Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska to jakość i nowoczesność [DEBATA, VIDEO 360]

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Made in Poland: Silna marka polska, silna marka Polska – ten temat zelektryzował uczestników naszej debaty.

Im bliżej końca, tym dyskusja robiła się gorętsza. Nic dziwnego, wszak chodzi o to, czy za kilka, kilkanaście lat będziemy równie bogaci, jak Niemcy. Albo lepiej: jak Szwajcarzy. Podstawowy wniosek brzmi: nie, nie będziemy, jeśli znaczek „Made in Poland” będzie wyraźnie mniej wart niż „Made in Switzerland” i „Made in Germany”.

Kilka urywków z redakcyjnej debaty nakręciliśmy dla Was kamerą sferyczną w formacie 360 stopni - w poniżej zamieszczonym materiale za pomocą myszki możecie obracać obraz i oglądać wszystko, co dzieje się wokoło. W ustawieniach filmu można też zmienić jakość obrazu.

Jak podnieść wartość „Made in Poland”? Politycy odpowiadają od lat, że trzeba wspierać polskie firmy w zagranicznej ekspansji i promować Polskę w świecie. Nikt nie wpadł na pomysł, że do jednego i drugiego najlepiej byłoby wykorzystać doświadczenia takich firm, jak krakowski producent okien i drzwi z PVC. Na wymagających rynkach zachodnich słowo „Oknoplast” oznacza najwyższą jakość, najbardziej zaawansowaną technologię i innowacyjność. Pomysły Oknoplastu kopiują inni – Niemcy, Francuzi, Włosi. Zachodni klient gotów jest za te walory słono płacić. Jakże byłoby pięknie, gdyby takie skojarzenia wywoływało w świecie słowo – Polska!

Jak do tego dojść? Posłuchajmy głosu przedsiębiorców, w tym szefa Oknoplastu, Mikołaja Placka. Obok niego w debacie udział wzięli: Marek Maj (Małopolski Związek Pracodawców Lewiatan), Marek Piwowarczyk (BCC), Andrzej Tutajewski (Małopolskie Porozumienie Organizacji Gospodarczych) i Andrzej Zdebski (Izba Przemysłowo-Handlowa w Krakowie). Polityków reprezentowali Mariusz Kękuś (PiS) i Grzegorz Filipek (Nowoczesna).

- Startowaliście jako firma rodzinna, z 60 pracownikami produkującymi okna i drzwi na rynek lokalny. Gdzie jest dzisiaj Oknoplast?

Mikołaj Placek:- Zatrudniamy 1300 osób i jesteśmy jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek okiennych w Europie. Sprzedajemy swe produkty na 13 rynkach, a zaczynamy właśnie ekspansję na inne kontynenty, w Australii i USA. W chwili wejścia do Unii Europejskiej nasze obroty wynosiły ok. 100 mln zł, a w tym roku przekroczą 620 mln zł. Do roku 2020 chcemy je podwoić.

- Ale pan dosłownie żyje na walizkach, w kółko doglądając biznesu w różnych zakątkach świata. Nie wygodniej było zostać w kraju?

Mikołaj Placek: - Decyzję o wyjściu na rynki zagraniczne podjęliśmy w 2004 roku, wraz z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Zadaliśmy sobie wówczas proste pytanie: co się stanie po otwarciu polskiego rynku, kiedy wejdą nań potentaci z innych krajów? Czy zachowując wymiar lokalny, krajowy, będziemy umieli sprostać tej potężnej konkurencji? Odpowiedzi nasunęły się same.

- Jakie?

Mikołaj Placek: - Duzi producenci korzystają z efektu skali, jeśli zechcą podbić jakiś rynek, to tak naprawdę ci mniejsi mają wielkie trudności z obroną własnej pozycji, sprzedaży, zysków. Obecność na wielu rynkach daje wiele korzyści – przychody są nie tylko wyższe, ale i pochodzą z różnych źródeł, więc w wypadku perturbacji i strat w jednym kraju można nadrobić w innym. Rentowność biznesu na Zachodzie jest wyższa, bo klienci na Zachodzie mają pieniądze i gotowi są zapłacić za produkty bardziej zaawansowane technicznie. W dodatku wysokie wymagania stawiane produktom na rynku zachodnim pobudzają do innowacji, nowatorskich rozwiązań, wymuszają rozwój. To dobrze wpływa na firmę i jej ofertę.

Marek Maj: - W biznesie obowiązuje żelazna zasada: kto się nie rozwija, próbuje stać w miejscu, zachować status quo, ten de facto się cofa. Jak mawiał Henry Ford, dzień, w którym przedsiębiorca myśli o zachowaniu tego, co ma i przestaje planować rozwój, jest początkiem końca danej firmy.

Mikołaj Placek: - To prawda. My doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli po wejściu do UE nie zaplanujemy zagranicznej ekspansji, nie wyjdziemy na zewnętrzne rynki – to inni przyjdą do nas. I po nas. Po naszą, polską, część rynku.

- I co by się wtedy stało z Oknoplastem?

Mikołaj Placek: - Gdybyśmy się ograniczyli wyłącznie do rynku polskiego, stałoby się z nami to, co z 98 procentami polskich producentów okien: stanęli, przestali się rozwijać, większość się cofa. Ich obroty są niższe niż kilka lat temu. I będą spadać.

- Kiedy zaczynaliście ekspansję na Zachód, w Europie dominowały niemieckie, francuskie, włoskie firmy okienne…

Mikołaj Placek: - Owszem, my byliśmy jedną z kilku firm z Polski, które zdecydowały się wyjść poza kraj. Byliśmy przy tym znacznie mniejsi niż obecnie. I trochę nas chyba na Zachodzie nie doceniono. Konkurenci myśleli sobie: „Oj tam, jakaś firma z kraju kojarzonego z zacofaniem… My, duzi, damy radę. Nie ta półka”.

- Okazało się, że nie tylko „ta półka”, ale nawet wyższa.

Mikołaj Placek: - Tak. Ale to był proces. Myśmy się początkowo, co oczywiste, uczyli. I tu pierwsza uwaga: Oknoplast zawsze starał się czerpać wzorce od najlepszych, od liderów rynku. Mówimy tu o jakości, mówimy o najnowszych technologiach i mówimy o innowacyjnych rozwiązaniach, które inni naśladują. W przypadku polskich firm takie podejście było wówczas niezwykle rzadkie, ba, do dziś jest raczej nietypowe. Błędem naszych przedsiębiorców było i często nadal jest oparcie całej ekspansji na niskich cenach, a więc i na niskich kosztach pracy. Ma to określone konsekwencje gospodarcze – ale i społeczne.

WSPIERAĆ POLSKIE FIRMY W EKSPANSJI I CZERPAĆ Z ICH MĄDROŚCI

PODKRAKOWSKI OKNOPLAST TWORZY NAJBARDZIEJ INNOWACYJNE OKNA NA ŚWIECIE. CZY JAKIŚ URZĘDNIK WPADŁ NA POMYSŁ, BY PRZY ICH POMOCY PROMOWAĆ W ŚWIECIE POLSKĘ, NASZĄ MYŚL TECHNICZNĄ, POMYSŁOWOŚĆ, JAKOŚĆ I SOLIDNOŚĆ? NIE!

Moderuje: Zbigniew Bartuś

- Oknoplast nie zdecydował się, jak mnóstwo innych firm, na sprzedawanie swoich produktów pod znaną marką zachodnią: włoską, francuską, niemiecką. Dlaczego?

Mikołaj Placek: - Były takie propozycje. I była taka pokusa. Uległo jej wiele, jeśli nie większość polskich firm. Uległo, bo tak jest przecież najłatwiej: dostarczasz produkt i to wszystko. Nie musisz go promować, z mozołem budować marki, nie musisz na każdym kroku udowadniać, że w twoim wypadku „Made in Poland” oznacza najlepszy produkt na rynku. Nikt nawet nie wie, że to jest produkt znad Wisły…

- Wam to nie pasowało?

Mikołaj Placek: - Nie. Z kilku ważnych powodów. Pierwszy wydaje się dziś, gdy Oknoplast podbija Europę, całkiem oczywisty: sprzedając produkt pod silną własną marką zarabiasz znacznie więcej niż wówczas, gdy jesteś tylko dostawcą lub podwykonawcą potentata.

- W tym drugim układzie to potentat spija śmietankę.

Mikołaj Placek: - Właśnie. A w wybranym przez nas modelu, przyznaję: o wiele trudniejszym, wymagającym wielu wysiłków, cierpliwości, długofalowej strategii – wartość dodana zostaje w polskiej firmie, a więc w kraju. Ma to olbrzymie znaczenie gospodarcze i społeczne. Po drugie: budując silną markę polską, współtworzymy silną markę – Polska. Zawsze mi na tym zależało, to jest kwestia dobrze pojętej polskiej ambicji, owego legendarnego „Polak potrafi”. Siła marki Oknoplast jednocześnie pomaga innym polskim firmom i produktom.

Marek Maj: - Ambicja polskiego przedsiębiorcy, czy Polaka w ogóle, odgrywa tu ważną rolę. Kiedyś pracowałem przez kilka lat w Austrii, zarabiając pierwsze pieniądze na założenie firmy w Polsce. Uczyłem się tamtejszej kultury i organizacji pracy, podejścia, techniki tworzenia wysokiej jakości produktu. Bardzo to było inspirujące, a zarazem – grało mi na ambicji, czego efektem była złożona samemu sobie obietnica, że stworzę kiedyś firmę, której produkty będą kupować oni – Austriacy, Niemcy, Francuzi. I to się udało. Tak jak Oknoplast w oknach, firma Smay tworzy najbardziej zaawansowane produkty w branży wentylacji i zabezpieczeń przeciwpożarowych. Ma patenty światowe. Nasze produkty podbijają Zachód nie dlatego, że są tanie, tylko dlatego, że są lepsze, bardziej innowacyjne. Niemcy nam tego zazdroszczą.

- Kiedy konkuruje się niską ceną, zawsze w końcu znajdzie się ktoś, kto zaproponuje niższą...

Mikołaj Placek: - Właśnie. Na zachodnich rynkach pojawiają się produkty rumuńskie, bułgarskie, które są tańsze od najtańszych dotąd produktów polskich. Tymczasem polscy producenci doszli do ściany: nie mogą już obniżyć ceny, bo koszty produkcji, koszty pracy stale im rosną. I z różnych powodów będą rosnąć. Zwłaszcza płace. Moim zdaniem to dobrze, bo Polacy powinni więcej zarabiać.

- Ci tańsi Bułgarzy i Rumuni nie zagrażają Oknoplastowi?

Mikołaj Placek: - Nie, bo mówimy tu o zupełnie innych produktach, a więc i innej grupie klientów. Przez te wszystkie lata Oknoplast zbudował w krajach rozwiniętych silną markę i za tę markę, za firmowane przez nią produkty, klienci są skłonni zapłacić dużo więcej niż za tanie, ale znacznie gorsze jakościowo, wytwory konkurencji.

- Jak się buduje silną markę na trudnych zachodnich rynkach?

Mikołaj Placek: - Zacznę od tego, że polskiej firmie było trudniej. Po pierwsze z tego powodu, że nikt na Zachodzie nie kojarzył naszego kraju – jak choćby Niemców czy Szwajcarów - z wysoką jakością, zaawansowaniem technicznym, innowacjami. Wręcz odwrotnie. W dodatku wiele polskich firm zalało Europę swoimi towarami – tanimi, ale przeważnie kiepskiej jakości. A to tylko utrwaliło wspomniany stereotyp. Oknoplast poszedł całkowicie i konsekwentnie pod prąd: jakość, technologia, innowacje, wcale nie niska cena.

- Polski rynek nie jest zbyt mały dla nowoczesnych, zaawansowanych technicznie, wyżyłowanych jakościowo produktów?

Mikołaj Placek: - Jeszcze dekadę temu nasi polscy i zagraniczni partnerzy faktycznie pukali się w czoło, że my stawiamy na takie produkty, niektórzy wątpili, że one znajdą klienta. Ale dziś widać, że mieliśmy rację: sprzedaż rośnie, inni naśladują nasze nowatorskie rozwiązania, a ja mam satysfakcję, że robię produkty, które zawsze chcieliśmy wytwarzać, których nie musimy się wstydzić. Potrafimy przy tym zaspokoić odmienne potrzeby różnych klientów: bo czego innego oczekują miłujący solidność Niemcy, czego innego zakochani w designie Włosi, czego innego preferujący innowacje Skandynawowie. Trzeba te potrzeby dobrze rozpoznać, by odnieść sukces na danym rynku.

- Zaspokajając potrzeby wymagających klientów polska firma rozwija się.

Mikołaj Placek: - Tak. I to wzmacnia jej pozycję także na rynku rodzimym. To ważne, bo Polska jest dużym rynkiem i to rynkiem, który dynamicznie się zmienia. Wraz ze wzrostem dochodów – rosną oczekiwania, rośnie znaczenie wysokiej jakości, innowacyjności, a na plan dalszy schodzi sama cena. My jesteśmy na te zmiany znakomicie przygotowani.

Marek Maj: - Nasze inteligentne produkty zainteresowały Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny, który wizytował nasze obiekty badawczo-rozwojowe i zaprosił nas do współpracy. Efektem było m.in. przyjęcie nowej europejskiej normy dotyczącej oferowanych przez nas produktów. Ona już jest gotowa, ale jeszcze w całej Unii nie obowiązuje, bo jest blokowana m.in. przez Francuzów i Brytyjczyków. Dlaczego? Bo oni nie mają produktów, które by tę normę spełniały. Wcześniej przez dwa lata blokolwali nas także Niemcy, ale już zdążyli stworzyć produkt. Tak to dokładnie działa: jak oni mają produkt, a my nie, to oni mówią: otwórzcie się i norma obowiązuje. A jak nie mają, a my mamy, to robią wszystko, żeby nas przyblokować.

- Czemu oni są tacy skuteczni?

Marek Maj: - Bo mają bardzo skuteczny lobbing. To jest machina. Kręgi gospodarcze mogą liczyć na stałe wsparcie kręgów politycznych. A ja tu mam jedną panię europoseł, która przejęła się problemem i próbuje się z nim przebić… Ze strony polskiego rządu brak jakiegokolwiek zainteresowania tym tematem.

- To może chociaż polskie instytuty odpowiedzialne za przestrzeganie norm biją się o was?

Marek Maj: - A gdzie… Żeby wejść na rynek Zjednoczonych Emiratów Arabskich potrzebowaliśmy spełnić tamtejsze normy. By to zrobić, musieliśmy doprowadzić do tego, by polskie podmioty: Instytut Techniki Budowlanej (ITB) i Centrum Naukowo-Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej (CnBOP), zdobyły nostryfikację w Civil Defence, czyli odpowiedniku naszego urzędu normalizacyjnego, co wymagało wielu wizyt – tam i tu. Dzięki temu myśmy otworzyli drogę wszystkim polskim firmom budowlanym do ekspansji w emiratach.

- Rząd polski sam z siebie na to nie wpadł?

Marek Maj: - Nie. Straciłem wiele czasu na przekonywanie decydentów, że ta nostryfikacja posłuży polskiej gospodarce. Był to też dla mnie proces bardzo kosztowny.

Andrzej Zdebski: - Powiedzmy to sobie jasno: kapitał ma narodowość. Myśmy przez lata żyli w naiwnym przekonaniu, że tak nie jest. I sporo na tym straciliśmy, otwierając się zbytnio. Mądrzejsi tego nie zrobili.

- Przeciętny obywatel Unii myśli, że skoro jest wspólny rynek, to w każdej dziedzinie obowiązuje jedna wspólna norma europejska - amen.

Marek Maj: - Niby tak. Ale Francuzi czy Niemcy mają dodatkowe własne wymagania. Ktoś, kto wchodzi na ich rynek, musi zrobić ekstrabadania, w ich placówkach, oczywiście. W ten sposób blokują własne rynki przed napływem konkurencyjnych produktów.

Andrzej Tutajewski: - Chciałem sprzedawać rampę metalową na rynku niemieckim. Spełniała normy europejskie, ale Niemcy zażądali, by spełniała również wymogi TÜV. Cała procedura trwała dwa i pół roku, a Niemcy cały czas coś dokładali i w efekcie musiałem zużyć więcej materiałów, co podniosło cenę o 20 procent. Produkt stał się niekonkurencyjny: wydałem kilka tysięcy euro na badania, a nie sprzedałem ani jednej sztuki. Tego nie przeskoczę. Oni po prostu, w przeciwieństwie do nas, chronią swój rynek. Skoro nawet duże firmy mają problemy z przedarciem się przez gąszcz barier, to co dopiero firmy małe.

- Dużo Pan eksportuje?

Andrzej Tutajewski: - Zaczynałem działalność w latach 80., a w kolejnej dekadzie zacząłem eksportować. Dziś eksport stanowi 90 proc. mojej sprzedaży.

- Mała firma może wejść ma zagraniczny rynek na własną rękę?

Andrzej Tutajewski: - Może to zrobić niemal wyłącznie wtedy, jeśli znajdzie w danym kraju swojego przedstawiciela. Np. rynek francuski nie toleruje sytuacji, gdy ktoś sam próbuje dotrzeć do finalnego klienta. Trzeba znaleźć Francuza, pośrednika, który nam produkt czy usługę wprowadzi. Na innych rynkach jest podobnie: nie tolerują sytuacji, że sama firma wchodzi.

- Jak znaleźć takiego przedstawiciela?

Andrzej Tutajewski: - Najlepiej poprzez udział w targach zagranicznych. Moja firma od 2001 roku bierze udział w targach motoryzacyjnych we Francji i w Niemczech – to na początku pozwoliło nawiązać kontakty, a dzisiaj pomaga je podtrzymywać i rozwijać. Bo jednak – z całym szacunkiem dla nowych mediów – nic nie zastąpi spotkania człowieka z człowiekiem. Ja mam w Europie 65 partnerów, odbiorców, nie sposób ich wszystkich odwiedzić w ciągu roku, najlepszą okazję do spotkań stanowią więc targi. Spotkanie pozwala wymienić poglądy, a jednocześnie dowiedzieć się, jakie są aktualne potrzeby klientów. Ja co roku coś zmieniam, modyfikuję, ulepszam, wprowadzam nowe rzeczy do produkcji.

- Pan tak jeździ na własny koszt?

Andrzej Tutajewski: - Tak. Można korzystać z dotacji unijnych na ten cel. Ale to droga przez mękę. Do 2015 r. z dotacji mogły korzystać firmy, których obroty z zagranicą nie przekraczały 35 proc. ogólnych obrotów. Teraz nie ma tego ograniczenia, za to trzeba do wniosku dołączyć opracowanie dotyczące firmowej strategii perspektywicznego rozwoju eksportu. No i firmy uprawiają eseistykę, a właściwie bajkopisarstwo, zamiast zająć się biznesem i eksportem.

- Z jakim efektem?

Andrzej Tutajewski: - Ja złożyłem wniosek na dofinansowanie wyjazdu na targi we Frankfurcie. One się w międzyczasie odbyły, a wniosek zdążył na razie przejść ocenę formalną. Czeka na merytoryczną… Pytaliśmy dyrektora Małopolskiego Centrum Przedsiębiorczości, który jest bardzo kompetentny i przychylny przedsiębiorcom, czemu to tak długo trwa. Odparł, że bardzo ich zaskoczyło, że firmy dołączają do wniosków tak opasłe opracowania. 150 stron, 200 stron, bo są za to punkty. Ja napisałem na 86 stron. A chodzi o wniosek na niewielkie pieniądze, do 40 tys. zł. Ktoś te eseje musi przeczytać, ocenić. A to trwa.

- Polscy urzędnicy wspierają polskich przedsiębiorców zagranicą?

Andrzej Tutajewski: - Kilka lat temu poprosiliśmy nasze placówki dyplomatyczne w imieniu grupy małopolskich izb gospodarczych o listy partnerów, którzy mogliby z nami nawiązać i rozwijać współpracę. Odzewu nie ma do dziś…

Zbigniew Putaj: - Nam jest trochę łatwiej, bo w ramach BCC mamy własne przedstawicielstwo w Brukseli, a w dodatku zawarliśmy porozumienia z organizacjami pracodawców działającymi w sześciu krajach, m.in. we Francji i Niemczech. To ułatwia nawiązywanie i rozwijanie kontaktów. Zresztą większym firmom, a głównie takie skupia BCC, z natury łatwiej jest pokonywać wszelkie bariery, bo mają większy potencjał.

Andrzej Zdebski: - I tu dochodzimy do sedna problemu. Otóż społeczeństwa, w tym gospodarki krajów rozwiniętych są zdecydowanie lepiej zorganizowane niż nasza. Oni tam wszyscy grają do jednej bramki, politycy wspierają gospodarkę, a gospodarka polityków. Firmy ściśle współdziałają w ramach powszechnego samorządu gospodarczego, czyli izb przemysłowo-handlowych, które są potężną siłą dbającą o interesy przedsiębiorców – wewnątrz i na zewnątrz. A u nas od 26 lat nie możemy się doprosić o samorząd.

- I co z tego?

Andrzej Zdebski: - W efekcie każdy przedsiębiorca rozgrywa własny mecz, z mniejszym lub większym sukcesem. Chwała takim firmom jak Oknoplast. Bo – mimo braku wsparcia, na jakie mogą liczyć ich zachodni konkurenci – dają radę. Krakchemia, którą mam przyjemność zarządzać, też daje radę, jest w pięćdziesiątce największych dystrybutorów chemicznych. Ale to jest wszystko efekt własnej determinacji, mądrego budowania biznesu – bez wsparcia aparatu swojego państwa czy struktur samorządu gospodarczego. A nam, polskiej gospodarce, potrzeba mechanizmu, który pociągnie do sukcesu nie kilka, lecz wiele tysięcy firm. Bo mamy potencjał. Uczmy się od innych. Może od Niemców?

- Czego?

Andrzej Zdebski: - Może najpierw stwórzmy sieć izb przemysłowo-handlowych, niech one będą umocowane prawnie, wpisane wyraźnie w system państwa i zorganizowane tak, jak na Zachodzie. Jednym z głównych zadań izb jest tam pilnowanie legislacji krajowej i unijnej, nawiązywanie i pilotowanie kontaktów gospodarczych, dbanie o interesy własnych przedsiębiorców za granicą. Jedynie silna ogólnopolska izba może być partnerem dla izb w Niemczech czy Francji. Obecne, rozproszone i mało reprezentatywne organizacje przedsiębiorców w Polsce nie są dla nikogo równorzędnym bytem. I nie mają odpowiednich narządzi, by skutecznie dbać o interesy polskich przedsiębiorców.

- W rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) mowa jest o wspieraniu polskiego eksportu oraz o promocji marki Polska.

Andrzej Zdebski: - To są dwie różne kwestie. Wszystkie narzędzia promocji eksportu i ekspansji zagranicznej polskich firm, dziś bezsensownie rozproszone, powinny być skupione w jednym ręku. Zgodnie z zapisami SOR, rząd powołał w tym celu Polską Agencję Handlu i Inwestycji (PAHI) , z budżetem 100 mln zł. I dobrze.

- Wicepremier Mateusz Morawiecki mówi, że oparty na PAHI nowy model wsparcia eksportu pomoże polskim przedsiębiorcom, także dużym i średnim, lokować produkty w całym świecie, co przełoży się na wyższe zyski. Porównał to do ataku husarii…

Andrzej Zdebski: - Obecny model jest dramatycznie nieskuteczny. Firmy w pojedynkę starają się o wsparcie na ekspansję zagraniczną, o dotacje na targi, gdzie również występują solo. To bez sensu. Trzeba, jak Niemcy, Francuzi czy Turcy, wykupić na najważniejszych targach wielkie stoiska, po tysiąc metrów, dać tam miejsce firmom, posadzić ambasadora, ludzi odpowiedzialnych za współpracę gospodarczą, i w ten sposób prezentować się światu. To pomoże małym i średnim firmom, które w pojedynkę się nie przebiją.

Marek Maj: - Na targach Polski nie widać. Tracimy na tym wszyscy.

Andrzej Zdebski: - Równie ważna jest promocja Polski jako takiej. Promocja marki Polska. Z tym też jest fatalnie. Moim zdaniem powinien się tym zajmować prezydent RP. Niech na początek nasz krakowski Andrzej Duda zabierze na pokład samolotu np. do USA, Francji czy Niemiec prezesów dwudziestu najprężniejszych firm z naszego regionu. Niech się pochwali Oknoplastem, Smay’em, Krakchemią. Jest czym! Przecież to te firmy z mozołem budują siłę „Made in Poland”!

KRAJ INNOWACJI CZY ZŁEJ PRZESZŁOŚCI

- PiS zapowiada wielkie wsparcie dla polskich firm podbijających lub chcących podbić obce rynki. Wicepreier Mateusz Morawiecki nazywa je - husarią. W Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju jest na ten temat sporo. Sloganów? Konkretów?

Mariusz Kękuś: - Jesteśmy chyba zgodni, że działania państwa dotyczące wspierania ekspansji polskich firm były dotąd bezsensowne lub nieskuteczne. Rząd, zwłaszcza wicepremier Morawiecki, stara się je jak najszybciej uporządkować: zgadzamy się chyba wszyscy, że to, co zapisano w SOR, to dobry kierunek. Pokazano tam, gdzie państwo może wspierać przedsiębiorców. Po pierwsze są to badania i rozwój, bo zależy nam, by eksportowane przez polskie firmy towary i usługi były zaawansowane technologicznie, na nich zarabia się najlepiej. Po drugie – targi, wyjazdy gospodarcze. Zgadzam się z propozycjami, które tutaj padły. Wreszcie: ułatwienie dostępu do źródeł finansowania, bo zwłaszcza MŚP mają z tym problem. We wszystkich tych kwestiach państwo może i powinno pomagać bezpośrednio.

- Mechanizmy pomocy wymyśla samodzielnie rząd?

Mariusz Kękuś: - Staramy się je tworzyć wspólnie z przedsiębiorcami. Program wymyślony odgórnie, przez urzędników czy polityków, nie miałby sensu. Chcemy skorzystać z doświadczeń tych, którzy sobie radzą oraz tych, którzy natrafili na konkretne bariery – by te bariery wspólnie usuwać. I przede wszystkim lepiej chronić interesy polskich przedsiębiorców w świecie, na poszczególnych rynkach.

Grzegorz Filipek: - Musimy pamiętać, że znaczną część eksportu zawdzięczamy niskim kosztom pracy i niskim cenom. Czas takiego konkurowania się kończy. Musimy postawić na innowacje i uczyć się od takich firm, jak Oknoplast, jak uzyskiwać przewagi konkurencyjne właśnie dzięki innowacjom. Małopolska postawiła na innowacje, blisko 2 proc. regionalnego PKB wydajemy na badania i rozwój. Polska musi zrobić to samo. Ale to nie wystarczy.

- Samą nowoczesnością i solidnością nie pobijemy świata?

Grzegorz Filipek: Nie. Potrzeba nam ogromnej wspólnej pracy nad zmianą wizerunku Polski w świecie. Nie możemy lansować się jako kraj zapatrzony w bolesną przeszłość! Pamięć historyczna jest ważnym elementem naszej polskiej tożsamości, to oczywiste. Ale oparcie na tragicznych fragmentach naszych dziejów, albo, o zgrozo, narodowych resentymentach, promocji Polski i jej wizerunku za granicą, to szkodliwy absurd.

Marek Maj: - W Zjednoczonych Emiratach Arabskich powołano ministerstwo szczęścia. My namiętnie tworzymy jedno wielkie ministerstwo rozpamiętywania klęsk i pielęgnowania traumy narodowej! Co dzięki temu zyskamy w świecie? Czy przypadkiem nie dorobimy sobie gęby nieudaczników?

Mikołaj Placek: - Faktem jest, że zaczynając ekspansję na Zachodzie nie mieliśmy lekko także z powodu pokutujących tam stereotypowych opinii o Polsce i Polakach. W ostatnich latach ciążyło nam to coraz mniej, zaczęliśmy się jawić jako kraj spektakularnego sukcesu gospodarczego, cywilizacyjnego, kraj szybko goniący bogate państwa Zachodu, a nawet w niektórych dziedzinach prześcigający je. Opinia o kraju ma znaczenie. Niemcy zarabiają na swych produktach więcej, bo to Niemcy. Podobnie Szwajcarzy, Japończycy. My powinniśmy iść ich śladem, mamy świetne produkty, nauczyliśmy się je promować.

- Pan mógł w tej promocji liczyć na wsparcie państwa?

Mikołaj Placek: - Nie mogłem liczyć na nikogo. Postanowiłem więc zbudować silną, rozpoznawalną w wielu krajach, markę Oknoplast. Służyła temu także działalność sponsorska w sławnych klubach, jak Inter Mediolan, Olympic Lyon, Borussia Dortmund. To rzadkie. 95 proc. polskich eksporterów nie promuje marki, jedzie na niskich cenach, robi podwykonawstwo. Niełatwo jest w tej sytuacji budować siłę „Made in Poland”. To bardzo delikatna materia. Klienci na Zachodzie nie szukają jedynie produktu, ale przede wszystkim zaspokojenia potrzeby, rozwiązania problemu, z którym przychodzą, np. chcą posiadać nie tylko okna bezpieczne i ciepłe, ale i piękne, będące elementem aranżacji wnętrz, a nie tylko materiałem budowlanym. Wokół tak rozumianego produktu i jego producenta trzeba umieć stworzyć odpowiedni klimat.

- Obecna atmosfera polityczna w Polsce wpływa na ów klimat?

Mikołaj Placek: - Zdecydowanie nie pomaga. Słyszę to w rozmowach z partnerami, kontrahentami, odbiorcami, klientami. Wspomniane tu zapatrzenie Polski w przeszłość sprawia, że dawne stereotypy na temat Polaków powracają. A to się przekłada na wyniki i dochody firm polskich za granicą. Marzy mi się, by świat kojarzył nasz kraj z dynamiką, pomysłowością, innowacyjnością, zaawansowaniem technicznym, solidnością. Nad tym musimy wspólnie pracować. Politycy muszą wreszcie siąść z przedsiębiorcami i razem zastanowić się, co jest dobre dla Polski i Polaków. Sami niczego dobrego nie wymyślą. Zawiodą Polaków, a wtedy Polacy zmienią polityków.

- Wy dowiedliście, że nawet w bardzo trudnych warunkach można odnieść sukces. Inni, z rządem włącznie, mogliby się od was uczyć.

Mikołaj Placek: - Rynek okien jest bardzo konkurencyjny zarówno w Polsce jak i Europie. Mimo tego, branża stolarki okiennej i drzwiowej to najbardziej perspektywiczny i najszybciej rozwijający się z obszarów polskiej gospodarki. W ostatnich latach nasz kraj stał się światową potęgą pod względem ilości sprzedanych okien i rozwiązań technologicznych.

- Jesteście największym polskim eksporterem okien PVC. Jakich rad udzieliłby pan polskim firmom pragn ącym podbić świat?

Mikołaj Placek: -By móc konkurować z firmami europejskimi, należy postawić na jakość i innowacyjność. Od zarania firmy opracowaliśmy ponad 30 nowatorskich rozwiązań. W 2003 r. jako pierwsi zaprezentowaliśmy okno termoizolacyjne. Potem opatentowaliśmy zawiasy ukryte w ramie, okno z poczwórną szybą, a także z komorami wypełnionymi kryptonem. Jako pierwsi na szeroką skalę zastosowaliśmy węższy, 70-milimetrowy, profil okna o takich samych właściwościach termoizolacyjnych jak 80-milimetrowy. Nasze najnowsze produkty - Prolux i Pixel - zapewniają 22 proc. więcej światła niż tradycyjne okna. Do międzynarodowego sukcesu przyczynił się też umiejętnie prowadzony marketing, w tym wspomniany już sponsoring słynnych drużyn piłkarskich.

- Wyzwanie na dziś?

Mikołaj Placek: - Polskie firmy muszą umieć podążąć za trendami, albo wręcz je tworzyć, muszą wykorzystywać nowe możliwości i rynkowe nisze. Równie istotne jest nieustanne poszukiwanie innowacji, by wyprzedzać konkurencję. Prężnie rozwijająca się firma potrzebuje także specjalistów, kompetentnych, wykwalifikowanych - i lojalnych - pracowników.

Współorganizatorem debaty jest Fundacja „Aktywna Małopolska”

">

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Polska to jakość i nowoczesność [DEBATA, VIDEO 360] - Dziennik Polski