MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pokolenie wypalonych. Mikołaj Marcela: Trudno sobie wyobrazić gorsze miejsce do nauki niż klasyczna sala lekcyjna w szkole

Piotr Ciastek
Rozmowa DZ: Pokolenie wypalonych. dr Mikołaj Marcela: "Kręcimy się jak chomiki w kołowrotku, z którego nie potrafimy zejść"
Rozmowa DZ: Pokolenie wypalonych. dr Mikołaj Marcela: "Kręcimy się jak chomiki w kołowrotku, z którego nie potrafimy zejść" arc
Doktor Mikołaj Marcela w swojej najnowszej książce „NIE MUSISZ. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń” podejmuje próbę ustalenia, jak społeczeństwo osiągnięć stało się wypaloną generacją. Zastanawia się też na tym, dlaczego ściganie się z samym sobą nie prowadzi do efektywnego rozwoju, ale do samozniszczenia. "Wszystko nam mówi o tym, żebyśmy odpuścili, a my jednak cały czas jesteśmy zafiksowani na tym, żeby przeć do przodu i spróbować jeszcze coś zrobić." - mówi Mikołaj Marcela w rozmowie z Piotrem Ciastkiem z DZ.

W swojej najnowszej książce pisze Pan o zjawisku wypalenia. Ma ono dotykać zarówno dorosłych, jak i dzieci. Jak to wypalenie nas niszczy?
Kluczowe jest to, żeby wyjść od kultu osiągnięć, który się pojawia podtytule książki. Funkcjonujemy obecnie w świecie, w którym niemalże od narodzin dziecka, zaczyna się pracę nad tym, żeby odniosło ono sukces w dorosłym życiu. Dzieci powinny się jak najszybciej uczyć czytać (najlepiej już gdy mają zaledwie kilka miesięcy) albo przynajmniej próbować uczyć bawiąc. Za moment zaczynamy myśleć już o zajęciach dodatkowych, zapisaniu do jak najlepszego przedszkola. W tym przedszkolu dzieci coraz rzadziej się bawią, zamiast tego pracują nad tym, żeby się przygotować do szkoły, żeby akademicko pracować nad sobą (niektóre przedszkola oferują nawet korepetycje!).

A to dopiero początek...
Właśnie. Potem w szkole podstawowej dzieci szykowane są do egzaminu ósmoklasisty, by dostać się do wymarzonego liceum, a później w szkole średniej szykują się do matury, żeby otrzymać indeks jak najlepszej uczelni, bo to może zadecydować o sukcesie na rynku pracy. Od tego zależy z kolei to, czy to będzie dobra praca, w której będziemy dużo zarabiać i mieć wygodne, dobre życie (przynajmniej w teorii). Jak sobie nad tym wszystkim pomyślimy i dodamy do tego korepetycje w szkole, które przygotowują właśnie do tego, by mieć jak najlepsze oceny i wyniki na egzaminach oraz dodatkowe zajęcia, to nie dziwmy się, że w pewnym momencie jesteśmy tym wszystkim zmęczeni. W skrajnych przypadkach dochodzi do tego wypalenie uczniowskie już w wieku dziecięcym lub nastoletnim. Wystarczy spojrzeć na grafiki dzisiejszych przedszkolaków, które po przedszkolu mają dodatkowe zajęcia niemal do wieczora. Pamiętajmy, że dzieci, które nie mają czasu na zabawę, a cały czas poświęcają na to, żeby się uczyć, jako nastolatkowie są już tym wszystkim zmęczone.

To czym wypalenie różni się od zmęczenia?
Wypalenie określiłbym zatem takim stanem, w którym odczuwamy załamanie fizyczne i psychiczne, ale pomimo zmęczenia, wciąż pracujemy, bo tego zostaliśmy wyuczeni. Wszystko nam mówi o tym, żebyśmy odpuścili, a my jednak cały czas jesteśmy zafiksowani na tym, żeby przeć do przodu i spróbować jeszcze coś zrobić. To pogłębia naszą frustrację, pogłębia bezsens działań, które podejmujemy, i może nas w pewnym momencie wpędzić w stany depresyjne. Skrajne zmęczenie przekłada się potem także na relacje z innymi ludźmi, na to, jak funkcjonujemy w domu, czy na inne działania, które podejmujemy poza pracą. Powinniśmy na to patrzeć, jak na do pewnego stopnia nowe zjawisko - taka praca mimo braku sił, trwanie w kołowrotku niczym chomiki, z którego nie potrafimy zejść. Boimy się odpuścić, dlatego, że jeśli byśmy odpuścili, to wydaje nam się, że wszystko stracimy i to zaczyna nam być wtłaczane już od dziecka. W mojej książce próbuję odpowiedzieć na pytanie: jak do tego doszło?

Lada moment dzieci znów zasiądą w szkolnych ławkach. Tak jak to było 20, 50 i 100 lat temu. Nasz system edukacji niewiele się zmienił przez dekady i pojawia się pytanie, czy nauczyciele są w stanie dostrzec to wypalenie u uczniów i jakoś im pomóc?
Problem w tym, że nauczyciele i nauczycielki są w wielu przypadkach wypaleni i nie zauważają tego u siebie. Mamy też ogromną grupę wypalonych rodziców. Wypalenie rodzicielskie to jest coś, co jest niestety bardzo charakterystyczne dla polskiego społeczeństwa. Na szczęście mamy coraz więcej miejsc, w których ta nauka zaczyna wyglądać inaczej. Tak dzieje się w części szkół niepublicznych (choć niestety w wielu z nich kult osiągnięć ma się świetnie) czy funkcjonujących w ramach tak zwanej edukacji domowej. Mamy też nieliczne, ale jednak, szkoły publiczne, które próbują, jak to mówi ładnie Marzena Żylińska z Ruchu Budzących się Szkół "odkrzesłowić" dzieci. Natomiast rzeczywiście to, jak funkcjonuje edukacja krajów zachodu od ponad 200 lat, to też koniec końców coraz bardziej przyczynia się do wypalenia – szczególnie w zestawieniu ze zjawiskami charakterystycznymi dla późnego kapitalizmu. Po pierwsze dlatego, że młodzi ludzie żyją w coraz większym dysonanse poznawczym, ponieważ realia szkolne są bardzo często oderwane od rozwiązań technologicznych. Od tego jak funkcjonujemy na co dzień, jak myślimy i jak widzimy świat. A z drugiej strony jest rosnące obciążenie, bo młodzi ludzie uczą się coraz więcej, coraz dłużej (co potwierdzają różne badania). Bardzo dużo z tego czasu spędzają w pozycji siedzącej, w ciszy, bez możliwości jakiegoś swobodnego poruszania się, czy odzywania lub jakiejś wymiany myśli, a to jest jednak udręka.

Przez tę udrękę przechodziły całe pokolenia...
Pamiętajmy o tym, że od początku XIX wieku, kiedy powstawał ten system, my przez 200 lat zrobiliśmy bardzo dużo badań, z których dowiedzieliśmy się wiele na temat tego, jak funkcjonuje ludzki mózg, jak funkcjonuje ludzki układ nerwowy i czego potrzebuje nasze ciało i psychika, by pomóc młodym ludziom. Okazuje się, że pod wieloma względami trudno sobie wyobrazić gorsze miejsce do nauki niż taka klasyczna sala lekcyjna w szkole. Gdzie siedzimy przez 45 minut bez ruchu gapiąc się albo na plecy tych którzy siedzą przed nami, albo wpatrując się w tablicę i ewentualnie odpowiadając w momencie, kiedy jesteśmy wywoływani przez nauczyciela. W dzisiejszym świecie to jest coś, co właściwie nie ma najmniejszego sensu i myślę, że wszyscy to czują, a najmocniej dziś czują to młodzi ludzie. W książce piszę właśnie o takim przypadku, gdzie nauczycielka z kilkudziesięcioletnim stażem postanowiła sprawdzić po wielu latach, jak to jest być uczniem i razem ze swoimi podopiecznymi zasiadła w ławkach. Stwierdziła po tym, że było to coś nie do zniesienia, że ta ciężka praca, którą wykonują młodzi ludzie w ramach edukacji i takie poczucie zamulenia po całym dniu jest trudne do wyobrażenia dla dorosłych. Myślę, że to jest coś, co nam ucieka: to, jak ciężko pracują młodzi ludzie, bo nie postrzegamy nauki, jako pracy, a ja uważam, że to też jest praca, która przygotowuje nas do pracy w przyszłości. 

Jeżeli jesteśmy przy "pracy", to tu na Śląsku ten kult pracy jest dość mocno podkreślany. Głównie to wyrosły z kopalń kult pracy fizycznej, ale obecnie wiele zawodów się z nią już nie wiąże, co rodzi pewien konflikt pokoleniowy między postrzeganiem tego, co jest "prawdziwą" pracą, a co nie. Na ten konflikt i jego skutki też zwraca Pan uwagę.
To w ogóle jest ciekawe, jeśli popatrzymy na Śląsk i wspomniany kult ciężkiej pracy, który wynika ze świata bardzo mocno przemysłowego opartego na wydobyciu. To właściwie świat, który w dzisiejszej rzeczywistości bardziej nam się kojarzy z XIX i XX wiekiem, a nie XXI, w którym jednak podstawowym źródłem energii jest ropa naftowa, a jej sposób wydobywania jest zupełnie inny. To nie miejsce na wchodzenie w szczegóły, opisuję te różnice dokładniej w mojej książce, natomiast ważne jest to, że współczesny świat funkcjonuje nieco inaczej, bo stajemy się coraz bardziej indywidualistami, osobami, które rzadziej pracują z innymi, a bardziej pracują intelektualnie i samodzielnie. Ten konflikt pokoleń w dużej mierze wynika właśnie z tego, czego doświadczyliśmy w ostatnich kilku dekadach, czyli globalnego przejścia od gospodarki opartej głównie na węglu na gospodarkę opartą o ropę naftową. To jest jedno, choć praktycznie o tym nie mówimy, z podstawowych źródeł konfliktu pokoleniowego, jeśli chodzi o postrzeganie pracy. To dawne wyobrażenie ciężkiej harówki, pracy, która przekładała się na odpowiedni zarobek, w dzisiejszej rzeczywistości jest czymś oderwanym od tego, jak my funkcjonujemy. Obecnie mamy gospodarkę opartą na usługach. Rośnie waga pracy intelektualnej, a nie fizycznej. Coraz mniejszy jest w niej udział przemysłu czy rolnictwa. Zupełnie inaczej funkcjonujemy jako ludzie. Milenialsi [inaczej pokolenie Y, urodzeni w latach 1981-1996, przyp red.] i zetki [generecja Z, urodzeni w latach 1995-2012, przyp. red.] to pokolenia, które nie wchodziły już w świat industrialny, ale świat postindustrialny. Myślę, że tego też nie zauważyliśmy i na poziomie edukacji szkolnej, a potem uniwersyteckiej i cały czas nam to gdzieś ucieka też potem na rynku pracy, jeśli chodzi o oczekiwania, wobec tego, jak ludzie będą pracować.

Te wymagania są za wysokie? Czy to tylko łatwa wymówka?
Trudno jest dzisiaj oczekiwać od pracowników, że będą harować po 16 godzin dziennie i będą bardzo do tego skorzy, skoro oni wyrastają w takim świecie, w którym ta praca może być wykonywana w zupełnie inny sposób - znacznie bardziej efektywny, bo ma zupełnie inny charakter niż w poprzednich wiekach. Jest to na pewno jedno ze źródeł międzypokoleniowego konfliktu, który będziemy musieli jakoś przepracować i wymyślić na nowo, jak w ogóle postrzegamy pracę i jak myślimy o wynagrodzeniu za pracę. Tutaj wchodzi cały pakiet tematów, które wprowadzają i milenialsi i zetki, czyli właśnie bezwarunkowy dochód podstawowy, czterodniowy tydzień pracy, w ogóle zmniejszanie liczby godzin pracy i myślę, że ta dyskusja jest cały czas przed nami. Problemem są też rosnące nierówności społeczne. Mamy też coraz więcej obciążeń, czy to w postaci dodatkowych opłat za opiekę nad dziećmi, czy prywatną opiekę medyczną. Te najmłodsze pokolenia przez to często doświadczają stagnacji i są znacznie mniej optymistyczne niż pokolenia wcześniejsze. 

W tym miejscu dochodzimy do tezy, którą Pan przedstawił, że nieważne, jak bardzo jednostka starałaby się w swoim życiu, to pewnego pułapu nie jest w stanie przebić.
Oczywiście są takie indywidualne historie, które są też najczęściej powtarzane, o tym, że można osiągnąć wszystko, jeśli się będzie bardzo ciężko pracować. Na tym opiera się właśnie cały rynek, jak bym to nazwał zwulgaryzowanego coachingu i rozwoju osobistego. Niewielu jednak bierze pod uwagę, że potrzebna jest też doza szczęścia, konkretnego wsparcia, na które mogą liczyć określone osoby i dzięki temu im się to udaje. Podkreślam to słowo "udaje", bo czasami trzeba zauważyć, że po prostu mieliśmy szczęście i nam się udało. W dzisiejszych czasach nie brzmi to za dobrze, ale przecież nie wszystko jest kwestią naszej pracy. Jasne - pracowaliśmy, włożyliśmy w to dużo wysiłku, ale koniec końców sukces wiąże się w dużej mierze z pewnym szczęściem i tym, że trafiliśmy na odpowiedni moment i odpowiednich ludzi. Bardzo dużo zależy też od tego z jakiej rodziny pochodzimy. Jeśli mamy rodzinę o wyższym kapitale kulturowym, wyższym poziomie ekonomicznym, to wiadomo, że wiele rzeczy będzie dla nas prostszych. Będziemy mieli trochę więcej czasu wolnego, nie będziemy musieli się skupiać na tym, żeby jakoś przetrwać, by wspomóc naszą rodzinę. Osoby z tych uboższych domów muszą tej pracy wykonać więcej i nie można tego sprowadzać do hasła, że jak będziesz ciężko pracował to ci się uda, bo każdy człowiek ma swoje granice i dlatego potrzebujemy pewnych mechanizmów wsparcia. To zresztą od wielu dekad pokazują rozmaite badania i raporty ekonomiczne. Nie możemy zatem tego sprowadzać tylko i wyłącznie do takiego mitu self-made mana i ciężkiej pracy. 

Z drugiej strony mamy w ostatnich czasach falę pseudo-sukcesów. Ludzi, którzy udają, że są bogaci, pokazują się w drogich samochodach i ubraniach, które nie są ich, a młodzież dzięki mediom społecznościowym, łatwo daje się pochłonąć temu fasadowemu światowi.
To nie tylko problem social mediów samych w sobie, ale też braku odpowiedniej edukacji cyfrowej, która by nas przygotowywała do tego, żeby korzystać świadomie z Internetu i i na przykład budować pewne mechanizmy obronne przeciwko tego typu postrzeganiu rzeczywistości. Nadal w polskiej edukacji brakuje na przykład zajęć poświęconych fake newsom, choć w przywoływanej często w kontekście edukacji Finladii, takie zajęć z powodzeniem funkcjonują od kilku lat i przekładają się wyraźnie na to, jak młodzi Finowie korzystają z sieci. Jest też kwestia tego, jak dzisiaj powinniśmy postrzegać luksus, a to się właśnie zmienia, bo luksusem staje się, to że mamy czas wolny, że możemy spokojnie zjeść śniadanie z partnerem, czy całą rodziną, że możemy pójść na spacer do lasu. Zamiast tego decydujemy się na to, żeby wybierać te posady, na których będziemy zarabiać jak najwięcej, choć – co znów pokazują badania, wiążą się one z rosnącą liczbą nadgodzin i niepłatnymi, mocno obciążającymi nas obowiązkami - żeby aspirować do tego poziomu luksusu, który od kilku dekad postrzegany jest jako norma, a to znów stymuluje bardzo mocno ten kult osiągnięć i takiej potrzeby coraz cięższej pracy.

Czyli zbyt łatwo ulegamy internetowej ułudzie...
Z jednej strony oczywiście social media odgrywają w tym kluczową rolę, ale z drugiej przypomnę, że ten cyfrowy świat, do którego milenialsi i zetki są tak przywiązani, został zbudowany przez poprzednie pokolenia - boomerów [pokolenie, które wychowywało się w okresie po II wojnie światowej, w latach 1946–1964, przyp. red] i iksów [osoby urodzone między 1965 a 1980 rokiem, przyp. red.], które obecnie tak chętnie krytykują tę kulturę i przed nią ostrzegają.

Przypomina mi się w tym miejscu odcinek "Czarnego lustra", w którym społeczeństwo w czasie rzeczywistym wystawiało sobie oceny. Wystarczyło krzywo się uśmiechnąć czy podać rękę nieodpowiedniej osobie, by z hukiem spać z drabiny społecznej na samo dno. Czy te katastroficzne wizje są symptomatyczne dla obecnych czasów? 
To jest w ogóle ciekawe, że mamy właśnie tak bardzo pesymistyczną kulturę dzisiaj. Piszę o tym, z czego to może wynikać, że my dzisiaj mamy tak wiele obrazów potencjalnej apokalipsy i takich dystopijnych wyobrażeń, które stają w sprzeczności z wyobrażeniami sprzed kilku dekad, które były mimo wszystko znacznie bardziej optymistyczne. Dla mnie na pewno dużym problemem jest to, że my dzisiaj funkcjonujemy w takim świecie, w którym ocena, stopień, wynik w postaci liczby czy cyfry, zastępuje sens i opowieść. Nie zastanawiamy się nad tym, co stoi za danymi stopniami czy wynikami, tylko do nich sprowadzamy ocenę danego ucznia, pracownika i wreszcie człowieka i przez pryzmat takich bardzo nagich cyfr czy wykresów, oceniamy, czy ktoś osiągnął sukces czy poniósł porażkę. Nic więc dziwnego, że potem niemal 9 na 10 pracowników nie lubi swojej pracy lub jest ona im całkiem obojętna.

Co możemy w takim razie zrobić, żeby przynajmniej nie pogarszać sytuacji?

Potrzebujemy przywrócić dyskusję o sensie, która pozwoliłaby nam się zastanowić, czy takie sprowadzanie wszystkiego do ratingów i efektywności jest w ogóle zasadne, a z drugiej strony, żebyśmy zaczęli próbować na nowo opisać świat i zastanowić się, jak powinniśmy w nim funkcjonować i co powinno w nim być istotne, a nie ślepo podążać za wynikami i sprowadzać konkretnych ludzi do bezimiennej liczby. To jest tak samo istotne na poziomie szkół, jak i na rynku pracy. Pamiętajmy, że dzisiaj niemal nieustannie żyjemy pod presja pracy i osiągnięć i dlatego tak chętnie sięgamy po smartfony, dlatego tak chętnie odpowiadamy na e-maile w trakcie urlopu, a nawet jeśli niechętnie, to jednak to robimy, bo zakładamy, że musimy. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie smartfonów czy social mediów. To jest istota pewnej ideologii, pewnego systemu, w którym funkcjonujemy i uznajemy za normalny, a który normalny wcale nie jest. Dzisiaj uważamy, że nie da się inaczej, natomiast musimy zacząć się zastanawiać, jak to zmienić, bo za chwilę wszyscy się wypalimy i będziemy mieli bardzo duży problem.

Rozmawiał: Piotr Ciastek

Dr Mikołaj Marcela jest literaturoznawcą, pisarzem, autorem piosenek, wykładowcą i nauczycielem akademickim. Ukończył Uniwersytet Śląski na kierunku polonistyka i filozofia, gdzie obecnie pracuje. Specjalizuje się w szeroko rozumianej popkulturze, także w jej mrocznych rejonach. Prowadzi także bloga kulinarnego „Kuchnia Dr. Marcela”.

Nie przeocz

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zakaz smartfonów w szkołach? 67% Polaków mówi "tak"!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikzachodni.pl Dziennik Zachodni