Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie tylko prowokacja gliwicka, czyli początek II wojny światowej na terenie obecnego województwa śląskiego

Magdalena Mikrut-Majeranek
Magdalena Mikrut-Majeranek
Magdalena Mikrut-Majeranek
Lato 1939 roku było wyjątkowo ciepłe i słoneczne. Jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński: „(…) było piękne tego roku”. Pomimo napiętej sytuacji politycznej wiele osób, zachowując pozory normalności, zdecydowało się na spędzenie wakacji nad morzem, tak jak m.in. Jan Kiepura z żoną Martą Eggerth, czy w górach. Inni pracowali, wykonując swoje codzienne obowiązki.

Kiedy lato powoli chyliło się ku końcowi, 24 sierpnia, w Polsce w godzinach rannych rozpoczęto tajną mobilizację kartkową. Objęła 75 proc. stanu Wojska Polskiego. Natomiast 30 sierpnia prezydent Ignacy Mościcki zarządził mobilizację powszechną.

- Polacy chcieli wcześniej przeprowadzić powszechną mobilizację, ale cały czas hamowali ich Brytyjczycy stosujący politykę appeasementu. Nie chcieli drażnić Hitlera. To był kolosalny błąd – mówił Dariusz Pietrucha, historyk i prezes Stowarzyszenia „Pro Fortalicium”.

Dwa dni później wybuchła II wojna światowa. Polacy nie byli zaskoczeni rozwojem wypadków.

– Władze polskie spodziewały się niemieckiej agresji i snuły własne plany obronne. Szczególnie po 1933 roku, kiedy do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler i NSDAP – wskazuje Dariusz Pietrucha.

Z kolei 25 sierpnia podpisano polsko-brytyjski układ sojuszniczy, który dawał Polakom nadzieję na powstrzymanie Adolfa Hitlera przed atakiem na Polskę. Szybko okazało się, że to tylko płonne obietnice. Führer został zaskoczony rozwojem wypadków. Na 26 sierpnia wyznaczył bowiem datę rozpoczęcia wojny.

- Data planowanej agresji Niemiec na Polskę nie była wyznaczona na 1 września. Nie planuje się operacji wojskowych na tak ważne dni. Wyznacza się niepozorną datę. W myśl tej zasady pierwotnie Hitler chciał uderzyć na Polskę 26 sierpnia. Dlatego też dzień wcześniej Niemcy ogłosili oficjalną mobilizację. To był blef, ponieważ już wcześniej byli zmobilizowani – podkreśla Dariusz Pietrucha.

Po zawarciu polsko-brytyjski układu sojuszniczego Hitler zdecydował o zmianie planów.

- Wydał rozkaz, żeby zatrzymać natarcie. Udało się, co świadczy o tym, że logistycznie armia niemiecka była znakomicie zorganizowana. Jedynie na polskiej części Zaolzia, w Jabłonkowie, rozkaz o wstrzymaniu natarcia nie dotarł na czas. Znajdował się tam ważny tunel kolejowy, który Niemcy planowali zająć, zanim Polacy go wysadzą. Wysłano tam grupę dywersantów. Nie mieli jednak radiostacji. Zgodnie z planem zaatakowali, udało im się zająć stację, wywiesili flagę ze swastyką i… szybko okazało się, że wojna jednak się nie zaczęła. Później Niemcy tłumaczyli się z tego incydentu – przyznaje Dariusz Pietrucha.

II wojna światowa wybuchła 1 września 1939 roku, ale jej preludium stanowiły prowokacje, które miały miejsce zarówno w Gliwicach, jak i Makoszowach, Tarnowie czy wspominany tu już incydent w Mostach koło Jabłonkowa (dziś to terytorium Czech).

– Już od połowy sierpnia 1939 roku polsko-niemiecką granicę na Śląsku określano mianem „płonącej granicy” – przyznaje prezes Stowarzyszenia „Pro Fortalicium”.

Jak zaznacza, wśród liczących się starć warto wymienić prowokację, do której doszło w nocy z 23 na 24 sierpnia w Makoszowach. Tam grupa dywersantów ostrzelała polski posterunek graniczny. Kolejnym tego typu wydarzeniem był „incydent jabłonowski”, który miał miejsce 26 sierpnia. Z kolei w nocy z 26 na 27 sierpnia niemieccy dywersanci wysadzili w powietrze budynek osobowego dworca kolejowego w Tarnowie. W efekcie tego zdarzenia zginęło 17 osób, a 38 zostało rannych. To jednak nie wszystko. Na Górnym Śląsku wspominana jest głównie prowokacja gliwicka. Doszło do niej 31 sierpnia, a więc w przededniu wybuchu II wojny światowej.

– Ostatniego dnia sierpnia miał miejsce rzekomy atak na radiostację gliwicką. Niemcy mieli zaatakować w polskich mundurach i nadać komunikat po polsku, wzywając rodaków do walki z Niemcami – przypomina Pietrucha i dodaje: - Niemcy zdobyli ten budynek. Ich cel okazał się jednak pomocniczym budynkiem radiowym. Wewnątrz nie było jednak pomieszczeń studyjnych z mikrofonami. Znajdował się tam jedynie mikrofon burzowy. W eterze słyszalnych było zaledwie 9 słów. Ludzie słyszeli jedynie szumy i trzaski.

Taki sam cel i przebieg miały napady na niemiecki urząd celny w Stodołach koło Raciborza oraz na niemiecką leśniczówkę w Byczynie koło Kluczborka.

– Wszystkie trzy akcje się nie udały – podsumowuje prezes „Pro Fortalicium”. Z kolei w nocy z 31 sierpnia na 1 września w Brzezinach Śląskich miało też miejsce uderzenie na zakłady „Orzeł Biały” oraz atak na kopalnię „Michał” w Siemianowicach Śląskich. – Zginął tam jeden z dowódców Freikorpsu Wilhelm Pisarski z Bytomia – mówi Dariusz Pietrucha i dodaje: - Niemcy planowali przeprowadzić przed wybuchem wojny szereg zamachów bombowych, często skierowanych na niemieckie placówki na terenie polskiego Górnego Śląska, by pokazać rzekomą wrogość Polaków wobec ludności niemieckiej. Jednakże większość z nich nie udała się.

Podkreśla też, że walkę z niemieckimi dywersantami podejmowali polscy żołnierze zasilający załogi schronów Obszaru Warownego Śląsk. Załoga polskiego schronu w bytomskich Łagiewnikach została zaatakowana przez niemieckich dywersantów już w nocy z 31 sierpnia na 1 września, czyli wcześniej niż Westerplatte, Szymankowo, Tczew czy Wieluń.

Niemiecki Fall Weiss

We wrześniu 1939 r. Niemcy prowadzili atak na Polskę według doktryny Blitzkriegu. Mieli uderzyć z trzech stron. Planowali ominąć fortyfikacje wchodzące w skład Obszaru Warownego Śląsk.

– Plan był prosty. Wehrmacht chciał przebić się na tyły i okrążyć OWŚ. W efekcie żołnierze uderzyli w dwóch punktach: na północy – pod Woźnikami i na południu pod Pszczyną. Z kolei Freikorps, którego rekrutowaniem zajmował się wywiad wojskowy zwany Abwehrą, uderzał, aby związać siły polskie w schronach – wyjaśnia Pietrucha i dodaje: - Gdyby udał się im ten manewr oskrzydlający, zamknęliby pierścień oblężenia za schronami.

Tak się jednak nie stało. Niemcy przystąpili do realizacji tego planu 1 września, jednak tego dnia nie odnieśli większych sukcesów.

- Zarówno 1, jak i 2 września Freikorps toczył walki z polską samoobroną i żołnierzami z załóg schronów OWŚ – podkreśla prezes „Pro Fortalicium”.

Na północy Niemcy przebili się w stronę Częstochowy.

– Zaatakowali pozycje polskiej 7 Dywizji Piechoty i Krakowskiej Brygady Kawalerii. Doszło do bitwy pod Woźnikami, którą Niemcy wygrali. Z kolei na skrzydle południowym w rejonie Wyr uderzyła niemiecka 28 Dywizja Piechoty, ale została odparta dzięki polskiemu kontratakowi. To była jedna z nielicznych bitew, którą Polacy wygrali - podkreśla Dariusz Pietrucha.

Na pamiątkę pierwszych dni września 1939 r. w Wyrach przez wiele lat organizowana była rekonstrukcja tej walki „Bitwa Wyrska. Bój o Gostyń”. Pandemia wszystko zmieniła. Od 2020 roku nie odbyła się ani jedna edycja tego wydarzenia.

Warto dodać, że pomimo porażki, Niemcy kontynuowali marsz. Jak przyznaje historyk, niemiecka 5 Dywizja Pancerna uderzyła w rejonie Pszczyny na polską 6 Dywizję Piechoty, którą rozbiła i przedarła się na polskie tyły.

- 2 września, kiedy generał Antoni Szylling, dowódca Armii „Kraków”, otrzymał informację, że Niemcy przebili się na północy i na południu, zadzwonił do pułkownika Władysława Powierzy, dowódcy 23 Dywizji Piechoty oraz do dowódcy gen. Jana Sadowskiego, i wydał rozkaz do wycofania się. Nie miał innego wyjścia. Liczyły się minuty. Gdyby Niemcy zamknęli kleszcze, polskie załogi schronów nie zdołałyby się już ewakuować na wschód. Musieli opuścić schrony, zabrać broń i zniszczyć, to co konieczne – podkreśla Dariusz Pietrucha.

Historyk zaznacza, że na Górnym Śląsku określa się to mianem „ucieczki armii polskiej”.

- To nie była żadna ucieczka. To był rozsądny rozkaz. Musieli się wycofać i zrobili to w nocy z 2 na 3 września – dodaje historyk. Kiedy rozkaz dotarł do poszczególnych schronów, wywołał ogromne kontrowersje. – Załogi schronów były dobrze przygotowane do walki, miały mnóstwo amunicji, żołnierze byli wściekli na Niemców i nagle otrzymali rozkaz do odwrotu... Większość żołnierzy pochodziła stąd, z Górnego Śląska. Ich rodziny mieszkały w Chorzowie, Świętochłowicach, Siemianowicach. Nagle kazano im się ewakuować i zostawić bliskich. W wojsku rozkaz to rozkaz. Nie można z tym dyskutować – podkreśla Pietrucha.

Dodaje też, że schron dowodzenia w Chorzowie na Górze Redena, w którym rozmawiamy, został opuszczony w nocy z 2 na 3 września.

- W ciągłej walce resztki Armii Kraków dotarły do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie 20 września stoczyły ostatnią bitwę – mówi historyk.

Tak dramatyczne były początki II wojny światowej na ziemiach obecnego województwa śląskiego.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera