Według prokuratury podpisy zbierane na listach poparcia były w większości sfałszowane. Choć Adam S. nie był liczącym się kandydatem i nie miał żadnych szans na wygraną, sprawą sfałszowanych podpisów zajmowała się rzesza policjantów, którzy w całym kraju przesłuchali kilkadziesiąt tysięcy świadków.
Aż tylu, bo zakończona właśnie sprawa jest największą ze wszystkich związanych z fałszerstwami wyborczymi. Dochodzenie trwało 6 lat i kosztowało podatników kilkadziesiąt tysięcy zł. Prawo jest jednak prawem, mimo iż czasem z armaty strzela się do wróbla.