Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na Śląsku zarabiał więcej niż polski premier. Pracował tajnie dla przemysłu zbrojeniowego

Grażyna Kuźnik
Prof. Iwan Feszczenko-Czopiwski w gabinecie w Hucie Baildon
Prof. Iwan Feszczenko-Czopiwski w gabinecie w Hucie Baildon Władysław Morawski
Wybitny inżynier był ukraińskim wicepremierem, na Śląsku zarabiał więcej niż polski premier. Pracował tajnie dla przemysłu zbrojeniowego. Przypadek sprawił, że ocalały dokumenty tej zapomnianej postaci - pisze Grażyna Kuźnik

Piotr Lis z Archiwum Państwowego w Katowicach ma trudne zadanie. Z tysięcy dokumentów, które spływają do jego działu dokumentacji o czasowym okresie przechowywania, musi losowo wybrać teczki do sprawdzenia, czy mają wartość historyczną. Ręka mu drży. Łatwo ominąć coś ważnego, a wyciągnąć błahe kwitki.

Archiwista nie wie, że mija 60. rocznica śmierci prof. Iwana Feszczenko-Czopiwskiego, naukowca, który przed wojną w Hucie Baildon wymyślił stal, idealną do celów wojskowych. Tak tajną, że recepturę nosił w głowie, nikt inny jej nie znał. Prezydent Ignacy Mościcki przyznał mu za to Złoty Krzyż Zasługi i honorowe obywatelstwo polskie. Profesor był ukraińskim wygnańcem. Na Śląsku dzisiaj nikt o nim nie pamięta.

Piotr Lis nie wie też, że jesienią 2012 zmarła córka profesora, Irena Bohun. Mieszkała w Katowicach prawie 90 lat. Była samotna. Ksiądz diakon Mikołaj Dziewiatowski z sosnowieckiej cerkwi mówi, że bardzo chciała doczekać chwili, gdy na Śląsk powróci pamięć o jej ojcu. Ale się nie udało.

Szara teczka opowiada historię

Iwan Feszczenko-Czopiwski, aresztowany przez NKWD w Katowicach, zginął w 1952 roku w gułagu. Po wojnie był tematem bardziej niż zakazanym. Wicepremier wolnej Ukrainy, przyjaciel premiera Symona Petlury, uciekinier z łap NKWD, wróg ZSRR, ekspert w przemyśle zbrojeniowym II Rzeczypospolitej, z ducha Europejczyk - nie mogło być gorzej. No i Ukrainiec. Badania wykazują, że sympatia Polaków wobec Ukraińców jest mniej niż średnia. Wpływa na to ciężar wojennej przeszłości. Irena czasem czuła ten dystans.

Była pewna, że w Katowicach nie zostały po ojcu żadne pamiątki. Prawie wszystko, co było, zabrali z domu enkawudyści, gdy w 1945 roku aresztowali profesora. Poszły do worów książki, prace, osobiste listy, fotografie. Wcześniej dorobkiem, zwłaszcza naukowym, podzielili się Niemcy. Cudem po latach wpadały jej w rękę jakieś ocalałe resztki. Na przykład szara koperta, ukryta w starej szafie, skazanej na wyrzucenie. Były tam wspomnienia ojca z dzieciństwa nad rzeką Teterew.

Może po śmierci Irena tak zamieszała w niebie, że pewnego dnia Piotr Lis, wstrzymując oddech, wyciągnął z masy dokumentów jedną szarą teczkę. Otworzył, strzepując kurz. Zaczyna się pismem Huty Baildon z 20 listopada 1946 roku: "Zaświadcza się, że ob. inż. Feszczenko-Czopiwski urodzony 20 stycznia 1884 roku, pracował w naszych zakładach od 18 sierpnia 1928 roku do 15 marca 1945 roku, jako kierownik zakładów badawczych". Byli dokładni. 15 marca 1945 roku to data aresztowania.
A dalej cała historia pobytu profesora na Śląsku; jego kariery zawodowej, życiowych spraw, obowiązków i wynagrodzeń. Są życiorysy pisane jego ręką, wnioski urlopowe, skierowania na zagraniczne delegacje, warunki mieszkaniowe. Wyłania się z nich nie tylko świetny inżynier, ale człowiek, który rzuca pilne zajęcie i bierze wolne, bo jego żona źle się czuje.
Można odtworzyć czas, dotąd nieznany nawet dla tych, którzy pamiętają o profesorze. W Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie wisi tablica na cześć tego jednego z najwybitniejszych profesorów uczelni. Biblioteka akademicka zbiera poświęcone mu pamiątki.

Dzięki wydobytym na jaw materiałom można też wiele dowiedzieć się o sytuacji zawodowej inżynierów, grupy szczególnie cennej na Śląsku. Zarabiali sporo, ale musieli oddawać dużą część pensji na ubogich. Urywano im niemałe sumy na podatek dla bezrobotnych, podatek kryzysowy, podatek od liczby pokoi oraz na kuchnię dla biednych. Obniżka u profesora wynosiła ok. 30 proc. pensji.

Wicepremier wolnej Ukrainy

O życiu na Ukrainie i polityce prof. Iwan Feszczenko-Czopiwski w swoim życiorysie dla Śląskich Zakładów Górniczo-Hutniczych nie bardzo się rozpisał. "Co do mojej przeszłości państwowej, to jestem emigrantem z Ukrainy, wyznania prawosławnego i korzystam w Rzeczypospolitej Polskiej z prawa azylu".

O latach, gdy był wicepremierem w suwerennej po I wojnie światowej Ukrainie pisze, że pełnił funkcje administracyjne.
Tęsknił za Ukrainą, o czym świadczą jego zapiski odnalezione przez córkę. Urodził się w Czudnowie. W 1908 roku kończy kijowską politechnikę, gdzie studiują również Polacy. Może od nich tak dobrze nauczył się języka polskiego? W Kijowie młody inżynier rozpoczyna dwie kariery - naukową i polityczną. W 1918 roku w Kijowie powstaje rząd niezależnej Ukraińskiej Republiki Ludowej. Iwan Feszczenko-Czopiwski zostaje ministrem przemysłu i handlu, rok później ministrem narodowej gospodarki, a w końcu wicepremierem. To on negocjuje państwowe umowy polsko-ukraińskie.

Premierem jest Symon Petlura, później zamordowany na emigracji. Obecnie to polityk nie najlepiej wspominany tak na Ukrainie, jak i w Polsce. Zwykli Ukraińcy nie szanują go za to, że zbyt ulegał Polsce i za poparcie oddał jej Lwów. Polacy pamiętają mu, że nie mógł zapanować nad lokalnymi bandami chłopów, Kozaków dońskich czy czerwonoarmistów, którzy siali terror. Powojenna, rozdarta, ale wolna Ukraina nie prze-trwała długo. W 1921 roku nawet Polska uznała w Rydze Ukrainę Radziecką,republikę ZSRR.

Iwan Feszczenko-Czopiwski musi uciekać. Jest w Rumunii, gdy dociera do niego zaproszenie Józefa Piłsudskiego. Prace byłego wicepremiera na temat metali są w Polsce dobrze znane. Taki ścisły umysł to cenny nabytek dla odradzającej się nauki w kraju. Feszczenko-Czopiwski przyjeżdża najpierw do Warszawy, potem do Krakowa, gdzie tworzy Wydział Hutniczy w Akademii Górniczej. W końcu wzywa go śląski przemysł.

Niepolskie pochodzenie nie przeszkadza

Już z tytułem doktora habilitowanego otrzymuje pracę w Hucie Pokój i mieszkanie w Rudzie Śląskiej przy ul. Niedurnego 65. Wprowadza się tam, jak podaje, z żoną Zinaidą Łuniną, z córką Ireną, urodzoną w 1920 roku w Rumunii i z synem Jerzym, urodzonym w 1923 roku już w Polsce. Los syna nie jest znany. Siostra Irena w swoich krótkich wspomnieniach, nadesłanych pod koniec życia do AGH w Krakowie, nie wymienia brata. Władze szybko dostrzegają możliwości naukowca i proponują mu pracę w Hucie Baildon w Katowicach. To tajne przez poufne. Ma tam stworzyć nowoczesne laboratorium badawcze i zajmować się stopami metali, odpowiednimi na pancerze czołgów. Trudne zadanie dla kogoś, kto jest też ekspertem w zakładach wojskowych i wykłada w Krakowie. Cennego kontaktu ze środowiskiem naukowym AGH inżynier za nic nie chce się wyrzec. Szefowie mają chyba wątpliwości.

Pisze pismo: "Muszę uzyskać zasadniczą ugodę W.Sz.Dyrekcji na prowadzenie przeze mnie w dalszym ciągu działalności naukowej. Zrozumiałe, że ta czysto naukowa działalność nie będzie skierowana pod żadnym względem przeciwko interesom Huty".

Córka wspominała: "Studenci lubili ojca mimo jego niepolskiego pochodzenia i licznych obcych naleciałości w mowie polskiej. Dom nasz był zawsze otwarty. Do dziś pamiętam twarze i nazwiska tych, którzy zachodzili, prosząc o dodatkowe wyjaśnienia bądź o wypożyczenie podręcznika. Ojciec nigdy nie odmawiał, miał rzadko spotykaną umiejętność łatwego nawiązywania kontaktów nie tylko na towarzyskim, ale wręcz na rodzinnym poziomie".

W laboratorium w Katowicach profesor modernizuje uzbrojenie polskiej armii. Podpisuje deklarację, że: "Zachowa bezwzględne milczenie odnośnie do wszelkich poufnych czynności w Hucie Baildon".

Jest wynalazcą specjalnego stopu metali do produkcji czołgów. Tworzy nowoczesną metalurgię. I zarabia bardzo dobrze. Dokument z oznaczeniem "Poufne!" informuje, że jego pobory w 1929 roku wynoszą 2300 franków szwajcarskich, czyli prawie 4 tys. zł. Dochodzą do tego jeszcze tantiemy w wysokości jednej trzeciej pensji, różne dodatki i nagrody. To więcej niż zarabia polski premier i prezydent! Dane statystyczne z tamtych lat podają, że prezydent Polski zarabiał 5 tys. zł, premier 3 tys. zł. A zwykły robotnik, uwaga - 140 zł. Tyle to wynosiły opłaty w katowickim mieszkaniu naukowca.

To nie wszystko. Gdy profesor obejmuje laboratorium w Hucie Baildon, dostaje też nowe mieszkanie. Trzeba przyznać, że ma wysokie wymagania. Kiedy przyjechał do Krakowa, jak wspomina jego córka, mieszkali skromnie:"Pamiętam dużą salę wykładową zaadaptowaną dla mieszkalnych celów, dawną szafę aktową, przerobioną na ubraniową, dwa stoły, kilka krzeseł z wyposażenia Akademii". Ale uznany już na świecie specjalista pisze do zarządu Huty Baildon, że warunkiem jego przejścia jest również: "Mieszkanie w naturze, składające się z pięciu pokoi i pokoju dla służby, z urządzeniami elektrycznymi i 15 ton węgla rocznie". Zależy mu także na małym ogródku dla dzieci przy domu i środkach komunikacji do dyspozycji. Dyrekcja wyraża zgodę, zapewnia, że lokum oraz rachunki z nim związane opłaci zakład pracy.
Naukowiec otrzymuje piękne mieszkanie po byłym dyrektorze Lyche, jak mówią dokumenty, na ulicy Żelaznej 1 przez 1. Dzisiaj pod tym numerem jest współczesny pawilon, a okazała willa obok nosi numer 9. Czy budynek wyburzono, czy zmieniono numerację, może papiery się mylą? W każdym razie mieszkanie było kosztowne. Huta dla zasady informuje, że opłaty za lokum wynoszą 147,60 zł. Więcej niż miesięczna pensja hutnika.

Kiedy przyszedł kryzys, zarobki naukowca ostro spadają. Trochę protestuje. Na przykład płaci podatek od dwóch pokoi służbowych, a używa jednego, bo ma jedną służącą.

Dobre czasy kończą się z wybuchem wojny. Rodzina ucieka do Warszawy, wraca jednak do Katowic. Niemcy aresztują go, ale dają ultimatum, będzie dalej pracować w hucie albo trafi do obozu. Skrupulatnie dołączają do polskich akt pracowniczych profesora, że znowu jest tutaj zatrudniony. Zarabia cząstkę tego co wcześniej, mają go pod obserwacją. Musi oddać Niemcom swoje prace naukowe.

Kiedy zbliża się Armia Czerwona, naukowiec chce uciekać, ale nie wie, dokąd. Wahanie wykorzystuje rzekoma delegacja z rządu lubelskiego, która nagle pojawia się w jego mieszkaniu. Były student namawia inżyniera, żeby został dla dobra nauki polskiej. Nic mu się nie stanie, Rosjanie są wobec niego przychylnie nastawieni. Zdrada czy naiwność?

Polska nauka już nie skorzystała z wiedzy prof. Feszczenko-Czopiwskiego. Skazany na dziesięć lat, umiera z wycieńczenia na bagnach w Republice Komi.

Nie prosił o polskie obywatelstwo. Pozostał Ukraińcem. Pisał: "Niejednokrotnie było mi proponowane ze strony władz poparcie w kwestii przyjęcia obywatelstwa polskiego. Lecz dla mnie, jako profesora w uczelni polskiej, ta kwestia do dziś nie jest konieczną".


*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Katowice mają podziemny dworzec autobusowy[ZOBACZ ZDJĘCIA I WIDEO]
*Bytomianie dziękują TVN za materiały patolgię [ZOBACZ, Z CZEGO CHCĄ BYĆ DUMNI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Na Śląsku zarabiał więcej niż polski premier. Pracował tajnie dla przemysłu zbrojeniowego - Dziennik Zachodni