Rzadko w książkach o Holokauście pisze się o uczuciach, zwłaszcza o miłości. Raczej o głodzie, tragedii mieszkańców getta, codziennej walce o przeżycie jeszcze jednego dnia.
Może ktoś wspomina o przyjaźniach, także tych z aryjskiej strony, dzięki którym udało się wyprowadzić przyjaciela z piekła - pod osłoną nocy, na fałszywych papierach i w przebraniu. Ale czy ktoś myślał wówczas o miłości?
A jakże, myślał - udowadnia Marek Edelman, sam prosząc, by ktoś wreszcie go o to zapytał. Przywołuje wspomnienia i mówi, że czasami miłość zabijała, a czasami ratowała życie.
Co więcej, miłość powodowała też, że nie czuło się strachu. Tak jak w historii siedemnastoletniej Dedy Tenenbaum, która od matki dostała "numerek życia", gdy ta popełniła samobójstwo. Nieśmiała dziewczyna została zupełnie sama na świecie i zakochała się w chłopaku. Musieli mieć trochę pieniędzy, bo zamieszkali po aryjskiej stronie. To były najszczęśliwsze miesiące w jej życiu. U boku kogoś, dzięki komu zapomniała o getcie. Po trzech miesiącach, gdy skończyły się oszczędności, gospodarze wydali ją i jej chłopca.
Według Marka Edelmana, ostatniego przywódcy powstania w getcie, miłość jest wszechogarniająca i nie można bez niej żyć.
Na samym końcu książki daje krótkie notki swoich znajomych, bohaterów wspomnień i pisze: "Jestem już ostatni, który znał tych ludzi z imienia i nazwiska, a pewnie nigdy nikt ich już nie wspomni. Trzeba, żeby został po nich jakiś ślad".
Marek Edelman, "I była miłość w getcie", Świat Książki, Warszawa 2009, str. 195, cena: 24,90 zł
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?