu do porządku założyła narciarski buty. O ile niebieską trasą jeździło mi się bardzo dobrze, tak czerwona i czarna okazały się wyzwaniem śmiertelnie niebezpiecznym. W dużej mierze ze względu na słabe warunki. Wolałem nie sprawdzać wytrzymałości swojego kasku. Wtedy nastąpiła krótka ocena sytuacji, pakowanie i przejazd na Nową Osadę, gdzie śmigaliśmy jeszcze po zmroku. Ja spokojnie mogłem potrenować, a konkubina poszaleć na szerokim stoku.
Kolejnego dnia po górskim spacerze znów postawiliśmy na Nową Osadę i nocną jazdę. Za to całą niedzielę spędziliśmy na Stożku, skąd pojechaliśmy do domu po rozpoczęciu popołudniowego ratrakowania. Bez Wiślańskiego Skipassu pewnie ograniczylibyśmy się do jednego lub dwóch stoków, tak mogliśmy przebierać w tym, na co tylko mieliśmy ochotę. Niestety na Czantorię zabrakło nam czasu, ale jeszcze w tym sezonie tutaj wrócimy, o ile nie zabraknie śniegu.
Gdzie wybrać się na obiad w Wiśle? Wiadomo, że króluje żurek w chlebie ze schroniska PTTK
A na koniec jeszcze coś, czego podczas żadnej wyprawy nie może zabraknąć, czyli kalorie. Bo skądś trzeba czerpać siły, żeby później wytrzymać osiem godzin na stoku. Hotel Wisła Premium zaproponował nam kolację: „Na dobry początek kieliszek Prosecco – idealny na rozpoczęcie romantycznej kolacji! By połechtać podniebienie...”. Połechtali aż za bardzo i to za jedyne 199 złotych. Zdecydowaliśmy się zamówić na mieście pizzę, ponieważ konkubina nie je mięsa, a takiej opcji w Premium nie przewidziano. W codziennym menu restauracji T-Bone bezmięsnych opcji też zbyt wiele nie ma (a ja już wiem, że po tym tekście nigdy więcej mnie tam nie wpuszczą).
Z resztą jako stały bywalec Wisły, ze względu na swoje górskie pasje związane z maszerowaniem, nigdy nie zauważyłem tam zbyt wielu miejsc, w których można wybrać się na ciekawy obiad. Chyba że do Naleśnikarni Delicje - tę polecam z czystym sumieniem.
Trzeba jednak przyznać, że w górach nic nie smakuje tak, jak żurek w chlebie i Kofola ze schroniska
A jak wygląda sytuacja na stokach? Na Nowej Osadzie znajdzie się kilka knajp, w których można zjeść całkiem niezły obiad w czasie jazdy. Na Stożku mamy schronisko PTTK ze świetnym jedzeniem, na Soszowie swoje bistro Koszt Próba prowadzi Adam Borowicz - znany z programu kulinarnego TVP „To je Borowicz”. Trzeba jednak przyznać, że w górach nic nie smakuje tak, jak żurek w chlebie i Kofola ze schroniska.
**
PS Trzeba wspomnieć również o tym, że choć turystów z Warszawy w Wiśle było wielu, to kolejki do wyciągów na stokach nie były długie. Na Stożku oraz Soszowie po prostu ich nie było. Na Nowej Osadzie zdarzały się krótkie zatory, ale sama jazda odbywała się bezproblemowa.
**
PS 2 To był naprawdę udany weekend, jeszcze do Wisły na narty wrócimy.
Zobacz koniecznie
Rozwiąż i poznaj swój wynik
Bądź na bieżąco i obserwuj
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?