Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Zaremba: Czy film „Kler” można uznać za głos w debacie o Kościele?

Piotr Zaremba
Dariusz Bloch
Film „Kler” to nie najlepszy punkt wyjścia do rozmowy o patologiach Kościoła, zwłaszcza że taka rozmowa to dla wielu tylko pretekst do antyklerykalnej kampanii. Ale debaty się nie uniknie.

Incydent kończący festiwal filmowy w Gdyni godzien jest uwiecznienia w farsie. Nie wiem, kto z TVP kazał wyciąć skądinąd kompletnie nieszkodliwy żart Wojciecha Smarzowskiego z relacji z finałowej festiwalowej gali. Czy naprawdę zadaniem jakiegokolwiek medium jest „poprawianie” relacjonowanej rzeczywistości? Czy z niczym nam się to kojarzy. Z żadnym, bardzo złym, a minionym okresem? Tak mają działać media?

Farsa zamiast rozmowy
Gdyby jeszcze stała za tym jakaś wartość, widziałbym w tym problem, ale cenzorskie nożyczki stanęły „w obronie” prezesa TVP, którego na dokładkę nikt tak naprawdę nie obraził. Rozumiem napięcie między obecną władzą a środowiskami artystycznymi. Te środowiska, w każdym razie ich większość, nie ukrywają swoich zaangażowań, a ich ideologiczne nachylenie objawiało się w rechocie z każdego sprośnego słowa rzucanego przez filmowego arcybiskupa w „Klerze” Smarzowskiego.

Ale przecież nie tak to się załatwia. Dyrektora publicznego Radia Gdańsk unicestwiającego festiwalową nagrodę za najdłuższe oklaski, kiedy pojawiła się „obawa”, że wygra nielubiany film, dotyczy to także.

Liberalna lewica krzyczy: „cenzura!” za często. Ale tym razem to jest przypadek cenzury. Na dokładkę i telewizyjny decydent, i szef radia powinni zgłosić się po premię do dystrybutorów „Kleru”. Bo robią mu za darmo reklamę. Bo wyrabiają opinię filmu prześladowanego, kiedy jest tak naprawdę pieszczochem własnego środowiska i kandydatem na sukces rynkowy.

gazetalubuska.pl/x-news

Jest w tym jeszcze coś gorszego. Zamiast rozmowy o filmie mamy debatę zastępczą. Z okazji do rozmowy skorzystał ksiądz Andrzej Luter, liberalny ksiądz, częściej zgadzający się ze sferami artystycznymi niż z prawicą, napisał na portalu „Więzi”, że takiego Kościoła, jaki pokazał Smarzowski w filmie, nie zna. Rozliczył i scenariusz, i reżysera z prawdy, która i jego, i moim zdaniem pozostaje obowiązkiem artysty - przy wszystkich jego prawach „do własnej wizji”. Zadał pytanie, na ile rzeczywistość zdeformowana nie co do formy, ale i co do treści, może być punktem wyjścia do poważnej wymiany zdań, a na ile pozostaje wyłącznie punktem wyjścia do rechotu.

Rządząca prawica, jak na razie, głównie strzela sobie w stopy i pomaga rechocącym. Bardzo tu smutne.

Patologie jako amunicja
Skądinąd ja w samą rozmowę wierzę do pewnego tylko stopnia. Po pierwsze, film będący zbiorem skeczy, grepsów upchanych na siłę tak, żeby pokazać w jednym miejscu i czasie maksimum grzechów jednej instytucji, słabo się do niej nadaje. Jeśli reżyser tak to skonstruował, bo wierzy w skandal jako receptę na widzów, sam się z dyskusji skreśla, bo mamy do czynienia z grą.

Jeśli wierzy, jak deklarował w rozmowie z „Wyborczą”, że księży napędzają seks, pieniądze i władza, można próbować go przekonywać, że rzeczywistość jest bardziej złożona, ale nadzieję na przekonanie widzę niewielkie. Nie tylko jego, ale „rechocących” . A stawką jest z kolei dyskomfort dużych grup ludzi. Skoro nawet ksiądz Luter poczuł się jak zwierzyna łowna, stało się coś złego.

Jest zaś coś jeszcze. Ten film zbiegł się z ideowo-polityczną kampanią zmierzającą do wypchnięcia Kościoła z najszerzej pojmowanej sfery publicznej. Po części sposobność nasunęły rozliczenia z duchowieństwem w krajach zachodnich. A po części skorzystano z nich trochę jako z broni zastępczej. Jeśli w „Gazecie Wyborczej” z tego weekendu znajduję kilka materiałów o kościelnych patologiach plus wymierzony w księży rysunek , to mam wrażenie, że środowiska opozycyjne szukają sukcesów w tej sferze, gdzie zdobyć go najłatwiej. Ociężały, źle reagujący, korzystający z prawicowej koniunktury, a jednocześnie przeciwstawiający się duchowi czasów Kościół to pochyłe drzewo na które można wskoczyć. Może łatwiejsze niż bitwy z prawicą dotyczące spraw społeczno-ekonomicznych czy stosunku do Europy

Nie twierdzę, broń Boże, aby Smarzowski był czyimkolwiek, zwłaszcza politycznym narzędziem, ale po części korzysta z fali nastrojów, a po części sam się im poddaje. Jego film ma bez wątpienia wielki walor: aktualność, wyjście naprzeciw społecznym emocjom. Ale w takiej fali łatwo się zagubić.

Dzieło artystyczne staje się manifestem. Kolejne sceny stają się amunicją podawaną coraz szybciej strzelającym. Nie zawsze musi to być wada. Jeden z krytyków porównał na Facebooku „Kler” do „Człowieka z marmuru”. Ja bym przypomniał raczej świetnego, choć przecież bardzo doraźnego „Człowieka z żelaza”. Ale pomińmy już zestawienia poziomów artystycznych. Andrzej Wajda protestował tymi swoimi filmami, ale przecież nie polewał pomyjami. Ważniejsza jest inna różnica. Jeśli wojuje się z instytucją taką jak Kościół, przydałby się przynajmniej namysł, ostrożność, życiowy rozsądek, rozróżnienie tego, co ziemskie od tego, co ostateczne. Tego rozróżnienia nie ma, bo być go nie może ani u Smarzowskiego, ani u środowisk ideowo-politycznych urządzających księżom kocią muzykę.

Pedofilia, czyli…
Jak myśleć o rozsądku czy rozróżnianiu, kiedy znana felietonistka „Wysokich obcasów” obiecała niedawno biskupom, że będzie się pokrywało mury ich siedzib napisami i zakłócało ich spokój krzykiem? Powodem wcale nie są jedynie grzechy Kościoła, ale i jego poglądy. Wprawdzie środowiska lewicowe używają raz za razem jako najdogodniejszego oręża tematu pedofilii - stąd wieszanie dziecięcych bucików na kościelnych płotach. Ale autorka wspomnianej już przestrogi nie ukrywała, że chce karać polski Episkopat za stosunek do aborcji. Czy nie używa się więc patologii do owego karania? W wypowiedziach Smarzowskiego też takie akcenty można znaleźć, co poza koszmarnym przerysowaniem filmowego obrazu mocno osłabia wymowę jego krytyki.

A zarazem… A zarazem trudno te buciki pominąć, i to również istotny powód, aby rozmawiać. Co najmniej tak samo jak dążenie, aby wszystkim Polakom zapewnić minimum ideowego komfortu.

Smarzowski sugeruje masowość zjawiska pedofilii w Kościele. Nie wiem, czy te 56 przypadków księży skazanych za nią (w jakim okresie?), przywołanych w sobotę przez „Wyborczą”, to dużo czy mało. Nie wiem, czy jeden ksiądz skazany w roku 2014 to horrendum, czy w innych środowiskach jest z tym gorzej.

Pewne jest, że pedofilia w Kościele niepokoi nas szczególnie, bo od księży wymaga się więcej. I że bardziej od obecności tam czarnych owiec, co jest nieuniknioną oczywistością, niepokoi nas tolerancja zwierzchników, zamiatanie pod dywan, przenoszenie winnych zła z parafii na inną parafię. Też rad bym poznać więcej okoliczności takich fatalnych decyzji, ale tu rodzi się pokusa uogólnień, stosowania zbiorowej odpowiedzialności, choćby pod postacią odszkodowań.

No tak, ale były ksiądz Stanisław Obirek łączy na łamach „Wyborczej” przyzwolenie wobec pedofilii (także Jana Pawła II) z konserwatywnymi poglądami. Co w takim razie jednak począć z oskarżeniami formułowanymi wobec papieża Franciszka, że pobłażał kardynałowi McCarrickowi? A z polskiego podwórka: zarzuty zamiatania pod dywan pojedynczych historii postawiono w pewnym momencie zarówno praskiemu arcybiskupowi Henrykowi Hoserowi, jak i (jeszcze jako biskupowi koszalińskiemu) Kazimierzowi Nyczowi. Nie przesądzam w obu przypadkach, czy słusznie. Ale reprezentują oni dwa kościelne skrzydła.

Dwie rzeczywistości
Ktoś powie: to dowód na winę całego Kościoła. Ale nie wiemy rzeczy bardziej jeszcze podstawowej. Czy Kościół, jako instytucja zamknięta, hermetyczna zawsze pielęgnował swoje patologie, czy rozkrzewiły się one bujnie w ostatnich czasach, pod wpływem natury w spółczesnej cywilizacji, hedonistycznej i pobłażającej?

Oczywiście, można do woli przypominać odległe czasy, kiedy biskupi i księża byli bardziej ludźmi świeckimi niż pasterzami. Ale ja mówię o przemianach ostatnich kilkudziesięciu lat. I będę się upierał, że znany mi Kościół nieco dawniejszy był w swoim zasadniczym nurcie bardziej cnotliwy. Smarzowski to kwestionuje, dbając na dokładkę, aby grzechy kojarzyły się z „Solidarnością”, antykomunizmem, wręcz księdzem Popiełuszką.

O tym wszystkim trzeba próbować rozmawiać. Kampanie polityczne czy komercyjne rozmowie nie służą, ale zamykanie ust politycznymi i moralnymi szantażami - także. Obóz postępu zagustował w kampaniach, tradycjonaliści się okopują. Czeka nas więc raczej zderzenie dwóch alternatywnych rzeczywistości. I krzywdy - może wykorzystywanych dzieci, bo otoczenie nie zareagowało w porę. A może niewinnie posądzanych czy dotkniętych uogólnieniami kapłanów.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piotr Zaremba: Czy film „Kler” można uznać za głos w debacie o Kościele? - Portal i.pl