Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowa książka Janoscha: Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka. Dziś publikujemy jej fragment. Wkrótce cz. II!

Janosch
Nowa książka Janoscha ma podobną szatę graficzną (autorka: Ewa Satalecka) do "Cholonka"
Nowa książka Janoscha ma podobną szatę graficzną (autorka: Ewa Satalecka) do "Cholonka" arc
Dzisiaj nakładem krakowskiego Wydawnictwa Znak ukazało się pierwsze polskie wydanie książki Janoscha "Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka". Powieść została opublikowana pierwszy raz dokładnie 20 lat temu w Niemczech. Prezentujemy dziś pierwszą część jej fragmentu - część druga w dniu jutrzejszym.

Ta 176-stronicowa książka to kolejna, po słynnym "Cholonku, czyli dobrym Panu Bogu z gliny" (1970 r.) śląska opowieść Horsta Eckerta, tworzącego pod pseudonimem Janosch.

Dla wielbicieli "Cholonka" mamy dobrą wiadomość - w nowej książce odnajdziemy klimat i Janoschowe spojrzenie na świat znane właśnie z "Cholonka". Pewnie i "Hrdlak" doczeka się przeniesienia na scenę.

Używając grubej kreski, Janosch szkicuje w "Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka" panoramę małomiasteczkowych charakterów, ludzkiej zbieraniny, która przez lata tworzyła niepowtarzalny klimat śląskiej prowincji, mrowiła się w familokach, podwórkach i ogródkach przykopalnianych osiedli.

Akcja rozgrywa się w miejscowości Kłodnica, na granicy polsko-niemieckiej, przed II wojną światową.

Nierozgarnięta Elza podkochuje się we fryzjerze, jej przyszły mąż, Hannek - lokalny spryciarz i biznesmen, uwodzi każdą napotkaną kobietę, Dziubowa - głowa rodziny i kamieniczniczka, sieje postrach, a jej mąż Dziuba, który wrócił z wojny złamany, staje się niemym świadkiem rodzinnej farsy.

Na granicy tego karykaturalnego świata Janosch umieszcza Hrdlaka - miejscowego odmieńca, który tak naprawdę wie więcej niż inni. Jego magiczną mądrość doceniają tylko dzieci i obcy. Do czasu...

Janosch urodził się 11 marca 1931 r. w Zabrzu. W 1945 r. razem z rodzicami został wysiedlony do Niemiec. Jest niemieckojęzycznym pisarzem tworzącym głównie książki dla dzieci (napisał ich ponad 300) oraz grafikiem i malarzem. Mówi o sobie: Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia. Obecnie mieszka na Teneryfie na Wyspach Kanaryjskich.
(KAP)

Fragment powieści Janoscha "Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka", wyd. Znak, Kraków 2014:

- Dalej, pośpieszcie się, panie Hrdlak! Bo czas ucieka i dzioucha w każdej chwili może z kościoła wrócić, głodna... A ja was tu przecież do roboty najęłam! Idę za wami krok w krok, więc nie warto się co chwila oglądać, bo czasu szkoda!

- Tak, tak, szybko!

Polecenia wydawała Dziubowa, matka dwóch córek, z których jedna, Elza, była właśnie w drodze do kościoła na swój ślub. O drugiej córce będzie mowa kiedy indziej, w sposobniejszej chwili. Na razie wystarczy powiedzieć, że na imię ma Hejdla.

Człowiekiem, który polecenia Dziubowej miał wykonywać, był Hrdlak. Gdyby nieborak znalazł się w innym otoczeniu, jego wygląd należałoby określić jako "dziwaczny". Tutaj jednak nie zwracał niczyjej uwagi. Bo tutaj wielu wyglądało dziwacznie, i to każdy na swój sposób. Sądząc po cechach fizycznych, było wśród nich wielu Hunów. Inni przypominali Besarabów, jeszcze inni Kirgizów, nie mówiąc już o nieznacznym podobieństwie do Niemców czy Austriaków.

Krótko mówiąc: ludzka zbieranina.

Bo Hunowie pozostawili tu niegdyś swoje ślady, to znaczy - precyzyjnie rzecz określając - swoich potomków, kiedy się tędy przemieszczali. Ci cholerni Hunowie na tych swoich cholernych krępych konikach, na których grzbietach swoimi cholernymi tyłkami ubijali mięso na miękko, żeby je potem zeżreć na surowo. A cwałowali niczym diabły w tych swoich cholernych futrzanych czapach. Po nich nastali Kirgizi. I Tatarzy. I Besarabowie czy inne Mongoły.

Potem przyszła kolej na Francuzów - ci paradowali w szykownych błękitnych mundurach, szamerowanych złotem, z błyszczącymi orderami na piersiach. Najpierw maszerowali tędy na Rosję, a później tą samą drogą uciekali z powrotem do domu. Typy o smukłych sylwetkach i długich nosach, z jakimi można się tu było spotkać, to spuścizna francuska. Podobnie zapewne jak suchoty. Bo Francuzi wskutek długotrwałego opijania się winem tracili siły i zdrowie. Prawdę mówiąc, tych Francuzów z czasem trudno się było dopatrzyć. Bo na suchoty zapadano z biedy, a nosy wydłużały się ludziom z pijaństwa.
Zresztą po Francuzach przeciągały przez ten kraj regimenty rozmaitych innych narodów.

Zjawiali się też tutaj ludzie gdzie indziej poszukiwani z powodu popełnionych przestępstw - bo tu trudniej ich było znaleźć. Mogli zniknąć na grubie pod ziemią, bo to przecież lepsze niż gilotyna czy praca przymusowa. Może lepsze od gilotyny, ale od pracy przymusowej to już chyba nie. Kto raz zjechał pod ziemię, ten już do śmierci stamtąd nie wyjdzie. Może w niedzielę na parę godzin, i tyle.

I wszyscy, którzy się przez Kłodnicę przewinęli, czy to z przymusu jako żołnierze, czy dobrowolnie w poszukiwaniu pracy, czy podczas wojennej ucieczki - absolutnie wszyscy pozostawili tu po kilkoro dzieci. Tutaj, w Kłodnicy, na granicy z Polską.
Każdy ludzki gatunek był tu reprezentowany przez jednego chociaż osobnika; nie było tylko ani jednego Murzyna. Bo żaden Murzyn by się tu nie uchował. Każdego odmieńca ukradkiem nocą by zatłukli.

Większość mieszkańców Kłodnicy podobna była do Hunów, z tym że cechy azjatyckie mniej lub bardziej się w nich zatarły. Jednak nikt z tutejszych nie lubi, by ich zaliczano do Hunów. Wszyscy chcą być Niemcami. Odkąd Niemcy zaczęli tu rządzić, prawie każdy chce być Niemcem.

Bo nikt inny nie zdobędzie tu pracy, nie otrzyma paszportu, nie dostanie się do szpitala, bo nie dadzą takiemu zupy w darmowej kuchni i każdy będzie mógł takiego kopnąć, a przecież nikomu nie jest obojętne, co jest wart, no nie?
Najważniejsze, żeby cię nikt nie zatłukł, dlatego że mu się twoje pochodzenie nie podoba. I żebyś zdążył to pochodzenie zmienić, póki nie jest za późno.

Zresztą w Kłodnicy niewiele już z dawnego dziedzictwa pozostało: znikły ruchliwe tyłki Hunów, błyskotliwa elegancja Francuzów, temperament Cyganów, którzy coraz to podrzucali dziecko pod drzwi kościoła; bo mieli ich zawsze więcej, niż mogli wykarmić.

Dzisiejsi mieszkańcy Kłodnicy to prosty, poczciwy ludek, bezbronny wobec przeciwności życia. Wielbi Boga na niebie, a na ziemi gorzałę - największą radość znajdując w hodowli gołębi.

Walka z losem i gorzała wiele zatarły z wielowiekowych dziejów miasta.

Najwięcej zła wyrządził brązowy fuzel. Gdyby mieszkańcy Kłodnicy byli zamożniejsi i mogli sobie pozwolić na zakup wódki białej, potrafiliby pewnie do dziś jeździć konno. Brązowy fuzel niszczył jednak ludzi do szpiku kości i na dobrą sprawę nikt nie był pewien, skąd się brał chwiejny chód kłodniczan: czy było to dziedzictwo po Hunach - Hunowie nie byli bowiem nigdy dobrymi piechurami - czy też skutek nadużywania brązowego fuzla.

Nikomu z mieszkańców Kłodnicy nie udało się zachować niezależności wobec tego zgubnego w skutkach napoju; wszyscy pili tu od małego. Żeby mogli znieść trudy czekającego ich żywota, trzeba było wzmacniać ich odporność od szklanki - bo napój ten był dla nieprzyzwyczajonych naprawdę śmiertelną trucizną. Pomagał jednak na artretyzm i reumatyzm i każdy z mieszkańców tych okolic musiał się kiedyś nim wspomóc, jeśli nie chciał oszaleć z bólu.

Przed każdą wojną należało się do picia brązowego fuzla zaprawiać. Kłodniczanin, napojony nim, stawał się wymarzonym mięsem armatnim, uszczęśliwiając cały oddział, wszystkich oficerów i generałów. Na polu walki wystarczyło naszego współmieszkańca wyposażyć w odpowiednią porcję cudownego trunku, ważniejszego dlań stokroć od komiśnego chleba, aby tchnąć w niego bezgraniczną odwagę, bliską nieopanowanemu szaleństwu. Łyknąwszy tej boskiej gorzały, rzucał się, nie mrugnąwszy okiem, pod grad kul, bez cienia strachu, gotów na wszystko.

To prawda, że od wódki nikt z mieszkańców tego miasta, póki żyw, nie mógł trzymać się z daleka. Dlatego też nad Kłodnicą widać było zawsze niebieskawą chmurę, unoszącą się nad jej ulicami i dachami rozległą wódczaną flagę.
W żyłach mieszkańców płynęła brunatna gorzała, w ich kościach tkwił artretyzm, a głowy wypełniała hodowla gołębi.

***

Hrdlak, co uderzało już na pierwszy rzut oka, nie należał do ludzi tego gatunku, przez co zdawał się tu jeszcze bardziej obcy. Obcy pośród obcych, przybysz jakby z innego świata.

W dodatku był kulawy.

Włosy miał krótko ostrzyżone, szpakowate, może nawet całkiem siwe, oczy wąskie i skórę jakby wygarbowaną.
Podróżnicy, oblatani w świecie, opowiadają o ludzie osiadłym wysoko w górach Himalajach, gdzie można spotkać starców stu-, a nawet dwustuletnich. Gdzie ludzie w tajemniczy sposób z niebywałą prędkością potrafią pokonywać ogromne przestrzenie. Gdzie święci mężowie mogą przebywać w wielu miejscach równocześnie i coraz to rodzić się na nowo. Na zdjęciach wyglądają bardzo podobnie do Hrdlaka. Bo on przypomina właśnie tybetańskiego mnicha, po którym trudno poznać, czy ma lat trzydzieści, pięćdziesiąt czy zgoła sto.

***

Mamy dla Was 3 egzemplarze "Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka", ufundowane przez Wydawnictwo Znak. Aby zdobyć nagrody, należy do niedzieli 31 sierpnia odpowiedzieć na pytanie:
Za co lubię prozę Janoscha (dla dorosłych)? Na odpowiedzi czekamy pod adresem [email protected] #Czytelnicy, których odpowiedzi najbardziej się nam spodobają, wygrają książki.
W mailu prosimy o podanie swoich danych: imienia i nazwiska oraz numeru telefonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!