Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Negatyw w Chinach: Pamiętnik Mietalla Walusia część 6. Policja się na nich nie poznała [ZDJĘCIA]

Ola Szatan, Mietall Waluś
Negatyw w Chinach
Negatyw w Chinach Miettal Waluś
Szósty odcinek pamiętnika Mietalla Walusia, wokalisty zespołu, który wybrał się na miesiąc do Chin, by zagrać tam 9 koncertów, posmakować chińskiej kuchni i sprawdzić przy okazji jak się tam żyje. A nie zawsze jest jak w bajce.

Naszym muzykom w Chinach niejednokrotnie doskwierały problemy z internetem (zwłaszcza w drugiej części podróży), a co za tym idzie, z przesyłaniem kolejnych odcinków pamiętnika. 
Poniżej kolejna porcja chińskich wrażeń Mietalla Walusia. Z tego odcinka dowiecie się m.in. co psy robią w barze oraz kto przerwał jeden z koncertów Negatywu.

7 maja czyli ludzie reagują pozytywnie

Obudził mnie niesamowity ryk świni, taki nie do wytrzymania. Wychyliłem głowę z okna mojego pokoju, aby sprawdzić co się dzieje i zobaczyłem jak ośmiu Chińczyków trzyma ogromną świnię i podrzyna jej gardło. Wszystko działo się jakieś 4 metry od mojego okna, nie mogłem oderwać wzroku a jednocześnie chciałem żeby się to jak najszybciej skończyło. Oczywiście już nie zasnąłem, szybka kąpiel i ruszyłem na spacer podziwiając miejsce w którym byłem. Spotkałem Dawida który robił zakupy na śniadanie, podłączyłem się kupując z nim lokalne pieczywo, jajka, szczypiorek, a następnie robiąc wspólnie z jego żoną jajecznicę. Kilka minut później dołączyła do nas reszta zespołu która również skorzystała z tutejszej kuchni i przyrządziła sobie śniadanie. O 10.00 spotkałem się z Marcelem na dachu naszego hotelu rozmawiając o wszystkim i o niczym, podziwialiśmy miasteczko w piękną słoneczną pogodę. Na dach wszedł Bertrand (Francuz, który związał się z Chinką i razem założyli tutejszy hotel) pytając nas czy mogą puścić muzykę (wraz ze swoją żoną uprawiali jogę). Nie da się opisać słowami jaki tu panuje klimat, ludzie reagują tutaj na nas bardzo pozytywnie i przyjaźnie się odnoszą. Caicun, to miasteczko położone niedaleko Starego Dali, nad przepięknym jeziorem, (podobno wielu znanych chińskich muzyków i aktorów posiada nad tym zalewem swoje prywatne domy i w wolnych chwilach spędzają tutaj czas). 
Późnym popołudniem poszliśmy nad jezioro. Wracając spontanicznie zamówiliśmy pojazd, taką budę na trzy rzędy osób którą ciągnął mały koń. Po przejechaniu jakiś 400 metrów, Afgan zażądał aby zatrzymać konia mówiąc, że wysiadamy bo cholernie żal mu się zrobiło tego zwierzęcia. Wszyscy bez dyskusji przystaliśmy, rozliczając się z woźnicą. Resztę drogi przemierzyliśmy autobusem. Stare Dali, to miasto pełne ludzi, miłej atmosfery i starej zabudowy u podnóża gór, to właśnie tam poznaliśmy Mariusza, który opowiedział nam niesamowitą historię w której przemierzał z Polski na Syberię, właśnie w Dali poznał swoją miłość życia i tutaj zakotwiczył. Około 24 wróciliśmy taksówkami do hostelu w którym mieszkaliśmy.




8 maja czyli jak drzemka to w loży

Od samego rana kręciłem się w pobliżu domu, ponieważ każdy na przemian rezerwował sobie pralkę. O godzinie 12.00 pojechaliśmy do Starego Dali, wraz z Afganem wybraliśmy się na małe zakupy. Kupiliśmy sobie po czapce z daszkiem i po następnych kilku godzinach zwiedzania, wróciliśmy do hotelu. O 16.00 wyjechaliśmy z Caicun autobusem miejskim. Jadąc około trzydziestu minut docieramy do Nowego Dali, gdzie o godzinie 17.00 mieliśmy próbę w Island Club. Do samego zaś koncertu, mieliśmy bardzo dużo czasu i za bardzo nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Poszliśmy więc coś przekąsić, i wróciliśmy do klubu. POtem poszedłem na górną część i w ukryciu, położyłem się w jednej z loży aby spróbować sobie uciąć drzemkę. Klub w którym graliśmy, był bardzo klimatycznym i zarazem jednym z mniejszych na tej trasie, graliśmy o godzinie 22:00, a ludzi nie było zbyt dużo. Widać tu gołym okiem, że w weekendy ilość ludzi jest o niebo większa niż w tygodniu. Po koncercie od razu zamówiliśmy trzy taksówki i wróciliśmy do hotelu. Już zbierałem się do swojego pokoju, by położyć się spać, towarzysząc jeszcze chwilę Afganowi na dziedzińcu, bo dopalał papierosa. Reszta zespołu była już w łóżkach, aż tu nagle pojawił się Mariusz z Reno. I ze skrzynką piwa. Posiedzieliśmy więc z Marcelem, Afganem i chłopakami. Aby nie przeszkadzać innym przenieśliśmy się jakieś 150 metrów od hotelu. Około drugiej w nocy, bez pożegnania, po angielsku zniknąłem w ciemnej uliczce która doprowadziła mnie do naszego hotelu. 



9 maja czyli Afgan chce łowić!

To był już czwarty dzień w Caicun. W tym miejscu, wszystko tak nagle zwolniło, pierwsze dwa tygodnie były bardzo szybkie i intensywne, a tu nagle w jednym miejscu już tyle dni i nigdzie się nie spieszyliśmy. Na spokojnie dzień zaczął się od śniadania. Ja z Dawidem i Darią miałem zdjęcia które trwały około dwóch godzin, kręciliśmy się po całym miasteczku, docierając też nad jezioro, Spokojnie spacerem. Zauważyliśmy jak bardzo różni się to miejsce od tych wszystkich wielkich, zaludnionych miast w których wcześniej byliśmy. W tym czasie Marcel, Reno, Łukasz i Alex pojechali około 15 km do Nowego Dali, aby zakupić kolejne bilety na pociągi, Afgan w tym czasie spał. Dokładnie o 16.00 pojechaliśmy do "Starego Dali" aby poszwendać się i skorzystać z uroków tego magicznego miejsca, Afgan ciągnął mnie i Darię do sklepu wędkarskiego, bo strasznie się "podjarał" jeziorem nad którym mieszkaliśmy i chciał połowić. Kupił więc wędkę o długości 7 metrów i 25 cm. Następnie skierowaliśmy się na spotkanie z resztą zespołu. Do późnej nocy spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, zwiedzaliśmy, w między czasie zjedliśmy kolację, graliśmy w bilard i wypijając po kilka piw. Atmosfera była bardzo fajna po czym zamawiając taksówki wróciliśmy do hotelu. 


10 maja czyli bary są brudne, psy sikają

Około godziny 7.00 rano spotkaliśmy się na dziedzińcu hotelu. Korzystając z tego pięknego miejsca w którym byliśmy przez ostatnie cztery dni, każdy spożytkował go indywidualnie, Afgan poszedł nad jezioro zarzucając swoją wędkę, Alex i Łukasz wraz poszli na spacer, a ja w pokoju pakując się, cieszyłem się, że jedziemy do kolejnego miasta. O godzinie 11:30 weszliśmy do autokaru który zabrał nas do Kunming. Podróż trwała około 5 godzin, przemierzyliśmy około 350 km, w połowie trasy mieliśmy jeden postój by skorzystać z toalety i dla tych którzy byli głodni. Miejsce w którym się zatrzymaliśmy totalnie mnie zaskoczyło. Syf, bród i smród. Podchodząc do stolika, patrzyłem na wyraz twarzy Marcela próbującego danie, które mu podano. W ogóle nie smakowało i po dwóch kęsach zostawił cały talerz prawie nietknięty. Obok do stolika podszedł pies, podniósł lewą nogę i wysikał się... Zadałem sobie pytanie: GDZIE JA JESTEM?! Resztę podróży spędziłem na rozmyślaniu i podziwianiu widoków za oknem które robią tutaj na każdym kroku wielkie wrażenie. Myślałem też o tym co widziałem na postoju, że wszędzie się tutaj pali. W pociągach, w barach, na dworcach kolejowych, w restauracjach, wszędzie gdzie się tylko da. To przerażające, teraz jeszcze mocniej doceniam ustawę o zakazie palenia w miejscach publicznych, nienawidzę papierosów. Drugą rzeczą która mnie zadziwia, jest higiena. W tych wszystkich miejscach gdzie jadają tysiące ludzi, uliczne bary które kipią brudem ale nikogo to nie odstrasza aby zjeść posiłek. Aż dziw, że nikt z nas nie miał rewolucji żołądkowych, nie boimy się i nadal jadaliśmy w takich miejscach. Na miejscu powitał nas taksówkarz wysłany przez klub i z kolegami z tej samej korporacji dostarczył nas prosto do klubu z wszystkimi bagażami. Po próbie dźwiękowej spotkała nas miła niespodzianka, zostaliśmy zaproszeni przez managera klubu do restauracji na kolację, była obfita i bogata. Następnie skierowaliśmy się w stronę hotelu który jest położony od klubu jakieś 300 metrów. Tam już niestety niezbyt miła sytuacja, okazało się, że mimo rezerwacji, pani z recepcji poinformowała nas, że obcokrajowców w tym hotelu nie przyjmują. Zaskoczenie i zażenowanie organizatora, który na szybko, na naszych oczach próbował zorganizować nocleg. Po godzinie trafiliśmy do innego hotelu, szybka kąpiel i powrót do klubu na koncert. W garderobie czekały na nas 20 butelek wody mineralnej oraz około 30 butelek schłodzonego piwa, które w połowę z nich zamieniliśmy na butelkę Jacka Daniels’a z colą, piwo tutaj jest 2% i po ponad dwóch tygodniach pobytu w Chinach, mieliśmy ochotę na odrobinę mocniejszego alkoholu. Po około 60 minutach trwającego koncertu, o godzinie 23, nasz występ przerwała policja wyłączając przody. Na początku myśleliśmy że coś się zepsuło, bo wzmacniacze gitarowe słyszeliśmy nadal, padła zaś siła dźwięku. Szybko Marcel nas poinformował co się wydarzyło i że w porozumieniu z owym policjantem, na 5 minut włączyli nam jeszcze przody, dzięki czemu mogliśmy ostatnim utworem zakończyć koncert. Po koncercie prosto poszedłem spać do hotelu, około godziny 5 rano przebudziłem się i okazało się, że nie ma ze mną w pokoju Afgana, zmartwiłem się ale zmęczony usnąłem.


11 maja, czyli na zabicie czasu najlepsza gra w "tysiąca"

Koło 8.00 rano obudził mnie Afgan wchodzący do pokoju. Jak się później okazało po koncercie z Reno i Alexem wyskoczyli zobaczyć miasto i w jakiś niewytłumaczalny sposób zniknął im Reno, a oni przez kilka godzin szukali hotelu. Śniadanie zjadłem przed hotelem w towarzystwie Dawida i Darii. Pociąg mieliśmy dopiero o godzinie 17.00, w tym dniu mieliśmy dużo czasu dla siebie. Poszedłem pokręcić się po mieście z Łukaszem i Alexem. Duża metropolia w której byliśmy nie robiła już na mnie tak wielkiego wrażenia jak na początku, ot kolejne duże miasto. Bez żadnego celu, dla zabicia czasu kręciliśmy się to tu to tam, obserwując ludzi żyjących w tym mieście. W pociągu spędziliśmy około 20 godzin, więc każdy z nas szukał jakiegoś zajęcia odpowiedniego dla siebie aby ta podróż minęła jak najszybciej, ja np. czytałem książkę o liderze zespołu Depeche Mode, zagrałem partyjkę w "tysiąca" z Łukaszem, i przez większość czasu słuchałem muzyki gapiąc się w przepiękne krajobrazy które znajdywały się za oknem.



12 maja czyli typy w łańcuszkach idą do nas

22 dzień naszej trasy po Chinach rozpoczął się w pociągu do którego wsiedliśmy dzień wcześniej. Wszyscy jeszcze spali wiec nie mając się do kogo odezwać, oddałem się mojemu ulubionemu pociągowemu zajęciu, podziwiając co jest za oknem. W Chengdu byliśmy o godzinie 11:30, z dworca kolejowego odebrał nas przesympatyczny kierowca 12-osobowego vana. Było wygodnie i komfortowo, tym razem nie musimy jechać jak zwykle trzema taksówkami, tylko całą ekipą dotarliśmy do celu. Hotel, następnie prysznic, zapoznanie się z okolicą w której spaliśmy i szukanie odpowiedniego baru w którym można było cos zjeść. O godzinie 16.00 Marcel zaplanował wyjazd do klubu na próbę, po jej zakończeniu mieliśmy jakieś 2,5 godziny do koncertu. Na miejscu poznaliśmy Hajsa, Holendra, który związał się z Chinką, założył rodzinę i od 7 lat mieszka w Chinach mając swój klub w Chengdu, niedaleko tego w którym graliśmy, jak się później okazało, Marcel poznał się z Hajsem w trakcie jego krótkiego pobytu w Polsce, był bardzo przyjazny, wspólnie wyskoczyliśmy na piwko i małą kolację. Jako suport wystąpił lokalny zespół "Xeng Liu" grający w klimatach Suede, bardzo fajni, przyjaźni kolesie. Nasz koncert był bardzo udany, publiczność świetnie reagowała, dźwięk się zgadzał, panowała sympatyczna atmosfera, od razu po zakończeniu koncertu czekał na nas bus który zawiózł nas prosto do hotelu. Przebraliśmy się i wyskoczyliśmy na miasto, Marcel z Alexem szukali jakiegoś fajnego miejsca do potańczenia, Afgan z Reno zostali w hotelu, a ja z Dawidem, Łukaszem i Darią poszliśmy poszukać czegoś dobrego do zjedzenia. Znaleźliśmy mały bar w którym nikogo nie było, i zamówiliśmy pierożki. Dawid nie miał jednak na nie ochoty i odłączył się od nas szukając czegoś, co bardziej odpowiadało mu kulinarnie, około godziny 23:40 podjechała taksówka z której wyszło trzech bardzo dziwnych typów wchodząc do baru w którym jedliśmy. Po raz pierwszy na tym wyjeździe poczułem się zagrożony, mieli na swoich szyjach bardzo święcące, złote łańcuszki, ogromne, również złote sygnety na palcach, zachowywali się bardzo dziwnie. Jeden z nich wszedł na zaplecze, po czym wychodząc z niego z krzykiem, podłączył ładowarkę, by podładować swój telefon. Na sześć stolików w tym barze, (z czego 5 było pustych) usiedli zaraz koło naszego, dosłownie gapiąc się na nas i rozmawiając między sobą, oczywiście nie mieliśmy pojęcia o czym. Z jednej strony wiedziałem że nic mi nie grozi gdyż "biali" ludzie są tutaj bardzo dobrze traktowani, z drugiej zaś dzieją się różne rzeczy i nigdy niczego nie można być pewnym, zachowywali się tak dziwnie że w głowie miałem już plan że krzyknę uciekamy! Daria dałaby sobie radę bo jest wysoką, zgrabną kobietą i szybko by pobiegła, ja ściągnąłbym moje japonki i pobiegł po bosoku, a Łukasz oczywiście jakoś dałby sobie radę. Nagle jednak pojawił się Dawi nie wiedząc w jakiej sytuacji jesteśmy i dziwnym wzrokiem popatrzył na tych dziwnych typów, na szczęście Daria i Łukasz skończyli swoje dania i wyszliśmy stamtąd kierując się prosto do hotelu.
 




*Najpiękniejszy Rynek w woj. śląskim jest w... ZAGŁOSUJ i ZMIEŃ WYNIK
*Matura 2013: Pytania egzaminacyjne na 100 proc. ZOBACZ
*Nudyści już zawitali na plaże ZOBACZCIE, gdzie spotkacie naturystów w woj. śląskim
*Tak zdasz egzamin na prawo jazdy kat. A na motocykl ZDJĘCIA i WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!