Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olga Morawska: Himalaje zabrały jej męża

Katarzyna Kapusta
Olga Morawska na wyprawie w Norwegii z synami Ignacym i Gustawem. Dzieci wychowuje sama
Olga Morawska na wyprawie w Norwegii z synami Ignacym i Gustawem. Dzieci wychowuje sama rodzinne archiwum Olgi Morawskiej
Olga Morawska miała 33 lata, gdy została wdową. Jej mąż, wspinacz Piotr Morawski, zginął w 2009 r. w Himalajach. Wówczas nie wiedziała, gdzie szukać pomocy i wsparcia. Dzisiaj pomaga innym. Rozmawia z nią Katarzyna Kapusta

Przyznam, że długo się wahałam, czy będę w stanie swobodnie porozmawiać z panią o wyprawie na Broad Peak. To dlatego, że miałam zaszczyt poznać i być koleżanką Tomka Kowalskiego, który zaginął podczas schodzenia ze szczytu Broad Peak, a potem został uznany za zmarłego. Jednak pomyślałam, że pani przecież doskonale zrozumie, jeśli nie zachowam się profesjonalnie i uronię łzę. Założyła pani fundację "Nagle Sami". Jak wiele osób - rodzin alpinistów, himalaistów zgłasza się do pani?
Nie mamy w Polsce aż tak wielu himalaistów i alpinistów. Mój znajomy mówi, że nie byłoby fundacji, gdyby nie Himalaje, ale to dlatego, że taka jest moja historia rodzinna. Ja jestem już coraz dalej od tych gór. Nie pomagamy tylko rodzinom wspinaczy, pomagamy również dzieciom, które straciły rodziców, rodzinom ofiar tragicznych wypadków, tak naprawdę pomagamy wszystkim, którzy się do nas zgłoszą. Jesteśmy pierwsi w Polsce. Potrzeby są duże. My uczymy, jak rozmawiać o tragedii, jak się z nią oswoić. Warto uświadomić takim osobom, żeby pozwoliły sobie na rozpacz, przeżywanie tragedii. Każdy robi to na swój własny sposób.

Ja wciąż nie mam odwagi powiedzieć "Tomek Kowalski był", dla mnie wciąż jest kolegą. Myślę, że większości przyjaciół, znajomych i najbliższych Tomka trudno będzie się przyznać, że już go nie ma. To mija?
No ale przecież Tomek jest i on zawsze dla was będzie. Teoretycznie jest pięć etapów żałoby. Szok, zaprzeczenie, że coś takiego nie mogło się przecież wydarzyć. Jak czytam o Tomku, to wiem, że jego dokonania zostaną, dzięki nim on też pozostanie na wiele lat niezapomniany. Z pewnością w którymś momencie być może zostanie zorganizowany memoriał imienia Tomka, czy jakaś inna impreza. Dzięki temu cały czas zachowujemy pamięć o tym człowieku. Żałoba jest opowieścią bardzo indywidualną. Trzeba pozwolić sobie ją przeżywać i płakać, jeśli to miałoby pomóc.

Pani mąż zginął w 2009 roku w Himalajach. Była pani zła na góry, na to, że mąż tam pojechał?
Nigdy tego tak nie traktowałam. Piotrek nie miał farta tamtego dnia. Zawsze miałam raczej takie poczucie, że za wcześnie odszedł. Do wszystkiego można przywyknąć. Tylko trzeba pamiętać, że wszystko w życiu ma sens. Nawet tę złą kartę można obrócić w dobrą. W pewnym momencie po śmierci bliskiej osoby zaczynamy snuć plany na przyszłość. Ludzie zawsze mają przygotowany jakiś scenariusz. Ja też miałam taki. Nic z tego, co wymyśliłam, się nie wydarzyło. Spełniam się w zupełnie inny sposób i jestem całkiem szczęśliwa.

I dlatego powstała fundacja?
Fundacja powstała przede wszystkim dlatego, że nie było podobnej instytucji. Miałam 33 lata, kiedy zginął Piotr. Byłam młodą wdową i nie wiedziałam, jak mam żyć. Nie mogłam uzyskać pomocy, bo nie ma takich organizacji, które by pomagały. Wymyśliłam kilka projektów, które stały się dla mnie celem i sensem życia. Napisałam osiem książek, w tym dwie o górach i sześć podróżniczych. Te górskie to "Od początku do końca" i "Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu". Po napisaniu tej pierwszej książki zaczęły do mnie pisać osoby, które przeżyły podobną tragedię, które potrzebowały rady. Ja oczywiście odpisywałam na maile, ale wtedy zrozumiałam, że potrzeby są dużo większe, że potrzebna jest instytucja, gdzie będzie można powiedzieć o swoich problemach, gdzie ktoś wysłucha, pomoże w problemach prawnych, bo przy okazji podobnych tragedii trzeba załatwiać różne rzeczy.

Teraz jest czas, kiedy wspominamy Maćka Berbekę i Tomka Kowalskiego. Wiele osób odczuwa potrzebę podzielenia się swoimi wspomnieniami, zdjęciami. Pani założyła fundację, zorganizowała memoriał poświęcony pamięci Piotra Morawskiego. To przyszło naturalnie?
To absolutnie przyszło naturalnie. Początkowo nie wiedziałam, w jaką formę to ubrać, ale z czasem przyszła też forma. Ludzie mają potrzebę dzielenia się zdjęciami, wspomnieniami, to też jest pewna forma terapii przecież.

Była pani zazdrosna o góry? O to, że mąż bywał w domu tylko między jedną a drugą wyprawą, zostawiał rodzinę i zapominał o całym świecie?
Oczywiście, że byłam. Byłam też zła na niego, ale z drugiej strony też byłam bardzo z niego dumna. Bo jak mogłabym być na niego wkurzona, że go nie ma, gdy odnosił przecież takie sukcesy. Każdy kij ma dwa końce. Bo jak się nie cieszyć, kiedy ukochana osoba spełnia swoje marzenia.

Jak zmieniło się pani życie, gdy została pani żoną Piotra Morawskiego?
On był wspinaczem i miał być naukowcem - zatem zmieniło się na tyle, na ile zmienia się życie, jak się wychodzi za mąż. A zmieniło się bardzo, gdy okazało się, że zamiłowanie do gór wysokich to prawdziwa pasja… I wtedy już okazało się, że z górami nikt nie wygra.

Pamięta pani, co czuła, gdy dotarła do pani tragiczna wiadomość, że Piotr wpadł do szczeliny i nie przeżył? Co się wtedy wydarzyło w Nepalu?
Nie do końca teraz to już pamiętam. Pewnie już mam tylko w głowie jakąś wizualizację tego, jak to wtedy wyglądało. Wówczas wydawało mi się, że nigdy nie pojadę w Himalaje, żeby zrozumieć te jego opowieści. Ale udało się. Pojechałam w Himalaje zbudować grób Piotra. Natomiast doskonale pamiętam, co czułam, gdy Piotr umarł. To zostaje na zawsze w człowieku. Tego się nie da po porostu wymazać. Nie da się wymazać tak traumatycznego przeżycia. To jest jak zadra, która nie chce wyjść spod paznokcia.

Śnił się pani mąż?
Tak, śnił mi się, ale tylko kilka razy. Choć miałam nadzieję, że będzie śnił się częściej.

Co teraz powinno być najważniejsze dla tych, którzy przeżywają tragedię na Broad Peak?
Poczucie obecnej grupy wsparcia, żeby nikt nie został sam. Warto pielęgnować wszystkie znajomości, które połączył Tomek. Żeby to się wszystko teraz nagle nie urwało. Wtedy ci, którzy zostają czują się lepiej. W Polsce co roku w sposób nagły umiera około 100 tys. osób. Cały czas ze współpracownikami rozwijam fundację, i mam nadzieję, że w końcu duże instytucje zwrócą na nas uwagę i pomogą nam w naszych staraniach. Na razie wszystko sami finansujemy, pracujemy wolontaryjnie. A potrzeby są ogromne. O takich tragediach trzeba rozmawiać, ale pamiętajmy, że każda strata to ogromna tragedia dla tych, co zostają. Być może po tym, co wydarzyło się na Broad Peak, niektórym ludziom otworzą się oczy i zobaczą, jak ważna jest pomoc osobom, które straciły bliskich w tragiczny sposób.


*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Restauracja Rączka gotuje otwarta ZOBACZ ZDJĘCIA
*Granica polsko-niemiecka 1922 na Górnym Śląsku [SENSACYJNE ZDJĘCIA]
*Podziemny dworzec autobusowy w Katowicach działa! [ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!