Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mojżesz, król żydowski. Felieton Sebastiana Reńcy dla "Dziennika Zachodniego"

Sebastian Reńca
„Nieograniczone okrucieństwo dookoła! – złe i bezmyślne! – czy wystarczy weprzeć się w ziemię i trzymać się płynnego błękitu ?” – pytał pisarz Emil Zegadłowicz w liście z 18 stycznia 1941 r. z Sosnowca. Kilka linijek dalej literat pisał do Marii Parafińskiej z Krakowa: „Żyję tutaj i prosperuję fizycznie (tak, ot, jak zwykle, mimochodem) wyłącznie dzięki Gminie Żydowskiej, która samorzutnie zaopatruje poetę w mleko (którego tu w ogóle nie ma), cukier, masło – czasem w gotówkę (trzeba przecież zapłacić np. rentgen lub lekarstwa); poznałem tutaj – przedziwnego – (najciekawszego z ludzi, jakich danym mi było poznać) Merina, wspaniałego organizatora, mędrca i szamana – dzięki swemu geniuszowi uratował dziesiątki tysięcy jestestw – i coś jeszcze znacznie trudniejszego i cnotliwszego: godność człowieka! – godność znaczeniu potrzeby istnienia!”.

Kim był ów „wspaniały organizator”? Sosnowiczanin Mojżesz vel Moniek Merin dobiegał wtedy czterdziestki, był chudzielcem ważącym ok. 40 kg, który przed wojną żył z kombinowania i szemranych interesów.

Gdy Polska stała się krajem okupowanym przez Niemców, komisarz kryminalny Hans Dreier, kierownik referatu do spraw żydowskich w katowickim Gestapo mianował go „odpowiedzialnym przed sobą za realizowanie wszystkich działań dotyczących »rasy żydowskiej« w rejencji katowickiej” (dr Aleksandra Namysło).

Merin miał do dyspozycji samochód i kierowcę. Jeździł np. do gett w Warszawie czy Łodzi. W Warszawie „Przyjmowano go jak króla. W teatrze powitali go aktorzy. Pan Menachem Mendel przedstawił go także publiczności. Nowy zbawca narodu żydowskiego! W Będzinie i Sosnowcu udało się uniknąć getta dzięki jego staraniom. Śmiertelność jest tam mniejsza niż przed wojną. Na ulicach nie ma żebraków” (Emanuel Ringelblum). Gdy w Generalnej Guberni Żydzi przeżywali preludium do Zagłady, w Sosnowcu i szerzej – w Zagłębiu Dąbrowskim, wciąż jeszcze łudzono się, że Merin uratuje „swych” ludzi. On ratując jednych, posyłał na śmierć innych, o czym tak mówił:

– Jestem w klatce, naprzeciwko wściekłego, głodnego lwa. Podsuwam mu ludzkie mięso, mięso moich braci i sióstr… Dlaczego? Robię to, ponieważ chcę utrzymać tego lwa w jego klatce, tak żeby nie mógł wyjść i zdeptać oraz pożreć nas wszystkich. (…) Niech osądzi mnie historia!

Żydzi z GG ryzykowali i nielegalnie przekraczali granicę, by tylko zamieszkać w Sosnowcu. Nawet ci, którzy początkowo byli sceptyczni, co do działalności Merina, z czasem uznawali, że ma rację. Jakby nie widzieli działalności brutalnej żydowskiej policji; handlu zachodnimi paszportami, które zamiast trafiać do adresatów były sprzedawane tym, którzy mogli za nie zapłacić duże pieniądze; łapówkarstwa i w końcu wysyłania ludzi na śmierć. Nie widzieli tego, co zobaczył ojciec Henryka Schönkera będąc w styczniu 1940 r. w Sosnowcu:

„Merin i jego ludzie utrzymywali dla siebie specjalną restaurację, w której podawano najlepsze potrawy żydowskie. Wszystkie dania były obfite i doskonale przyrządzone, podawane przez elegancko ubranych kelnerów”. Gdy panowie rozmawiali, na salę weszło kilku zdenerwowanych mężczyzn, coś powiedzieli szeptem Merinowi, który wyszedł z nimi na ulicę. Za nimi poszedł Leon Schönker. To, co zobaczył na ulicy wydało się nieprawdopodobne. „Po obu stronach stali, tworząc szpaler, żołnierze niemieccy w czarnych mundurach SS; każdy z nich trzymał w ręce palącą się pochodnię. Między nimi szli inni żołnierze, prowadząc grupę ciężko pobitych i pokrwawionych ludzi”.

Byli to Żydzi z Judenratu w Zawierciu, którzy zalegali z zapłaceniem kontrybucji Merinowi. „Ojciec mój miał wrażenie, że Merin w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że ma do czynienia z żywymi ludźmi” – pisał Henryk Schönker.

Niemcy wykorzystali Merina i w końcu zawieźli go w czerwcu 1943 r. do Auschwitz gdzie zginął. Według jednej z relacji, więźniowie lagru urządzili nad nim samosąd.

Emil Zegadłowcz przybył do Sosnowca w listopadzie 1940 r., by leczyć się w tutejszym szpitalu. Widząc i słysząc, co dzieje się w okupowanym kraju, zanotował w swym dzienniku na kilka dni przed śmiercią: „Naród niemiecki upadł poniżej jakichkolwiek pierwotnych szczepów, poniżej plemion ludożerczych. Czy podźwignie się kiedykolwiek z tej koszmarnej hipnozy? I jaka czeka go kara?”. Pisarz zafascynowany „królem żydowskim” Merinem, z początkiem 1941 r. zaczął pisać dramat „Natan, syn Dawida”.

Trafnie o twórczości i postawie Emila Zegadłowicza napisał dr Mirosław Wójcik, który jeden ze swoich szkiców o pisarzu zakończył zdaniem o tym, że jego tekst: „Jest próbą przypomnienia i udokumentowania szlachetnej postawy literata i wadowiczanina, głoszącego konieczność ogólnoludzkiego i ponadwyznaniowego braterstwa w chwili prawdziwego wyzwania, gdy totalitarny fanatyzm zaciskał nad Polską kleszcze brunatnego i czerwonego dzieła zniszczenia”.

Autor jest pisarzem, ostatnio wydał zbiór publicystyki „Jad i żądła”.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera