Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na ścianie Basenu Krytego w Lublińcu zawisła tablica upamiętniająca tragedię Górnoślązaków ZDJĘCIA

AKC
Lubliniec: Odsłonięcie tablicy poświęconej tragedii Górnoślązaków
Lubliniec: Odsłonięcie tablicy poświęconej tragedii Górnoślązaków Aneta Kaczmarek
Na terenie Basenu Krytego przy ul. Powstańców Śląskich w Lublińcu odbyło się wyjątkowe wydarzenie – odsłonięcie tablicy poświęconej tragedii Górnoślązaków Ziemi Lublinieckiej 1945.

– W obozie na terenie Lentexu przebywało 1500 osób. Wszystkie były pokrzywdzone tym nieszczęściem – mówił Jan Buchnat, przewodniczący DFK Lubliniec.

Dlaczego tablica zwisła w tym miejscu? Bo jest ono położone najbliżej obozu. Zostało udostępnione dzięki uprzejmości burmistrza, Edwarda Maniury. Tablicę ufundował samorząd.

– Wokół tematu dotyczącego tragedii Górnoślązaków jest nieporozumienie, które wynika z braku wiedzy, niedouczenia. To nie jest sprawa polityczna, ale społeczna. To wyjaśnia historia – mówił Buchnat.

Głos zabrał też poseł Andrzej Gawron, dziękując zaangażowanym osobom za wysiłek włożony w to, by pamięć o tragedii nie zaginęła.

– Ziemia Górnośląska, Ziemia Lubliniecka to ziemia ciężko doświadczana przez historię – od czasów średniowiecza Śląsk zawsze zachowywał własną tożsamość kulturową, kształtowaną głównie przez żywioł: polski, niemiecki i czeski. Jednak mimo różnych i trudnych kolei losu, Ślązacy zawsze wybierali Polską Macierz. Dziś szczególny hołd i pamięć oddajemy Górnoślązakom, którzy ucierpieli we wczesnych latach powojennych. Tragedia Lublinieckiej przędzalni - „Śpineryji” dramat mieszkańców naszej ziemi których po „bandycku” łapano, okradano, poniewierano, wysiedlano i deportowano w bydlęcych wagonach, w warunkach urągających ludzkiej godności i niejednokrotnie powodujących śmierć zasługują na jednoznaczne potępienie. Pamiętać jednak należy, że wszystkie te cierpienia były konsekwencją II Wojny Światowej wywołanej przez nazistowskie Niemcy. To właśnie jest pierwotna przyczyna milinów niewinnych ofiar wojennej zawieruchy i zdarzeń, które nastąpiły po jej zakończeniu. Totalitarna, komunistyczna władza po wojnie dopuściła się zbrodni, która dzięki tej tablicy zostanie upamiętniona dla nas i przyszłych pokoleń, mieszkańców Ziemi Lublinieckiej. Pragnę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powodzenia tej ważnej inicjatywy - umieszczenia tablicy pamiątkowej. Długoletnie starania takich osób jak panowie Marian Cyroń, Edward Wieczorek, Janusz Buchnat dzisiaj mają swój szczęśliwy finał. Prawda to wartość nadrzędna, tylko na tym fundamencie można budować przyszłość – mówił Gawron.

Wśród obecnych na odsłonięciu tablicy gości był też Ryszard Galla, poseł i działacz mniejszości niemieckiej.

– Bardzo serdecznie dziękuję tym, którzy przyczynili się do tego, że mamy to miejsce upamiętnienia w Lublińcu i Lubliniec wpisuje się w mapę tych wszystkich miejsc, które powinniśmy pamiętać i pamiętajmy, bo pamiętając, będziemy przekazywać następnym pokoleniom wiedzę o tym, co się zdarzyło, a wspomnienia te będą przestrogą, by nie dożyć nigdy więcej czasów wojny czy powojennych reperkusji. W parlamencie jestem kilka kadencji. Swojego czasu podjęliśmy pewne działania, które miały na celu pokazanie historii Tragedii Górnośląskiej, zorganizowaliśmy poświęconą jej konferencję, Ze zdziwieniem patrzyłem na posłów, którzy ze zdumienie słuchali, iż taka tragedia miała miejsce na Górnym Śląsku. Była też wystawa, ale sednem była uchwała Sejmu upamiętniająca to wydarzenie – mówił Galla.

Upamiętnił je także Sejmik Województwa Śląskiego, którego decyzją rok 2015 był Rokiem Pamięci Ofiar Tragedii Górnośląskiej 1945. Wiele miast i powiatów uczciło ich pamięć, podejmując odpowiednie uchwały. Zrobił to też Lubliniec.

Projekt uchwały w sprawie uczczenia ofiar Tragedii Górnośląskiej z 1945 r. poprzez przyjęcie rezolucji w sprawie uczczenia ofiar Tragedii Górnośląskiej z 1945 r. w imieniu Klubu Radnych „Forum Samorządu Lublinieckiego” złożył radny Jan Springwald. Cała rada była w tej sprawie jednogłośna.

Nie możemy zapomnieć Tragedią Górnośląską określa się wydarzenia, które pod koniec II wojny światowej miały miejsce na Górnym Śląsku po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej. Dla wielu jego mieszkańców był to czas nowej okupacji i terroru. Dopuszczono się wielu zbrodni i okrucieństw na niewinnych cywilach.

– Celem tej uchwały jest przywrócenie pamięci i refleksji nad dramatyzmem historii Śląska i naszego miasta z tego okresu. Jest to zapomniana część naszej historii i należy nowym pokoleniom lokalnej społeczności przypominać o tej tragedii. Zresztą my sami nie mamy zbyt wielkiej, a często nawet żadnej wiedzy na temat tamtych zdarzeń, które miały miejsce w naszym mieście – mówił Springwald.

Podobną uchwałę przyjął w maju br. Sejm RP, wcześniej Sejmik Województwa Śląskiego i wiele miast Śląskich, a we wrześniu Rada Powiatu Lublinieckiego.

– Nasza uchwała rozbudowana jest jednak o wspomnienie o obozie na terenie obecnego Lenteksu. Aby uniknąć błędów poprosiłem o ocenę treści tej uchwały prof. Dziuroka z Katowickiego IPN i została zaakceptowana. Informacje i potwierdzenie historii obozu w Lenteksie znalazłem w materiałach z Koszęcina opracowanych przez komisję historyczną do której należeli m.in. panowie radni Wieczorek, Myrcik, Sowa, Seniów - mówił nam 2 lata temu Spingwald.

Swoimi wspomnieniami z 1945 r. podzielił się z nami wówczas pan Walenty Rokosa z Harbułtowic. Urodził się w 1935 r. Był czwartym dzieckiem swoich rodziców. W wojnie stracił starszego brata i młodszą siostrę.

– Brata zabrali w 1940 r. Kazali mu walczyć w niemieckim wojsku. Zginął w wieku 18 lat – mówił nam podczas wizyty w jego domu, w 2015 r., pan Walenty.

Najmłodsza piątki rodzeństwa, 6-letnia siostra, zmarła w zupełnie innych okolicznościach. Zainfekowany tyfusem organizm dziecka nie wytrzymał 3-tygodniowego marszu z Wrocławia, gdzie rodzina Rokosów została wywieziona przez Sowietów.

– Pamiętam jak Sowieci po nas przyszli. Chodzili po całych Harbułtowicach, kazali zabrać ze sobą coś do jedzenia i stawić się w karczmie u Marchewki, właściciel tak się nazywał. Nie pytali, kto jest Polak, a kto Niemiec, wszystkich nas uważali za Niemców. Wieczorem po nas przyjechali i zawieźli do Lenteksu. W piwnicach przędzalni spędziliśmy 2, może 3 dni. Pamiętam, jak ojciec patrzył przez małe okienko, czy pociągi już po nas przyjechały. Wszyscy się domyślali, że gdzieś nas wywiozą, ale nikt nie wiedział, dokąd. Na pewno gdzieś, skąd już nie ma powrotu – wspominał pan Walenty.

Po tych 2-3 dniach pociąg się zatrzymał. Ludzi pakowano do niego jak bydło.

– Nie wiem, ile osób było w jednym wagonie, ale było bardzo ciasno. Jechaliśmy 2-3 dni. Pociąg co jakiś czas stał na kolejnych stacjach, a ludzi w wagonach przybywało – mówił staruszek.

W końcu pociąg dotarł do Wrocławia. Noc spędzili w dworcowych tunelach, nie wiedząc, co dalej ich czeka.

– Następnego dnia zabrali nas na rynek i Rusek mówi: kto chce do Niemiec to w tamtą stronę, Hitler wzywa, a kto miejscowy – wracać do siebie. Nie wszyscy wrócili. My szliśmy ok. 50-osobową grupą. Byli mieszkańcy z Sadowa, Droniowic i Harbułtowic – wymieniał pan Walenty.

Piesza wędrówka trwała 3 tygodnie. W dzień szli, w nocy spali.

–Wiele domów, których mieszkańców wysiedlono, stało puste i w nich spaliśmy. Czasami kładliśmy się pod gołym niebem. Bliżej Wrocławia, tam gdzie byli już repatrianci, ciężko było o pomoc, ludzie, którzy tam przyszli nie chcieli pomagać. Rodzice mieli jakieś pieniądze, ale na 3 tygodnie było ich za mało. Dopiero bliżej Kluczborka, tam gdzie jeszcze byli miejscowi, dostaliśmy pomoc, coś do jedzenia, do picia – wspominał mężczyzna.

Powrót do domu nie był szczęśliwy. W niedługim czasie rodzina przeżyła tragedię. – Siostra miała zaledwie 6 lat. Zaraziła się tyfusem, warunki w czasie naszego powrotu były ciężkie, woda brudna. To prawdopodobnie zaraziła się właśnie pijąc taką wodę – mówił pan Walenty.

Powrót do rodzinnych Harbułtowic był trudny jeszcze z innego powodu. Otóż rodzinny dom Rokosów był już zamieszkały przez repatriantów ze Wschodu.

– To było małżeństwo z synkiem. Powiedzieli nam, ze jak będziemy krótko, to możemy zostać – wspominał staruszek.

Wspólne mieszkanie krótko jednak nie trwało. Rodziny polska i rosyjska dzieliły dom przez 2,5 roku.

– Albin, ten repatriant, bo tak mu było na imię, mówi w końcu, że mamy się wynieść, bo on nie będzie mieszkał z Niemcami, za których nas uważał. Ale ojciec przez cały ten czas próbował załatwić dokumenty, żebyśmy mogli odzyskać dom. Po 2,5 roku udało się, bo Droniowicach była gajówka i oni tam się przenieśli. Nie każdy jednak miał tyle szczęścia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!