Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Operacja jak pole bitwy. Tu trwa walka o zdrowie i życie [REPORTAŻ DZ]

Anna Zielonka
Nigdy nie leżałam na stole operacyjnym. Nie chciałabym się na nim znaleźć. Ale zostać na jeden dzień członkiem zespołu operacyjnego? Bezcenne! Trzeba jednak pamiętać - takie rzeczy tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Podglądałam chirurgów w szpitalu w Jaworznie

Nieprzytomny człowiek, wokół krew, mnóstwo ostrych narzędzi. Do ucha docierają wypowiadane półgłosem polecenia. Mocne światło zdradza każdy ruch zamaskowanych postaci, które zręcznie, acz w pośpiechu, wykonują wydawane przez cichy głos "rozkazy". Nagle rozlega się dziwny dźwięk. Coś jakby nalot wrogiego samolotu. Zaraz potem strzały rozlegające się nad głowami… Wojna? Nie, to sala operacyjna, w niej pacjent na stole, a wokół niego lekarze i pielęgniarki.

Trwa operacja wycięcia chorej tarczycy. Wszystko odbywa się zgodnie z planem, a chirurdzy ze spokojem robią to, co do nich należy. Przy stole jest trzech lekarzy: chirurg, który przeprowadza operację, chirurg asystujący i trzeci, który trzyma haki. Są też dwie pielęgniarki. Nieopodal czuwa anestezjolog i jego pielęgniarka.

- Co tak strzela? - pytam z niepokojem stojącą obok mnie instrumentariuszkę. - Coś się zepsuło?

- Nie, spokojnie, to sygnał, że lekarz dotknął tkanki i zbliża się do nerwu. Urządzenie ostrzega, żeby nie posuwać się dalej - uśmiecha się pielęgniarka.

"Naloty" się powtarzają. Za każdym razem chirurg, niczym zwiadowca, patrzy na ekran i ze skupieniem obserwuje to, co widać na monitorze. Gdy dźwięk cichnie, doktor ze spokojem wraca do wycinania tarczycy.

- Tu jest fragment jednego z płatów - pielęgniarka pokazuje mi słoiczek z mięsistą, zakrwawioną zawartością. - Czekamy jeszcze, aż pan doktor wytnie drugi płat. Do usunięcia idzie cała tarczyca - dodaje, zakręcając pojemnik.

Agnieszka Sitnik jest tak zwaną lotną instrumentariuszką, potocznie nazywaną brudną… Oznacza to, że nie asystuje bezpośrednio przy stole, dlatego nie musi specjalnie myć rąk, jak to robią chirurdzy i instrumentariuszki "czyste", czyli te, które na przykład podają lekarzowi skalpel i inne jałowe narzędzia operacyjne.

- Ja robię inne rzeczy, podaję coś z szafek, przynoszę na salę różne przyrządy - wymienia.

Przerywamy rozmowę, bo znów zbliża się "nalot"… "Brudną" instrumentariuszkę woła "czysta" pielęgniarka. Musi coś jej podać. Odsuwam się więc na bok. Staram się nie przeszkadzać w operacji, choć nie ukrywam, że interesuje mnie wszystko, co dzieje się wokół mnie. Prawdę mówiąc, nigdy nie leżałam na stole chirurgicznym i nie chciałabym się na nim znaleźć, ale moja wrodzona ciekawość przywiodła mnie na blok operacyjny Szpitala Wielospecjalistycznego w Jaworznie, by móc podejrzeć codzienną pracę chirurgów i pielęgniarek.
Specjalista w swojej dziedzinie

- To nie żadna Leśna Góra, tu jest prawdziwe życie - przyznaje Józef Kurek, dyrektor lecznicy. - Przebywamy na bloku operacyjnym po kilka, a nawet kilkanaście godzin dziennie, operacja goni operację, nie ma czasu na dłuższe pogaduchy, serialowe romanse i inne takie - uśmiecha się.

Nie ma też, jak to jest w serialu, lekarzy nadgeniuszy, czyli takich od wszystkiego, którzy przeprowadzą zarówno operację kardiologiczną, choć nie są kardiochirurgami, jak i złożą pogruchotaną w wypadku nogę, choć nie mają specjalizacji ortopedycznej.

- To absurd. W rzeczywistości każdy ma swoje zadania i skupia się na swojej wyuczonej działce, w której jest profesjonalistą. Bo trzeba być fachowcem w swojej wąskiej dziedzinie, aby robić coś dobrze - podkreśla doktor Kurek. Sam zajmuje się operowaniem tzw. miękkich organów, jest bowiem ordynatorem Oddziału Chirurgii Ogólnej i Endokrynologicznej. Bierze się więc za wszelkie tarczyce, żołądki, wątroby, pęcherzyki żółciowe i wyrostki robaczkowe. Zajmuje się sprawami jelit, żylakami, amputuje piersi, czasami kończyny.

Koniec pogawędki. Operacja też powoli zmierza do szczęśliwego finiszu. Tarczyca została usunięta, jej wycinek pójdzie do zbadania... Trzeba jeszcze zaszyć pacjentkę. Zajmuje się tym lekarz asystujący, doktor Józef opuszcza salę i przechodzi do następnej, gdzie będzie wycinać pęcherzyk żółciowy. Musi się jednak znowu umyć.

- To była duża tarczyca w krótkiej szyi. Zwykle takie operacje trwają o wiele krócej. Stan tej nieco nas jednak zaskoczył - komentuje na odchodnym.

Wychodzę za nim, ściągam na chwilę maskę, która zakrywała mi twarz na sali operacyjnej. Oddycham głęboko. Nie dlatego, że widok krwi i ludzkich narządów źle na mnie działa. Przeciwnie, nie mam z tym problemów. Przyznam jednak szczerze, że w takiej masce trudno się oddycha. Ale to pewnie kwestia przyzwyczajenia. To teraz pęcherzyk…

Przez taką małą dziurkę...

Jak to? Lekarze wytną go bez rozkrajania pacjenta? Okazuje się, że tak. Wystarczy tylko kilka wkłuć. Metoda laparoskopowa jest lepsza od klasycznej operacji, bo za pomocą kamery, grasperów (narzędzie, którym się chwyta i tnie) i trokarów (rurka, przez którą wkłada się narzędzia endoskopowe) chirurg bez trudu może wyciąć odpowiedni organ i "zreperować" człowieka od środka. Rany szybko się goją, a pacjent już następnego dnia może wyjść do domu.
- Blizny też są mniejsze, a pacjentom zależy zarówno na zdrowiu, jak i na estetyce wykonania - mówi z satysfakcją doktor Kurek.

Aby wyciąć pęcherzyk żółciowy, lekarze robią kilka wkłuć, w tym jedno nad pępkiem. "Gmerają" w brzuchu pacjenta, obserwując jego wnętrzności na specjalnym ekranie. Lekarze rozmawiają ze sobą o pęcherzyku, który już widzą na monitorze. Zerkam na ekran, widzę jamę brzuszną. Staram się wytężyć wzrok, żeby dojrzeć to, co zobaczyli... Niestety, mimo moich szczerych chęci, niczego nie rozróżniam. Przecież to wszystko jest do siebie takie podobne.

Od czasu do czasu przemieszczam się z jednej strony sali na drugą. Przyglądam się, jak pracuje anestezjolog. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi. Robię jakieś notatki.

- OK, wyciągamy - chirurg przerywa ciszę.

"Ciekawe, jak to zrobią, przecież nie przez tę małą dziurkę koło pępka?!" - myślę sobie w duchu. Zaciekawiona podchodzę nieco bliżej, wyciągam szyję, aby lepiej widzieć, co się stanie.

A jednak! Lekarz chce wydostać pęcherzyk właśnie w tamtym miejscu. Złapał już nawet jego fragment, ale zamierza wydobyć go w całości! Ciągnie... ciągnie... pęcherzyk stawia opór, ale doktor nie ma zamiaru się poddać. Rusza nim w lewo, w prawo, kręci na wszystkie strony. Pęcherzyk wydłuża się jak guma, napręża, nie daje za wygraną i... w końcu ląduje w ręce doktora.

- Zwycięstwo! - mówię pod nosem.

- Nawet pani nie zbladła - śmieje się jeden z lekarzy. - Niestraszne pani takie widoki? - pyta.

- Jakoś nie, chyba mam to po mamie pielęgniarce - uśmiecham się szeroko. - Chętnie zobaczyłabym pęcherzyk z bliska.
Chirurg spełnia moją prośbę, pokazuje mi wycięty przed chwilą narząd, który, przynajmniej mnie, przypomina surową kurzą wątróbkę. Nagle lekarz bierze do ręki jakiś szpikulec i przebija pęcherz. Krew i żółć leją się na podłogę strumieniami. A w ręce doktora zostaje pokonany wróg... kamyczek. Mały, niepozorny, okrąglasty, który, niestety, bardzo utrudniał życie leżącemu na stole pacjentowi.
Niezrażona widokami idę na jeszcze jedną podobną operację. Wchodzę na salę, gdzie trwa laparoskopowe usunięcie poprzecznicy. Także w tym przypadku lekarze nie "rozpruwają" pacjenta. Tkanki przecinają nożami harmonicznymi, dzięki czemu nie ma rozlewu krwi, bo od razu zamykane są naczynia krwionośne. Wszystko za pomocą ultradźwięków. Jedyna wada tej metody cięcia? Po sali rozprzestrzenia się zapach przypalonej skóry, taki jak gdy np. spalą się włosy lub paznokcie. Brrr, nieciekawa sprawa...

- Oglądały panie ostatnio odcinek "Lekarzy"? - zagaduje nas jeden z chirurgów. - Bo wystąpił tam dramatyczny problem właśnie z nożami harmonicznymi. Jechali po nie aż do Berlina - przerywa na chwilę swoją opowieść. - Tymczasem w naszym szpitalu mamy je już od 8 lat i to już trzecia generacja tych narzędzi. Jesteśmy lepsi od serialu - lekarz uśmiecha się do nas przez maseczkę. Przekonuje, że cały personel medyczny patrzy na takie seriale z przymrużeniem oka, szczególnie gdy widzi błędy popełniane przez lekarzy-aktorów.

- Bo kto to widział. Chirurg operuje, za chwilę dotyka ręką stołu, a później, jak gdyby nic się nie stało, wraca do operowania pacjenta. Higieny zero - słychać czyjś komentarz.

Blok nigdy nie zasypia

- Może napiją się panie kawki? - pyta doktor Kurek, gdy razem z fotoreporterką Lucyną wychodzimy z sali operacyjnej. Idziemy do dyżurki lekarskiej. Pusto. Lekarze nadal operują.

- Ale nawet gdy przeprowadzimy zaplanowane operacje, to są jeszcze zabiegi na ostro. Blok nigdy nie zasypia - wyjaśnia doktor przy kawie.

W końcu, pełne wrażeń, zmierzamy ku wyjściu. Po drodze zaglądamy do sali pooperacyjnej. Widzimy monitory, stojaki z kroplówkami i dużą oszkloną kabinę, w której siedzą członkowie zespołu anestezjologicznego.

Niektórzy pacjenci już się obudzili, inni jeszcze śpią. Słychać cienki głosik dziecka. Jedna z pielęgniarek przemawia do niego łagodnie.
- Cześć, kochanie. Wszystko jest w porządku. Zaraz zobaczysz się z mamusią - mówi ciepłym, spokojnym głosem.
Agnieszka Słaby razem z innymi pielęgniarkami czuwa nad pacjentem do momentu, aż można go przekazać na oddział, z którego przyjechał.

- Co jest najważniejsze w mojej pracy na bloku operacyjnym? - zastanawia się. - Moment, gdy pacjent, który przyjechał do nas na operację, wyjeżdża z niej szczęśliwie.

***

Blok operacyjny z modułem sterylizacji.
Został dobudowany do Szpitala Wielospecjalistycznego w Jaworznie 5 lat temu. Ma pięć sal operacyjnych. Zapewnia nowoczesny i bardzo bezpieczny system cyfrowej kontroli sterylizacji.

Każda sala ma indywidualny system klimatyzacji, a lampy typu LED nie nagrzewają się, przez co lekarze i pielęgniarki nie muszą cierpieć z gorąca podczas operacji.

Lekarzami operatorami są:
chirurdzy ogólni, chirurdzy ortopedzi, chirurdzy dziecięcy, urolodzy, kardiolodzy i ginekolodzy. Znieczula profesjonalny zespół anestezjologiczny.

W 2013 roku odbyło się 4,5 tys. operacji, w tym roku lekarze przeprowadzili już 1,3 tys. (do początku kwietnia). Według prognoz, do końca grudnia liczba zabiegów może przekroczyć 5 tysięcy.

Każdego dnia odbywa się średnio 15-25 operacji. Chirurdzy ogólni, chirurdzy ortopedzi, chirurdzy dziecięcy, urolodzy, kardiolodzy i ginekolodzy. Znieczula profesjonalny zespół anestezjologiczny.

W 2013 roku odbyło się 4,5 tys. operacji, w tym roku lekarze przeprowadzili już 1,3 tys. (do początku kwietnia). Według prognoz, do końca grudnia liczba zabiegów może przekroczyć 5 tysięcy.

Każdego dnia odbywa się średnio 15-25 operacji.


*Eurowybory 2014: Sprawdź, kogo naprawdę popierasz [TEST WYBORCZY]
*Egzamin gimnazjalny 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI
*Wielkanoc 2014: Tradycje i zwyczaje wielkanocne, które musisz znać
*Gala 50 wpływowych kobiet woj. śląskiego [ZOBACZ ZDJĘCIA Z GALI]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!