Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawda o wojennym i powojennym obozie nie jest oczekiwana

Jan Dziadul
Oberwało mi się od wrocławskiego przyjaciela za ostatni felieton: „Co było na Śląsku po Auschwitz?”. Uznał, że śmiałem utożsamić obozy czasu wojny z tymi powojennymi. Nic podobnego!

Choć jedne i drugie wyczerpywały XIX-wieczną definicję „obozu koncentracyjnego”, a także „obozu pracy przymusowej”, to przecież - powtarzam z całą mocą - różniły się usytuowaniem w zbrodniczej państwowej machinie. System, który wypluł ze swoich trzewi Auschwitz - zakładał totalną zagładę Żydów, Romów, a także fizyczną eliminację sporej części Polaków. Szokująca doktryna „rasy panów” usprawiedliwiała nie tylko broń palną, ale także cyklon, krematoria, szubienice i zabawki doktora Mengele.

Niewolnicza praca zaczynała się od nadania numeru i ustawienia się w kolejce po śmierć. Po wojnie nastał czas czynów okrutnych, ale nie planowano eksterminacji całych narodów. Intuicja szepce mi do ucha, żeby wyskoczyć do Wrocławia z cytrynówką mojej żony i moim kawałkiem śląskiego CV.

CZYTAJ KONIECZNIE:
DZIADUL: CO BYŁO NA ŚLĄSKU PO AUSCHWITZ

Rozwijając dyskurs, wspomogę się losami rodziny Henryka Wańka, malarza, pisarza, grafika i publicysty, opowiedzianymi przed laty w warszawskim mieszkaniu śląskiej ikony. W tle jego historii jest bowiem przeklęty Auschwitz, w którym urodził się w 1942 roku - i powojenny Oświęcim. Dziadek Wańka po kądzieli służył przed wojną w pułku, którego koszary stały się bazą hitlerowskiego obozu zagłady.

Dziadek z wojny nie wrócił, a babka z rodziną, po wojennej tułaczce, dostała jakiś kąt, jakiś kilometr od obozowych drutów. Waniek powiedział, że swoje miejsce urodzenia zaczął na jakimś etapie życia traktować jak moralną misję mówienia o nim prawdy: choć prawda o wojennym i powojennym obozie nie jest u nas towarem pierwszej potrzeby.

Powojenna szkoła uczyła Wańka, że Auschwitz-Birkenau, to niemiecka hańba, a okrucieństwo hitleryzmu nie miało sobie równych. Rodzinny dom to potwierdzał, z zastrzeżeniem, że to niecała prawda o tym piekle. Szkoła mówiła o bohaterskiej pomocy dla ludzkich cieni zza drutów, ale w domu wyławiał dziecięcym ciekawskim uchem szepty, że nierzadko pomoc ta nie była bezinteresowna.
Po wojnie pojawiły się mroczne opowieści o tych, którzy na straceńcach dorobili się bajecznych fortun, o wyciąganym zza drutów złocie, brylantach…

Po wojnie w Auschwitz funkcjonowały dwa obozy NKWD, z których tylko do końca maja 1945 r. wywieziono do ZSRR około 20 tys. jeńców wojennych i kilka tysięcy cywilów. Trzymano w nich również Polaków i Ślązaków z volkslisty.

Prof. Zygmunt Woźniczka, historyk z Uniwersytetu Śląskiego, opowiadał mi kiedyś o przemyconym w połowie 1945 r. liście do Aleksandra Zawadzkiego, wojewody śląsko-dąbrowskiego, z prośbą o ratunek. Podano w nim, że w owej chwili za oświęcimskimi drutami przebywa ok. 12 tys. „Polaków cywilnych i jeńców wojennych b. armii niemieckiej”, i że Polaków wywieziono w niewiadomym kierunku. Wojewoda Zawadzki miał interweniować u marszałka Konstantego Rokossowskiego - powołano komisję ds. Polaków przetrzymywanych w radzieckich obozach. Według prof. Woźniczki, do jesieni 1945 roku udało się wyciągnąć z „tych oświęcimskich” prawie 12 tysięcy osób.

W Oświęcimiu był też obóz podległy Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, który spełniał funkcje obozu pracy, karnego i aresztu zarazem. Właśnie do niego trafiła w lutym 1945 roku babcia Wańka. Prawdopodobnie ktoś doniósł, że była żoną przedwojennego wojskowego, bo nikt z najbliższej rodziny nie podpisał volkslisty, a to był wówczas główny powód osadzania Ślązaków w obozach.

Po trzech tygodniach za drutami, zwolniona z powodu tyfusu, przez lata nosiła w pamięci straszne obrazy, w których śmierć wróciła do bliskich sobie miejsc i czuła się jak u siebie.

W kwietniu 1945 r. Wańkowie zawitali do Katowic, gdzie ojciec, rodowity Ślązak, dostał duże poniemieckie mieszkanie, w którego oficynie mieszkał przed wojną. Waniek wspomina, jak zaczął odkrywać na meblach przyklejone karteczki z napisem: Josef Weinchold, Kattowitz, Oberschlesien - znak, że szykowano je do transportu. I w miarę dorastania uświadamiał sobie, że żyje w cudzym świecie.

Ojciec Wańka opowiadał, że dzięki klanowi Weincholdów, Ślązaków bez volkslisty, u-dawało się jakoś przeżyć w granicach III Rzeszy. Wywieziono ich do obozu w Świętochłowicach-Zgodzie, punktu zbornego dla wysiedlanych Niemców: pozostaje nadzieja, że nie tam skończyła się ich życiowa podróż. Cóż… Sięgam do książki A-dama Dziuroka z IPN - „Obozowe dzieje Świętochłowic, Eintrachthutte-Zgoda”. Na liście zmarłych od lutego do listopada 1945 r. Weincholdów (czy Weinholdów) nie ma. Choć Waniek opowiadał, że po wojnie nie nadszedł z Niemiec żaden sygnał o ich przetrwaniu - nadzieja odchodzi ostatnia.

Wojenny akt Wańkowej sagi, z babcią za drutami powojennego Oświęcimia, nie jest pewnie kwintesencją dramatu śląskich i polskich losów, ale powraca do mnie za każdym razem, kiedy w ucho wpada Tuwimowski „Tomaszów” sennie snuty przez Ewę Demarczyk. Pozostawione osamotnione cudze meble. Cudze życie. Jak w nie wejść - i być. Zasypiać, budzić się, kochać - jak? To dylemat Wańkowy i wielu pierwszych repatriantów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!