Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Operacja Everest, czyli szybownik z Bielska przed historycznym lotem

Michał Wroński
Infografika Marek Michalski
Kilka dni temu pisaliśmy o pomyśle Sebastiana Kawy - wielokrotnego szybowcowego mistrza świata, Europy i Polski - który przymierza się do przelotu nad Mount Everestem. Do tej pory nikomu jeszcze nie udała się ta sztuka. Ba, nikt nawet nie próbował dokonać takiego wyczynu. W jaki zatem sposób pochodzący z Bielska-Białej szybownik chce zapewnić sobie powodzenie w tym śmiałym przedsięwzięciu?

Silnik w szybowcu, czyli polisa bezpieczeństwa

Sebastian Kawa zamierza przelecieć nad najwyższym szczytem świata na przełomie listopada i grudnia. Wtedy w Himalajach panują najkorzystniejsze warunki pogodowe do takiego wyczynu. Od pogody w decydującej mierze zależy bowiem powodzenie przedsięwzięcia.

Bielszczanin wystartuje z leżącego na wysokości nieco ponad 800 metrów n.p.m. lotniska w Pokharze. Miejscowość dzieli od wierzchołka Mount Everestu 290 kilometrów, ale to akurat nie jest problemem. Szybowce potrafią bowiem w ciągu dnia pokonać dystans nawet 3000 km. Jeśli wszystko będzie przebiegać zgodnie z planem, to nad "dachem świata" Sebastian Kawa powinien zameldować się trzy godziny po starcie.

Jako że w Nepalu szybownictwo jako sport praktycznie nie istnieje, więc nie ma tam samolotów do holowania szybowców. Dlatego też polski szybownik będzie musiał sam się "wyholować" na wysokość ok. 600 metrów ponad płytę lotniska. Umożliwi mu to silnik, w który wyposażony będzie jego szybowiec (każde jego uruchomienie i wyłączenie jest rejestrowane przez aparaturę pokładową, więc nie ma możliwości, by później pomagać sobie nim w dalszej części lotu). Silnik stanowić ma zresztą również swoistą "polisę bezpieczeństwa" na wypadek, gdyby w trakcie lotu coś poszło nie tak. "Polisą" jednak - dodajmy - dość iluzoryczną.

- To silnik, który może w każdym momencie zawieść, jeśli temperatura spadnie poniżej pewnego poziomu - śmieje się bielski szybownik.

Najpierw Annapurna, potem Everest

Po wyłączeniu silnika Sebastian Kawa będzie zdany już wyłącznie na własne umiejętności i łaskawość wiatru.
Kluczem do sukcesu ma być tzw. składowa pionowa, czyli zjawisko wytwarzane przez wiatr opierający się o zbocze góry, który skutkiem konfiguracji terenu zaczyna wiać wzdłuż zbocza w górę (największe noszenie powstaje przy samej krawędzi grzbietu).

W przypadku tego akurat lotu odskocznią mają być zbocza położonego niedaleko Pokhary ośmiotysięcznika Annapurna.
Jeśli wiatry wyniosą szybowiec ponad chmury, można będzie wykorzystać efekt falowania, który umożliwi dalsze zdobywanie wysokości. A właśnie odpowiednia wysokość jest tu kolejną sprawą kluczową - każde zdobyte w pionie 1000 metrów umożliwia bowiem pokonanie później lotem szybowcowym 55 km w poziomie.

Z prędkością wiatru: 100 kilometrów na godzinę

Z owym zdobywaniem wysokości nie można jednak przesadzić. Około 12 km nad poziomem morza rozpościera się bowiem strefa jet streamów, czyli prądów strumieniowych. Okrążają one kulę ziemską wiejąc z prędkością przekraczającą 100 km na godzinę (zdarza się jednak, że ich prędkość osiąga... 400 kilometrów na godzinę!).

Choć jet streamy występują przede wszystkim na granicy troposfery i stratosfery, to jednak są odczuwalne (zwłaszcza zimą) także na grani ośmiotysięczników, o czym zresztą dotkliwie przekonują się wspinacze próbujący zdobywać o tej porze roku najwyższe szczyty Himalajów i Karakorum.

- Spodziewam się, że przez 70 procent mojego lotu będę miał wiatr o sile ok. 100 km na godzinę. To jeszcze nie będzie przeszkadzać, ale jak zacznie wiać mocniej, to ze względu na turbulencje mogą pojawić się kłopoty - tłumaczy bielski szybownik.

Potrzebny tlen i plan B. Tak na wszelki wypadek

Po przelocie nad Mount Everestem bielski szybownik zamierza wrócić na lotnisko w Pokharze. Tak przynajmniej zakłada plan A. Istnieje też plan B - na wypadek, gdyby pogoda lub problemy z maszyną uniemożliwiły powrót do miejsca startu. Wówczas trzeba będzie posadzić szybowiec na jakimś innym lotnisku na terytorium Nepalu.

- Mamy je wszystkie skatalogowane pod kątem tego, jakie panują na nich warunki. Sprawdziliśmy nawet to, czy trawa jest na nich skoszona - wyznaje bielski szybownik.

Choć już na przełomie lat 70. i 80. XX stulecia himalaiści zaczęli wspinać się na Mt. Everest bez tlenu - latem jako pierwsi dokonali tego Reinhold Messner z Peterem Habelerem, zaś zimą Krzysztof Wielicki z Leszkiem Cichym, to Sebastian Kawa nie zamierza dodatkowo kusić losu. Przy jakimkolwiek rozszczelnieniu się kabiny szybowca miałby raptem minutę na reakcję. Później straciłby przytomność z powodu niedotlenienia. A minuta to na tej wysokości zbyt mało na sprowadzenie maszyny na bezpieczny poziom.

- Dlatego zabieram do kabiny aparaturę tlenową - tłumaczy Sebastian Kawa.

Do lotu ponad Mount Everest Sebastian Kawa wystartuje niemieckim, dwumiejscowym szybowcem typu ASH 25Mi. Nie jest to najnowsza konstrukcja. Wręcz przeciwnie, powstała jeszcze w latach 80. minionego wieku. Cieszy się jednak wśród szybowników bardzo dobrą opinią. Przystosowana jest do długich lotów wyczynowych. Ma przy tym ponadto jedną zaletę, która zadecydowała o wyborze jej do tego akurat zadania - posiada własny silnik, który pozwala unieść się jej na wysokość kilkuset metrów nad ziemię (później jest wyłączany i chowany w kadłubie). Dzięki temu może działać w terenie, gdzie na holowanie przez przystosowany do tego celu samolot nie ma co liczyć. A z takim kłopotem muszą się właśnie zmagać szybownicy próbujący lotów w Ne-palu. Maszyna ma 9 metrów długości i waży niespełna 600 kg. Rozpiętość skrzydeł sięga 26 m. Jest w stanie osiągać prędkość maksymalną 285 km/h.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!