Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paulina Świst: "Ostry seks, ostry język, ostra jazda. Tego się trzymam"

Anita Czupryn
"W środowisku prawniczym wiedzą, że to, co pisze Paulina Świst, to jest fikcja. Nikt się tam nie domyśla, że to ja jestem Pauliną".
"W środowisku prawniczym wiedzą, że to, co pisze Paulina Świst, to jest fikcja. Nikt się tam nie domyśla, że to ja jestem Pauliną". Piotr Wachnik, Damian Deja
Drażni mnie w książkach, w których mózg pryska po ścianach, że kiedy dochodzi do seksu, zamykają się drzwi i autorzy resztę zostawiają wyobraźni czytelników. Skoro czytelnik może czytać o rozbryźniętym mózgu, to akt seksualny nie powinien być dla niego zaskoczeniem

Podpisałam klauzulę tajności, że nie zdradzę niczego, co mogłoby Panią zidentyfikować. Jaką mam gwarancję, że kobieta, którą widzę przed sobą, naprawdę jest prawniczką i naprawdę napisała książki: „Prokurator”. „Komisarz”, „Podejrzany”?
Może mnie Pani przepytać. Jestem przygotowana.

To świetnie, bo mam dla Pani test. Przeczytam trzy krótkie fragmenty. Proszę o odpowiedź, z których książek pochodzą.
Zgoda.

Pierwszy: „Słuchałam go piąte przez dziesiąte, myśląc o tym, że tak naprawdę trudno jest generalizować”.
To nie jest cytat z mojej książki.

Drugi: „Załatwili mnie z zaskoczenia. Przez okno w kuchni widziałam, jak wsiadają do ubera”.
To cytat z mojej książki „Podejrzany”. Słowa te wypowiada Marysia, kiedy Zimny z Kingą zawijają się z imprezy.

Trzeci: „Dotyk jego dłoni sprawił, że serce w końcu przestało walić mi młotem”.
Nieee… To zupełnie nie mój styl (śmiech).

Przeszła Pani test.
Dziękuję pięknie (śmiech). Szczerze mówiąc, serce lekko mi zabiło przy ostatnim cytacie. Przemknęła mi przez głowę myśl: „Ja coś takiego napisałam?! Niemożliwe!” Moje bohaterki są jednak bardziej przyziemne.

Nie chce Pani wiedzieć, skąd pochodzą dwa obce fragmenty?
Ciekawa jestem.

Z książki Remigiusza Mroza „Hashtag”.
Zadziwia mnie, że mężczyźni myślą, że kobiety tak myślą (śmiech).

Dlaczego ukrywa się Pani za pseudonimem?
Bardzo ważne dla mnie jest to, co robię na co dzień. Jestem adwokatem, długo pracowałam na to, żeby móc wykonywać ten zawód. Nie pochodzę z rodziny, która ma w tym względzie tradycje. Do wszystkiego doszłam sama. Kiedy rozpoczęłam pierwsze rozmowy o wydaniu książki, to był mój podstawowy warunek. A przyznać muszę, że nie było to łatwe do przyjęcia przez wydawnictwo.

Może jednak obawa o pracę, o to, co Pani zdobyła jako prawniczka, to tylko pretekst, a naprawdę chodzi o to, że tego typu mistyfikacja przyciągnie czytelników do Pani książek?
Kiedy w ogóle zaczęłam myśleć o procesie wydawniczym, to ta, jak pani mówi, mistyfikacja, nie była argumentem na plus. Wręcz przeciwnie. To oznaczało, że nie będę mogła brać udziału w spotkaniach autorskich.

No właśnie. Nie szkoda Pani?
Często słyszę, że jestem ekspresyjna i poradziłabym sobie w takich sytuacjach, i że to bardzo by pomogło w promocji. I czy ja na pewno upieram się przy pseudonimie? Potem dla wszystkich było zaskoczeniem - dla mnie jest do dzisiaj - że pierwsza książka „Prokurator” sprzedała się tak dobrze.

Dwieście pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy?
Tyle łącznie - a nawet więcej - sprzedało się wszystkich moich wydanych do tej pory książek. Wtedy, podczas pierwszych rozmów z wydawcą, nawet o tym nie marzyłam. Słyszałam za to, że mogłabym jeździć, rozmawiać z ludźmi. Bardzo lubię rozmawiać, dlatego jestem aktywna na Facebooku; to dla mnie wielka przyjemność. W środowisku prawniczym wiedzą, że to, co pisze Paulina Świst, to jest fikcja. Nikt się tam nie domyśla, że to ja jestem Pauliną. I właśnie o to chodzi. W trudnych sytuacjach ludzie korzystają z różnych metod. Gdyby powszechnie wiedziano, że to jestem ja, to przed salą sądową, albo na sali sądowej co chwila ktoś by próbował wyprowadzić mnie z równowagi. Zdaję też sobie sprawę, jak mogliby patrzeć na to moi klienci. Być może nie wszyscy mieliby pełną świadomość, że to jest fikcja. A mam klientów z różnych dziedzin prawa. Nie wyobrażam sobie mieszania tych dwóch obszarów. Pomijając już fakt, że ludzie, przychodząc do adwokata, muszą być święcie przekonani, że wszystko, co powiedzą, będzie jak u księdza na spowiedzi. Nie mogę dać nikomu powodu do obaw, że okaże się bohaterem mojej kolejnej książki. Tak to funkcjonować nie może.

A jednak zgodziła się Pani na wywiad. Po co Pani te wywiady?
Może po to, żeby pokazać, że nie jestem Remigiuszem Mrozem (śmiech).

Przystojni twardziele, piękne kobiety, które co chwila uprawiają seks z tymi twardzielami. Kryminał, sensacja, erotyzm, mordobicie - to świat Pani książek. Naprawdę to wszystko dzieje się w Pani życiu? Czy to Pani wymyśla?
Oczywiście, że wymyślam. To, co piszę, nie jest oparte na prawdziwych wydarzeniach, choć bardzo często prawdziwe wydarzenia są dla mnie inspiracją. Jako adwokat, badając jakąś sprawę, skupiam się na kwestiach prawnych. Ale pojawiają się też myśli: „Co by było, gdyby ktoś zachował się inaczej? Jak by się mogła ta sprawa potoczyć?”. Sprawy, o jakich piszę, są jak najbardziej prawdopodobne. W to, kto z kim uprawia seks, wkracza moja wyobraźnia i szuka luk, które mogłyby to spowodować. Moi klienci, zwłaszcza z zorganizowanej przestępczości, opowiadają mi różne historie, również o tym, że podobno słyszeli, że ktoś gdzieś z kimś, w jakiejś konfiguracji. To wszystko są plotki, a nie rzeczywistość. Na co dzień podchodzę do spraw zawodowych profesjonalnie. Kiedy piszę - staram się patrzeć sensacyjnie, szukając w głowie historii, która by wciągnęła ludzi. Siedząc nad 47 tomami akt sądowych, trudno sobie wyobrazić takie spektakularne akcje, jakie pojawiają się w moich książkach. To, co w nich jest, to wynik moich rozmyślań na temat, jak rzeczy mogłyby wyglądać, gdyby zaszły takie, a nie inne okoliczności.

Skąd w tych książkach tak wiele erotyzmu? Tak wygląda prywatne życie ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości? A może to Pani własne doświadczenia?
(Śmiech). Nic z tych rzeczy. To nie są moje doświadczenia. W każdym razie, na pewno nie w całości. W pracy sporo świntuszymy. Naturalnie nie w ten sposób, jak to opisuję, ale zdarza się, że używamy ostrego języka i ostrych żartów i nikt nie ma z tym problemu. Myślę, że jest to pewien sposób odreagowania. To dlatego sceny erotyczne tak bardzo pasowały mi do przesłania tych książek. Nie znaczy to, że prokuratorzy śpią z obrońcami; ja się z tym nigdy nie spotkałam. To mój pomysł, choć niewykluczone, że kiedy ma się do czynienia z takim napięciem, to mogłoby się coś takiego przydarzyć. Drugą sprawą jest to, że bardzo mnie drażni w książkach, tych naprawdę mocnych, dużo mocniejszych od moich, w których pojawiają się trupy, mózg pryska po ścianach i jest to opisane z drobiazgową precyzją, że kiedy dochodzi do seksu - zamykają się drzwi i autorzy resztę zostawiają wyobraźni czytelników. Przecież jesteśmy dorośli, skoro czytelnik może czytać o rozbryźniętym mózgu, to stosunek seksualny też nie powinien być dla niego zaskoczeniem.

Dalej nie rozumiem, na czym polega ten fenomen: mimo że nie pokazuje Pani oficjalnie twarzy, nie jeździ na spotkania promocyjne, czytelnicy nie znają Pani prawdziwego nazwiska, to odnosi Pani wielki wydawniczy sukces. Dlaczego?
Nie mam pojęcia. Mam tylko przypuszczenia. Może ludziom podoba się to, że przedstawiam ten nasz, prawniczy świat, w sposób, który jest bliski ludziom? Nie wiem, skąd się bierze to stereotypowe widzenie adwokata, że zawsze ma na sobie najlepszy garnitur, mówi „ę”, „ą” i chwyta bułkę przez bibułkę. Pokazuję ten świat, tak, jak on wygląda i to ludzi przekonuje. Na początku bardzo śmieszyły mnie takie głosy: „Nie wiem, kto to napisał, ale to nie ma nic wspólnego z naszym adwokackim środowiskiem. Adwokaci tak nie mówią!”. Mówią, mówią. My też potrafimy rzucić mocniejszym słowem, kiedy coś nas zirytuje. Pokazuję to bez nadęcia, nie stroję się w piórka wielkiej pani mecenas i to się ludziom podoba. Wszyscy mamy podobne problemy, nieważne, gdzie kto pracuje i jaką dziedziną się zajmuje.

Czym są Pani książki? Wakacyjną rozrywką na plażę, czy próbuje pani coś w nich zaszyć, coś ważnego chce przekazać?
Od początku to powtarzam i mówi o tym tekst na okładce: „Ostry seks, ostry język, ostra jazda”. Bardzo mi się to spodobało, kiedy zobaczyłam projekt okładki. To jest właśnie to. Instrukcja, żeby nikt nie zbłądził. To ma być lekka rozrywka. Pewnie, przekazuję tam różne kwestie, ale nigdy z intencją, że mają one zmienić czyjeś życie. Chcę dać trochę dobrej zabawy, a jeśli ktoś przy okazji dowie się, że ma prawo nie składać wyjaśnień i się na to powoła, to świetnie. Tylko że nie to jest moją misją. To ma być książka na 4-5 godzin, którą człowiek przeczyta, odłoży, poczuje się dobrze i lepiej będzie, jeśli z jej powodu nie będzie zmieniał swojego życia.

Pisząc o świecie prawniczym, gdyby chciała pokazać go Pani w krzywym zwierciadle, czy skrytykować, to zrobiłaby to Pani na poważnie. Ale z tymi odważnymi scenami seksu stawia Pani całą kryminalną intrygę pod znakiem zapytania. Bo czym naprawdę mają być Pani książki? Albo niech to będzie kryminalna intryga, albo wprost nazwijmy, że to rodzaj soft porno i nikt tego nie będzie poważnie traktować.
Ja to miksuję. Nie twierdzę, że ujawniam nieznane kulisy wymiaru sprawiedliwości, czy afery. Ten wymiar sprawiedliwości jest swoistym tłem dla - w zasadzie - romansu. Pomijając soft porno, które też się pewnie tam znajduje, to siłą jest uczucie, bo chyba, ostatecznie, nie ma wątpliwości, że każde z tej trójki bohaterów się kocha, choć nie mówi o tym co 12 sekund i nie podkreśla tego romantycznymi gestami. Akcja, w jakiej osadzeni są moi bohaterowie, to świat, który znam. O nim pisze mi się najłatwiej, bo nie muszę się nad nim zastanawiać, poświęcać czasu na żmudną dokumentację. To wszystko są rzeczy, o których po prostu wiem. I wiem też, że, kolokwialnie mówiąc, nie wywalę się na jakichś drobnostkach, bo ja w tym świecie egzystuję. Poza tym, jest to świat, w którym wiele się dzieje. Mogę swoich bohaterów stawiać w niecodziennych sytuacjach. Mogą być aresztowani, mogą prowadzić proces. Zdarza się, że oczekują trzy godziny na rozprawę, albo że „spadają” terminy. To nasza codzienność, ale kiedy opisuję elementy tej codzienności, nie staram się na siłę poruszać jakichś poważnych kwestii. Od tego są inne książki.

Jako autorka, jak chce Pani być traktowana? Poważnie, czy niepoważnie?
Z jednej strony każdy z nas chce być traktowany poważnie. Złym pomysłem jest definiowanie, czy ktoś jest traktowany poważnie, czy niepoważnie, przez pryzmat tego, o czym pisze. Jasne, ma znaczenie, o czym się pisze, ale ja od razu zaznaczam: nie piszę dla nagrody. Piszę dla rozrywki. Chcę, aby ludzie bawili się przy tym tak samo dobrze, jak ja - pisząc. Nie spodziewałam się, że moje książki zyskają taką popularność. Tak się jednak stało i to jest to dla mnie ogromna radość. Chciałabym być traktowana adekwatnie do tego, co tworzę. Ostry seks, ostry język, ostra jazda - to dział, którego się trzymam. Jeśli dla kogoś są to kwestie niepoważne, to będzie mnie traktował niepoważnie. Bronię się przed nadmiernym dystyngowaniem, bo opisuję sprawy życiowe. Kto nie przeklina, nie uprawia seksu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

OK, następne pytanie wypada.
Mogę wiedzieć, jak brzmiało? Z ciekawości.

Brzmiało: „Po co Pani te książki pisze”.
No to już poznała Pani odpowiedź (śmiech).

Gdzie się Pani nauczyła pisać?
Jestem kompletnym samoukiem. Cały czas nie jestem pewna, czy umiem. Piszę tak, jak czuję i myślę, że perspektywa, z której piszę, też ma ogromne znaczenie. Do tej pory zawsze pisałam w pierwszej osobie. Jestem humanistką, jak większość prawników, od urodzenia. Nigdy nie brałam udziału w żadnych kursach…

… budowania postaci, zawiązywania wątków fabularnych, konstrukcji powieści.
Nie moje klimaty. Mam pomysł na cztery pierwsze strony, wiem co się będzie działo. Siadam i piszę. Potem dochodzę do tego, co dalej. Często sama jestem zaskoczona tym, co dzieje się dalej. Zdaję sobie sprawę, że to może budzić oburzenie, wiadomo…

Zdaje sobie Pani sprawę z tego, że podała właśnie definicję grafomaństwa?
Tak! Oczywiście! Mam tego pełną świadomość! Ale przecież nie chodzi o to, żebym teraz zaczęła opowiadać, że tworzę skomplikowane postacie, które potem przelewam na papier. Wiem swoje: jeśli to, co napisałam ostatecznie łączy się w spójną całość, to znaczy, że udało mi się z tego wybrnąć. Pewnie, że potem jeszcze to zmieniam, przerabiam, wyrzucam, dodaję, ale sama książka nie powstaje w wyniku jakiegoś szczegółowego planu. Piszę, a jak mi coś później nie pasuje, to zmieniam. Mam ogólny zarys, wiem, co chcę, aby się w tej książce znalazło, a jak to się ostatecznie potoczy, jak to się skończy? Nie zawsze tak, jak myślałam na początku.

Taki gatunek jak kryminał, sensacja, to moda, czy coś trwałego? Czy to, że Pani ubiera swoje książki w taki kostium, to przyszłość, czy raczej robi to Pani dla pieniędzy?
Kiedy wydawałam pierwszą książkę, to myślałam, że dobrze będzie, jeśli zarobię na niej tyle, ile zarabiam na połowie sprawy dotyczącej zorganizowanej przestępczości. Żadna z tych książek nie była pisana dla pieniędzy. A jeśli chodzi o kryminał, to uwielbiam kryminały, zarówno polskie, jak i zagraniczne. Uwielbiam sensację. Za książkami erotycznymi nie przepadam, ale też zdarzy mi się jakąś przeczytać. Jestem wielką fanką Harlana Cobena. Stephena Kinga. Byłam zachwycona Szackim Zygmunta Miłoszewskiego. Kryminały są potrzebne. Dają dreszczyk emocji w codziennym świecie, a jednocześnie nie trzeba wstawać z kanapy. Jest się w bezpiecznym miejscu. Taka porcja adrenaliny jeszcze nikomu na złe nie wyszła. Ale czy ten mieszany typ, który tworzę, jest przyszłością - to się okaże.

Ten rodzaj erotyzmu, jakim częstuje Pani swoich czytelników, wyzuty jest z romantyzmu. Pewnie stąd wzięły się podejrzenia, że musi być Pani facetem, bo przecież kobiety tak nie piszą. Dlaczego taką formę opisywania intymnej sfery Pani wybrała?
Jestem człowiekiem, który nie lubi cukierkowych sytuacji. Im mniej się mówi, a więcej wykazuje swoim zachowaniem, tym bardziej to trafia do ludzi. Próbowałam pisać inaczej, naprawdę. Nie jestem jednak w stanie tworzyć romantycznych scen i wydaje mi się - a piszą mi o tym również czytelnicy - że kobiety nie do końca tęsknią za kwiatuszkami, płatkami róż i motylkami. Wiadomo, że tak się na co dzień nie zdarza. Owszem, są sytuacje szczególne, wyjątkowe, które można celebrować ; nie zaprzeczam temu. Sceny, jakie opisuję, są bardziej realne. Do mnie one też bardziej przemawiają. Na taki sposób pisania o seksie wpływa również typ moich bohaterów. To nie są książęta na białych koniach, tylko chłopaki postawione w trudnych życiowo sytuacjach, i to do nich pasuje.

Myślałam, że chce Pani pokazać, że kobiety też mają prawo do pisania w taki sposób: męski, wulgarny.
Jak najbardziej. Przyjęło się, że kobieta ma pisać o seksie delikatnie, a facet ma go przedstawiać ze swojego punktu widzenia. Mamy równouprawnienie, prawda? Jeśli tak widzę daną scenę, to nie wydaje mi się, żeby było czymś złym, że tak ją właśnie przedstawiam. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni mówią, że to im się podoba, a ja nie potrafię pisać o czymś, co nie pasuje mi do ogólnego obrazu przedstawianego świata.

Nie stoi za tym żaden marketingowy trik, że w ten oto sposób łatwiej dotrze Pani do męskiej publiki? Zwykle kobiety, które są autorkami, uważane są za przedstawicielki tak zwanej „kobiecej literatury”; faceci generalnie wzbraniają się przed wzięciem jej do ręki.
Kiedy obserwuję moich czytelników na Facebooku, to na 20 kobiet, które są fankami moich książek, przypada jeden facet. Gdyby to więc miał być taki zabieg, to byłby skazany na niepowodzenie. Nadal jest to literatura, której odbiorcami są głównie kobiety. Oczywiście, mężczyźni też są moimi fanami, ale gdyby to nawet miał być zabieg marketingowy, to byłby wyjątkowo nieskuteczny.

Patrzy Pani na świat z feministycznego punktu widzenia: mam prawo do wszystkiego, tak jak faceci?
Skąd! Nie jestem feministką. Ale proszę mnie dobrze zrozumieć: po prostu nigdy nie musiałam nią być. Może po prostu miałam szczęście. Jako obrońca do spraw karnych, funkcjonuję w męskim świecie i nie zauważyłam, żeby przez to, że jestem kobietą, ktoś traktował mnie z pobłażaniem. Zresztą, potrafię się bronić. Nie uważam też, że mi się coś należy. Uważam, że na wszystko, co osiągamy, powinniśmy pracować równo. Nie jestem feministką, ale nigdy w życiu nie czułam się gorsza od mężczyzny i nie muszę tego udowadniać. Da się funkcjonować w męskim świecie; można być twardą babką, niekoniecznie feministką.

Dzisiejsze kobiety mają takie erotyczne fantazje, jakie Pani opisuje?
Trudno mi się wypowiadać za wszystkie kobiety. Pewnie jedne tak, inne nie.

A Pani?
Chce Pani zapytać, czy bohaterowie moich książek reprezentują mój typ faceta? Tak. Zdecydowanie. Tak mam. Po głosach, jakie docierają do mnie od dziewczyn, wiem, że wiele z nich ma tak samo. Nie chcę generalizować, bo słyszę też i takie głosy: „Jezus Maria, co to za buraki. Kijem bym takiego nie tknęła” (śmiech).

Jaki jest Pani stosunek do mężczyzn? W książkach z jednej strony to twardzi goście, seksualne maszynki, ale z drugiej to faktycznie trochę tłumoki.
Często pracuję z mężczyznami, którzy są naprawdę mocnymi zawodnikami i nie mówię tu o przestępcach, ale na przykład o policjantach. I czasem, nie obrażając nikogo, mam wrażenie, że im facet jest twardszy w kwestiach zawodowych, im większą odpowiedzialność na siebie bierze, im lepiej sobie z tym radzi, to w sprawach osobistych potrafi być najbardziej ślepy ze ślepych. Pewne rzeczy są dla niego ciężkie do ogarnięcia. Zastanawiam się, czy to się czasem w ten sposób nie kompensuje?

Za to Pani bohaterki błyskawicznie osiągają orgazmy.
Nie wszystkie. Pierwsza w tym brylowała. Orgazm to sprawa mocno indywidualna. Akurat bohaterka mojej pierwszej książki to dziewczyna, która wie, czego chce.

Ta pierwsza to pani alter ego jeden do jednego?
Może jeden do zero siedemdziesiąt pięć.

Czyli te szybkie orgazmy odziedziczyła po Pani?
(Śmiech).

Zdarzyło się Pani, że ktoś Panią rozpoznał jako autorkę?
Tak. Był to jeden z moich znajomych z palestry. Zdarza mi się, że zapisuję w głowie słowa, jakie padają w rzeczywistości. Fragment takiego dialogu użyłam w „Prokuratorze”. To była zwykła pyskówka, te słowa padły między nami. Rozpoznał je. „Chcę, żebyś wiedziała, że wiem” - powiedział. To była jedyna osoba - naturalnie oprócz przyjaciół, którym powiedziałam. Zauważam jednak, nawet wśród moich czytelników, że nie mają oni takiego parcia, aby za wszelką cenę dowiedzieć się, kim jestem. Podoba mi się to normalne podejście.

Paulina Świst: Nie mam w sobie potrzeby, aby moja twarz była powszechnie znana

Do kiedy ma Pani zamiar ukrywać swoją tożsamość?
Zwykle żartuję, że do chwili, kiedy wylecę z adwokatury (śmiech). Mówiąc poważnie, nie przewiduję, żebym kiedykolwiek miała się ujawnić. Nie mam w sobie potrzeby, aby moja twarz była powszechnie znana. Możliwość kontaktu z czytelnikami dają mi media społecznościowe, a jednocześnie zapewniają mi ten rodzaj anonimowości, który lubię. Jeśli pani napisze, że jestem kobietą i mam czarne włosy, to nie mam z tym żadnego problemu.

Ale podgrzała Pani atmosferę. Co, jeśli wydawnictwo zacznie naciskać, żeby Pani jeździła na spotkania autorskie?
Nie zacznie. Za dobrze mnie znają.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Paulina Świst: "Ostry seks, ostry język, ostra jazda. Tego się trzymam" - Portal i.pl