18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirek Szołtysek śląską biesiadą czaruje ludzi

Redakcja
Śląska publiczność świetnie się bawi przy piosenkach Mirka Szołtyska
Śląska publiczność świetnie się bawi przy piosenkach Mirka Szołtyska Fot. Arkadiusz Gola
Na scenie jestem innym człowiekiem. Wygrywam skromnością, nie ma w tym rutyny - podkreśla Mirek Szołtysek. O fenomenie popularności tego jednego z najlepszych artystów śląskiej estrady pisze Ola Szatan

Dla wielu jest osobą, która urodziła się na scenie. Jeden z najbardziej popularnych artystów śląskiej estrady biesiadnej. W domu Mirek Szołtysek bywa gościem. Wciąż gdzieś go nosi, a to pędzi na spotkania, to na koncerty. Z fenomenem Mirka postanowiliśmy się zmierzyć wyruszając na jego imprezy.

Na pierwszy ogień: babski comber. Piątkowy wieczór. W jednej z tyskich restauracji spotyka się 50 kobiet ze związku zawodowego KWK "Ziemowit" w Lędzinach. Mistrzem ceremonii jest Mirek i jego dwie śpiewające tancerki. Nastroje szampańskie, panie bawią się setnie, niczym - nie przymierzając - podczas karnawału w Rio. Co chwilę formuje się nowy wężyk albo kółeczko. "Ale fajnie, ale fajnie..." intonuje Szołtysek, nie czekając długo na reakcję. "Ale fajnie dzisiaj jest, ole!" - zgodnie odśpiewują mu uczestniczki imprezy.

Optymistycznie, tanecznie, z dużym akcentem położonym na śląskość. Tego właśnie potrzebowali słuchacze. Muzyki napisanej z myślą o rodzinie, pracy, ale i zabawie.

- Zapotrzebowanie na muzykę biesiadną było od zawsze. Ale z pewnością nie towarzyszył temu tak zwany szum medialny. Był moment, że moje piosenki były grane niemal bez umiaru - mówi Mirek Szołtysek.

"Pakuj klamory i raus"
Jego utworów nie da się łatwo wyrzucić z głowy. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy podczas "babskiej" imprezy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki hitu "Szczęśliwej drogi już czas" z repertuaru Ryszarda Rynkowskiego i grupy VOX. Muzyka świetnie znana, ale już tekst... dostosowany do śląskich okoliczności. No i rzecz jasna po śląsku. "Pakuj klamory i raus" mamy w refrenie zamiast słów "Szczęśliwej drogi już czas" . Pasuje? I to jak!

- Dużo czasu mi zajęło, aby wymyślić piosenkę, którą żona będzie mogła zadedykować mężowi - skomentował z uśmiechem Mirek Szołtysek. Kobietom "nowa" (lepsza?) wersja starego przeboju Rynkowskiego spodobała się od razu. Trzy dni później przekonaliśmy się, że trafia nie tylko do niewieścich serc.
Faceci w czerni też potrafią się bawić
Poniedziałkowe późne popołudnie: tym razem przyjeżdżamy na uroczystą Barbórkę, którą w rybnickiej hali sportowej organizuje kopalnia Jankowice. Kraj-obraz wyznaczają faceci w czerni, odziani w galowe górnicze mundury. Najpierw gala, odznaczenia, potem tradycyjny śląski obiad z modrą kapustą na czele, by za chwilę oddać się innym, bardziej muzycznym uciechom. Tymczasem w szatni, gdzie przygotowano garderobę dla Mirka Szołtyska, spore poruszenie. Ostatnie poprawki strojów, kontrolne spojrzenia w stronę lustra, łyk wody, by nie zaschło w gardle. Mirek dobrze zna takie barbórkowe imprezy.

- Kiedyś tych barbórek było zdecydowanie więcej. Teraz sytuacja w górnictwie nie jest zbyt wesoła - stwierdza artysta. Świetnie pamięta lata, kiedy był prawdziwy urodzaj barbórek.
- Osiem lat temu spędziliśmy cały tydzień na kopalni Jas-Mos. Codziennie biesiada, grało się dla każdego oddziału tej kopalni - wylicza.

I wtedy tylko jedna rzecz "wyszła mu bokiem".

- Codziennie na tych biesiadach była podawana golonka. Po sześciu dniach już nie szło jej jeść - dodaje z uśmiechem, zrywając się z miejsca, bo wzywają go już na scenę.
Szybko znajduje wspólny język z górnikami. Zresztą nigdy nie mógł narzekać na kontakt ze słuchaczami. Swoistego "dyrygowania" publiką nie można się nauczyć. To trzeba mieć we krwi.
- Niczego nie wymuszam. Ludzie czasem wstydzą się jeden drugiego, patrzą na swoje reakcje. Staram się od pierwszego momentu wyzwolić ich emocje i powiedzieć: dzisiaj nie jesteś ministrem czy urzędnikiem, dzisiaj jesteś normalnym człowiekiem i wykorzystaj ten czas na zabawę - tłumaczy Szołtysek.

Jego występy od lat przyciągają wielotysięczną publiczność. Przyczyna sukcesu wydaje się być banalnie prosta - jeśli chcesz być na topie, to nie możesz odcinać się od swoich korzeni, a wręcz przeciwnie - należy chwalić się swojskością. Także poza śląskim regionem. I w przypadku Mirka Szołtyska działa to bez zarzutu.

- Takich czytelnych przykładów jest bardzo wiele - mówi Szołtysek. Bo jak inaczej wytłumaczyć zainteresowanie śląską muzyką w Dębicy, czyli okolicach Rzeszowa?

- Kiedyś przyjechaliśmy tam na koncert w ramach trzydniowego pikniku. Mieliśmy grać jako ostatni zespół. Moją uwagę od razu zwróciły kamienie leżące na scenie. Zapytałem organizatorów, dlaczego tam się znalazły. "Przed chwilą zagrał tu zespół rockowy i się nie spodobał" - uzyskałem krótką odpowiedź. Pomyślałem, że jeżeli rockowa kapela nie zyskała uznania, to nas na pewno pozabijają. Kwadrans przed rozpoczęciem imprezy przed sceną stanęły dwie karetki pogotowia, dwa radiowozy policyjne i wóz straży pożarnej. Wszyscy czekali na to, co się wydarzy. Wystarczyła nam chwila, by ściągnąć komplet publiczności. Bawiło się około 5 tysięcy osób. Bycie naturalnym na scenie, brak scenariusza, bezpośredni kontakt ze słuchaczami, sprawdza się w każdej sytuacji - opowiada artysta.

Stany, Stany...
Dobrze wspomina jeden z amerykańskich koncertów - w Michigan. Zaproszonych zostało 10 rockowych polonijnych zespołów i oni, jako jeden śpiewający po śląsku. - Mieliśmy full ludzi, wszyscy doskonale się bawili. A tamci mieli po 3-4 osoby pod sceną - stwierdza artysta.

W Stanach Zjednoczonych Mirek Szołtysek po raz pierwszy koncertował w 2008 roku, w Chicago. To organizatorzy amerykańskich imprez wysyłają do niego zaproszenia i finansują całe przedsięwzięcie, łącznie z przelotem, hotelami, wyżywieniem. Ale choć warunki są komfortowe, Mirka nie ciągnie za wielką wodę.

- Taki wyjazd jest dobry raz w roku. Nie potrafiłbym tam zostać ani sekundy dłużej - podkreśla. Wcześniej sporo koncertował w Niemczech, ale jak mówi, to w Polsce ludzie najlepiej się bawią.
Trema przed występem? Raczej nie.

- Na scenie jestem innym człowiekiem. Ja wygrywam skromnością, nie ma w tym rutyny. Zawsze sobie powtarzam "Darmo dostajesz, darmo daj". Żeby z czegoś żyć, trzeba pokazać, że się tym żyje - mówi.
Cieszy się, kiedy ludzie go rozpoznają. - Fajnie, gdy ktoś powie: "Panie Mirku, proszę pana tutaj", a reszta ludzi dodaje: "to niech pan idzie". Ale nie wykorzystuję tego. Nigdy nie załatwiałem czegoś na zasadzie układów, ani mój świętej pamięci ojciec. Było nas pięciu w rodzinie, więc nie było łatwo. Przede wszystkim nauczeni jesteśmy rodzinnego życia, roboty, nieraz bardzo ciężkiej. Umiemy się podzielić tym, co mamy. Nie tylko z rodziną - podkreśla Szołtysek.

Zanim Mirek Szołtysek związał się z muzyką, pracował w hutnictwie.
- Przez 20 lat pracowałem w hucie, bo trzeba było z czegoś żyć. Ale nie miałem z tego większej satysfakcji. W 2000 roku moja głowa już tego obciążenia nie wytrzymała i postanowiłem zrezygnować. Musiałem dokonać wyboru, a w tych czasach, kiedy nie ma pracy, było to dosyć ryzykowne. O estradzie natomiast marzyłem od "bajtla". Jako 9-latek zacząłem śpiewać w kościele, potem byłem lektorem-kantorem i ten urząd piastowałem przez 26 lat. Tak się to wszystko urodziło. W latach 80. zaprzyjaźniłem się z księdzem Jerzym Szymikiem, dzięki któremu udało się zorganizować wiele koncertów - wspomina.

Popularność Mirkowi Szołtyskowi przyniosła współpraca z zespołem Duo Trapery (z którym rozstał się w 1999 roku), ale prawdziwy rozkwit nastąpił w 2000 roku, kiedy zawiązał swój własny projekt pod nazwą Mirosław Szołtysek i Wesołe Trio. Płyty sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Działalność artystyczna zajmuje Mirkowi Szołtyskowi najwięcej czasu.

Jest pracoholikiem i profesjonalistą w każdym calu. - Jest dobrym szefem, ale wymagającym. Wszystko było dobrze i na czas - podkreślają dziewczyny z jego zespołu.

Terminarz Mirka Szołtyska wypełniony jest koncertami. Niewykluczone, że na początku 2011 roku ponownie pojedzie koncertować do Stanów Zjednoczonych. I już myślami jest przy wielkiej imprezie, która 30 stycznia ma się odbyć w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. - To będzie "Balanga u Szołtyska". Wystąpi m.in. 24-osobowy big band, który zagra moje kawałki na żywo, będzie tort i inne niespodzianki - zapowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!