Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naprotechnologia - rywalka in vitro?

Redakcja
- Inni lekarze nie kwapili się, aby mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę mieć dzieci, wysyłali mnie tylko na badania genetyczne, z których nic nie wynikało - mówi Małgorzata Pietrzak z Poznania. Na zdjęciu z córką Nicole
- Inni lekarze nie kwapili się, aby mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę mieć dzieci, wysyłali mnie tylko na badania genetyczne, z których nic nie wynikało - mówi Małgorzata Pietrzak z Poznania. Na zdjęciu z córką Nicole Waldemar Wylegalski
W Polsce coraz głośniej mówi się o nowej metodzie leczenia niepłodności. Wypłynęła w dużej mierze na fali krytyki wobec in vitro. Naprotechnologii przygląda się Karolina Koziolek

O tym, że problem niepłodności dotyka coraz większy procent ludzkiej populacji słyszymy już od dawna. Metody radzenia sobie z nią budzą w społeczeństwie burzliwe dyskusje, jak w przypadku zapłodnienia in vitro. Wątpliwości etyczne, jakie wzbudza ta metoda spowodowały, że coraz większym zainteresowaniem cieszy się naprotechnologia, promowana przez Kościół katolicki. Tutaj także nie obywa się bez ostrej wymiany argumentów.

Od in vitro naprotechnologia różni się tym, że po pierwsze nie ma tu sztucznego zapłodnienia, dochodzi do niego drogą naturalną, jeśli lekarzowi uda się znaleźć i wyeliminować przyczynę niepłodności. Po drugie, od tradycyjnego leczenia niepłodności różni się sposobem zaangażowania pacjentów w proces leczenia. W naprotechnologii pacjentka codziennie (albo wręcz kilka razy dziennie) dokonuje obserwacji swojego ciała, a wyniki zapisuje na specjalnej karcie, którą poźniej analizuje lekarz.

Nie można jeszcze mówić o rezultatach i statystykach stosowania tej metody w Polsce. Według jej twórcy dr. T. Hilgersa, skuteczność leczenia to nawet 80 proc. Najbliższe lata pokażą, jaka jest jej skuteczność w Polsce.

Także cena zdecydowanie różni tę metodę od in vitro, gdzie przyszli rodzice muszą się nastawić ma wydatki od 3,5 tys. zł do 8 tys. za pierwszy transfer zarodka. Każdy kolejny to około 1,5 tys. zł. Tymczasem dwuletnie leczenie naprotechnologiczne zamyka się w kwocie około 4 tys.

W Wielkopolsce naprote-chnologia zyskuje coraz więcej zwolenników, także wśród lekarzy. W Polsce znana jest od około trzech lat, a stosowana od dwóch. Ośrodków, gdzie się ją praktykuje cały czas przybywa. W tej chwili największym ośrodkiem stosującym naprotechnologię jest Lublin, gdzie w marcu ubiegłego roku otwarto Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II. Jego dyrektorem został prof. Maciej Barczentewicz, ginekolog, jeden z pierwszych lekarzy naprotechnologów w Polsce, prywatnie ojciec jedenaściorga dzieci. Duży ośrodek funkcjonuje także od 2009 w Białymstoku, kieruje nim Tadeusz Wasilewski, ginekolog położnik. Wcześniej przez 14 lat specjalizował się w technikach wspomaganego rozrodu, jednak zrezygnował z nich z przyczyn etycznych.

W Polsce lekarzy zajmujących się naprotechnologią jest kilku, kolejni są w trakcie szkolenia. Aby zostać konsultantem naprotechnologii, trzeba przejść najpierw roczny kurs w Irlandii lub w Stanach Zjednoczonych, skąd pochodzi metoda. W Poznaniu jest dwoje lekarzy, którzy podjęli naukę w USA: jednym z nich jest Laura Grześkowiak, która na co dzień jest lekarzem rodzinnym w przychodni w Czempiniu.
- Na kurs w Stanach zapisałam się w październiku, ale metodę tę stosuję już od kilku lat - mówi Laura Grześkowiak.

Wcześniej problemem niepłodności zajmowała się jako nauczyciel naturalnych metod planowania rodziny. Pary, które się do niej zgłaszały często miały problem z płodnością, doktor Laura jako lekarka starała się im pomóc w diagnozie, z roku na rok stając się specjalistą w tej dziedzinie.

- Wcześniej nie wiedziałam o istnieniu naprotechnologii, ale moje metody były bardzo zbliżone do tych, jakimi ona się posługuje - tłumaczy. - Skorzystałam więc z pierwszej okazji, by pogłębić wiedzę.
Samo szkolenie kosztuje 4 tys. dolarów. Do tego trzeba kupić materiały pomocnicze.- Jak na razie wydałam na nie 600 dolarów. Pozostaje jeszcze kwestia biletów lotniczych do USA, no i oczywiście nocleg i jedzenie - wylicza Laura Grześkowiak.

- To, co mnie zaintrygowało w naprotechnologii, to jej interdyscyplinarność. Skupia w sobie podstawy endokrynologii, urologii, ginekologii- tłumaczy lekarka. - Naprotechnolog zajmuje się całościową diagnostyką człowieka, po to, aby dociec przyczyn jego niepłodności. Jestem internistą, więc takie holistyczne podejście jest mi bliskie.

Zanim trafi się jednak do lekarza naprotechnologa, zaczyna się od spotkania z instruktorem. Instruktor uczy pacjentkę obserwacji tzw. biomarkerów płodności.

- Analiza karty cyklu jest pierwszą i bardzo ważną diagnostyką, którą posługuje się NaProTECHNOLOGY, umożliwia też dalszą celowaną, podejmowaną we właściwym czasie cyklu diagnostykę i monitorowanie efektów leczenia. Każdego dnia kobieta zapisuje w karcie cyklu swoje obserwacje, głównie śluzu szyjkowego. Zwykle po około dwóch, trzech obserwowanych cyklach para rozpoczyna diagnozowanie i leczenie pod opieką lekarza - tłumaczy instruktorka Mirosława Szymaniak.

Jednym z zarzutów wobec naprotechnologii jest długi czas trwania leczenia. - To metoda, która zakłada obserwację i bardzo drobiazgową diagnostykę. Obserwując kartę pacjenta, działam jak detektyw. Staram się łączyć ze sobą fakty i szukać ukrytych przyczyn problemów z płodnością - wyjaśnia Laura Grześkowiak. - Zdarzyło mi się, że mężczyzna leczył się na niepłodność u urologa, bo podejrzewany był u niego stan zapalny. Trwało to już kilka lat. Trafił do mnie, zlecałam mu badania, aby wykryć źródło zapalenia. Podczas wizyty w trakcie badania przedmiotowego okazało się, że przyczyna - źródło infekcji jest w jamie ustej. Zaleciłam mu usunięcie ognisk zapalnych. Po trzech miesiącach leczenia jego żona zaszła w ciążę. Okazało się, że infekcja była główną przyczyną problemu. Wcześniej żaden specjalista nie zbadał go dokładnie - mówi.

Podobne przykłady można by mnożyć, bo lekarka podczas swojej kilkuletniej praktyki pomogła już kilkudziesięciu parom.
- Od października, odkąd już oficjalnie mogę powiedzieć, że leczę metodą naprotechnologii, zgłasza się do mnie coraz więcej par. Są ludzie z całej zachodniej Polski, są pary z Zielonej Góry, ze Szczecina, z Białegostoku - mówi lekarka.

Jedną z kobiet, której pomogła Laura Grześkowiak, jest Marta Kuźmiak z Poznania. - Trafiliśmy do pani doktor w trakcie mojego pierwszego poronienia. Niestety, nie udało mu się zapobiec. Wtedy zaczęła się długotrwała obserwacja i diagnostyka. Pani doktor udało się dociec, że winne były moje hormony. Zaszłam w ciążę, ale była to ciąża podwyższonego ryzyka. Kiedy coś się działo, wisiałam na telefonie z Laurą nawet o godz. 23, a o północy mąż jechał do niej po receptę, żebym rano mogła zażyć konkretny lek - wspomina.

Jak podkreślają specjaliści w naprotechnologii liczy się, aby konkretnego dnia o konkretnej godzinie zażyć lek (lub hormon), albo wykonać badanie. Skąd wiadomo kiedy? Ano z wcześniejszych długich obserwacji organizmu.

- To nie jest uciążliwe. Można się przyzwyczaić. Z resztą czego się nie zrobi, kiedy tak bardzo czeka się na dziecko - zapewnia Marta Kuźmiak.

Dzięki naprotechnologi urodziła dwoje dzieci. Córkę Natalię, a dwa miesiące temu Emilię.
Laura Grześkowiak nie rozstaje się z dwiema komórkami i laptopem. Pacjentki, a z czasem jej koleżanki, mogą dzwonić o każdej porze dnia i nocy. A sama ma męża i dwoje małych dzieci.
- Myślę, że rodzina mnie rozumie - stwierdza. - Partnerskie podejście do pacjenta i umiejętność wsłuchania się w jego problemy, to podstawa działania naprotechnologa i powinna być zasadą każdego lekarza.

- Inni lekarze nie kwapili się, aby mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę mieć dzieci, wysyłali mnie tylko na badania genetyczne, z których nic nie wynikało - mówi Małgorzata Pietrzak. - Z Laurą było inaczej, poświęcała mi tyle czasu, ile potrzebowałam.

Małgorzata Pietrzak jest właśnie w drugiej ciąży. Będzie to syn, który powinien urodzić się lada dzień.
- Chcemy, aby miał na imię Maciej - cieszy się.

Naprotechnologia przedstawiana jest jako metoda etyczna, która nie doprowadza do wytwarzania zarodków ludzkich jak w in vitro, ale leczy choroby, które powodują niepłodność.

- Nie pomoże na pewno osobom, które mają schorzenia genetyczne i ich organizmy nie wytwarzają plemników, albo komórek jajowych, albo po zabiegach, gdzie np. usunięto pacjentce macicę. U osób z niepłodnością idiopatyczną, czyli taką o niewykrytej przyczynie wymaga się długiego i żmudnego szukania przyczyn - stwierdza Laura Grześkowiak. - Nie mam nic przeciwko in vitro. To nie nauka społeczna Kościoła zdecydowała, że zwróciłam się do doktor Laury. Tylko to, że jest świetnym diagnostykiem. Ale nie wykluczam, że gdyby się nie udało, zdecydowałabym się na in vitro - stwierdza Małgorzata Pietrzak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski