Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces Dariusza P.: Szokujące zeznania kolejnych świadków [FOTO]

Redakcja
Proces Dariusza P.: Szokujące zeznania kolejnych świadków
Proces Dariusza P.: Szokujące zeznania kolejnych świadków Bartosz Wojsa
Dzisiaj o godz. 9:30 w rybnickim sądzie odbyła się kolejna rozprawa Dariusza P. z Jastrzębia-Zdroju, oskarżonego o celowe podpalenie domu i w efekcie doprowadzenie do śmierci żony oraz czwórki dzieci. Najbardziej szokujące okazały się zeznania przedstawicielki towarzystwa ubezpieczeniowego.

Dzisiejsza rozprawa rozpoczęła się od zeznań Edwarda Debernego, komendanta Państwowej Straży Pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju, który w dniu tragicznego pożaru - 10 maja 2013 roku - był na miejscu i miał okazję rozmawiać z Dariuszem P., oskarżonym o celowe podpalenie domu i w efekcie doprowadzenie do śmierci żony oraz czwórki dzieci.

- Gdy pojawiłem się na miejscu, oskarżonego jeszcze nie było. Rozmawiałem z Wojtkiem [synem Dariusza P., który jako jedyny przeżył pożar - red.] i zapytałem go, kto powinien być w domu. Starałem się też jakoś wesprzeć go psychicznie - mówił Edward Deberny.

Później przytoczył sytuację, o której w trakcie poprzednich rozpraw mówili już strażacy. Jednak komendant jako jeden z nielicznych miał okazję rozmawiać z oskarżonym na miejscu zdarzenia. Mówił, że Dariusz P. pojawił się przed domem w ogrodniczkach, gdy ewakuowani byli członkowie jego rodziny.

- Ruszył prosto do domu, pędził poddenerwowany, nikt go nawet nie zatrzymał. Wszedł do środka, ale szybko wyszedł i do mnie podszedł - relacjonuje komendant jastrzębskiego PSP. Według późniejszych wyjaśnień, oskarżony podszedł do komendanta, bo tak polecił mu jeden ze strażaków znajdujących się w domu.

Dariusz P. zapytał komendanta Debernego o sytuację. Z kolei ten odpowiedział mu, że członków rodziny zabierają ratownicy medyczni. Dodał też, że "wszystko będzie dobrze". Chciał go uspokoić.

- Wówczas ten pan złapał się w okolicach serca. Wyglądało to tak, jakby zasłabł. Kazałem mu spokojnie, głęboko oddychać - mówił komendant. - Na moich oczach reanimowana była dziewczyna, której zgon stwierdził potem lekarz. Natomiast pozostałe osoby były odwożone samochodami ratownictwa medycznego. Nie ukrywam, że z każdym odjazdem odczuwałem ulgę. Odnosiłem bowiem wrażenie, że oni im pomogą - wspominał.

Wątpliwość pojawiła się w innej kwestii. Zdaniem komendanta Debernego, oskarżony zbyt szybko pojawił się na miejscu zdarzenia. Jeśli rzeczywiście znajdował się wówczas w pracy, nie powinien dotrzeć przed dom w takim tempie. - Znając odległości i czas, w którym Wojtek do niego zadzwonił, wydaje mi się, że to trwało za szybko. To zbyt duża trasa, z Pawłowic do Jastrzębia jedzie się z jakieś 15 minut. Przecież musiał odebrać telefon, przerwać pracę, zamknąć warsztat, dotrzeć do auta, dojechać... Moim zdaniem to powinno trwać dłużej - zauważył komendant.

Nie zabrakło też paru kontrowersyjnych pytań. Prokurator bezlitośnie zapytał Edwarda Debernego, czy jego zdaniem burzliwa reakcja oskarżonego na wieść o zdarzeniu w jego domu [chodzi o złapanie się za klatkę piersiową i omdlenie - red.] wynikała z tego, że martwił się losem rodziny, czy raczej z tego, że "zasmucił się, bo jednak rodzina przeżyła". To oburzyło nie tylko obrońcę Dariusza P., ale także sędziego.

- Ja bym nigdy takiego pytania nie zadał, panie prokuratorze - powiedział sędzia Furman. Z kolei Dariusz P. natychmiast zalał się łzami, a prokurator zaczął tłumaczyć. - Zapytałem, bo skoro komendant powiedział oskarżonemu, że wszystko z rodziną w porządku, to dlaczego ten złapał się za serce i załamał? - próbował wybrnąć.

Na koniec zeznań komendant Deberny skomentował całą tę sytuację. - Chciałem to zdarzenie wymazać z pamięci. Mam ponad 40 lat służby, ale śmierć dzieci zawsze odciska piętno. To jedno z dwóch najbardziej zapamiętanych przeze mnie zdarzeń - przyznał.

Potem przed sądem stanęło dwóch strażaków - Krzysztof Rduch oraz Krystian Kuś. Mundurowi, podobnie jak wcześniej ich koledzy, relacjonowali przebieg akcji, która została przeprowadzona 10 maja 2013 roku, w dniu pożaru.

- Zadymienie było tak duże, że musieliśmy się wręcz czołgać po podłodze. Na drodze dostrzegłem obok siebie głowę nieprzytomnego chłopca. Znajdował się na granicy korytarza i pokoju. Razem z kolegą znieśliśmy go z piętra, a następnie przystąpiłem do udzielenia mu pierwszej pomocy - mówił Krzysztof Rduch.
Przebieg akcji ze swojej perspektywy opisał także Krystian Kuś. - Klatka schodowa była obita panelami, które żarząc się spadały na schody. Na środku jednego z pokojów znalazłem dziewczynę leżącą na ziemi, która była przysłonięta kawałkami tlących się paneli. Wydobyłem ją spod tego, chwyciłem razem z kolegą i natychmiast ją stamtąd wynieśliśmy. Była nieprzytomna, nie dawała oznak życia - mówił strażak, który reanimował także 4-letnią Agnieszkę i Joannę P.

I choć zeznania strażaków były szokujące, to nowe światło na sprawę padło po zeznaniach Joanny B., przedstawicielki towarzystwa ubezpieczeniowego, z którego usług niedługo przed pożarem skorzystała rodzina P. Jak podkreślał świadek, głównym rozmówcą na temat ubezpieczenia był właśnie oskarżony.

- Siedzieliśmy wspólnie przy stole. Ja, oskarżony i jego żona, a na moim kolanach dodatkowo usadowiła się ich córka, malutka dziewczynka. Małżonkowie chcieli się ubezpieczyć na wypadek śmierci. Aktywnym rozmówcą był Dariusz P. Proponowałam jeszcze ubezpieczenie dzieci, bo oni chcieli tylko siebie, ale oskarżony powiedział, że to "w późniejszym terminie" - zeznawała Joanna B.

Co ciekawe, w ubezpieczeniu na wypadek śmierci małżonkowie P. zawarli także dodatkową opcję uwzględniającą śmierć wskutek nieszczęśliwego wypadku, za którą też dodatkowo się płaci. Jak podkreśla Joanna B., śmierć w pożarze mogłaby zostać do takiego skutku zaliczona, a to oznaczałoby, że wypłacana kwota z tytułu ubezpieczenia zostałaby podwojona.

Ostatecznie ubezpieczenie zostało podpisane, a suma ubezpieczenia wynosiła 300 tys. zł na jedną osobę, czyli łącznie 600 tys. złotych. Miesięczna rata od jednej polisy to składka wynosząca około 50 złotych. Małżonkowie P. mieli twierdzić, że chcą zawrzeć taką polisę, bo potrzebują zabezpieczenia w czasie, w którym będą jeździć do Francji. Mieli tam budować domy z drewna i chcieli dodatkowo się ubezpieczyć, gdyby coś stało się w czasie pracy.

Warto podkreślić, że Dariusz P. spośród wszystkich dodatkowych opcji ubezpieczeń zainteresował się wyłącznie podwojeniem wypłaty ubezpieczenia na zasadzie śmierci z powodu nieszczęśliwego wypadku. Chciał także przyśpieszenia realizacji polisy, twierdząc, że chce z żoną wyjechać na weekend majowy do Francji.

- Składka polisy od Joanny P. została wpłacona niemal od razu, więc natychmiastowo została też uruchomiona. W przypadku oskarżonego pojawiły się jednak pewne problemy - zeznawała przedstawicielka towarzystwa ubezpieczeniowego.

Okazało się bowiem, że Dariusz P. zataił w ankiecie medycznej swój stan zdrowia. Nie podał danych dotyczących stanu zdrowia oczu, ale miał pecha, bo ta wiedza była już w departamencie medycznym danej ubezpieczalni. Wystosowano więc list, że może zostać ubezpieczony, ale z wykluczeniem chorób oczu. - Zgodził się na to - zaznacza Joanna B.

Gdy było już po tragicznym pożarze, Dariusz P. postanowił zgłosić się po pieniądze z ubezpieczenia, które miały mu zostać wypłacone w związku ze śmiercią jego żony. Już sama ta sytuacja była dla zeznającej Joanny B. szokująca. - Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego, że polisa jest zawierana 24 kwietnia, a 10 maja, czyli po połowie miesiąca, w tak krótkim czasie, nagle ktoś ginie. Zareagowałam na wiadomość o tej tragedii płaczem - przyznała świadek.

Warto podkreślić, że składki za polisy również nie były płacone. Opłacono jedynie tą pierwszą, wymaganą do rozpoczęcia ubezpieczenia. Ponadto Dariusz P. groził towarzystwu ubezpieczeniowemu, że jeśli nie wypłacą mu pieniędzy po śmierci żony, to będzie się z nimi procesować. - Nie skomentowałam tego. Ja zadzwoniłam do niego, żeby zapytać, czy będzie płacił składki, a on wtedy powiedział o tym sądzeniu się. Nawet go nie uprzedziłam, że mogą być jakieś problemy z wypłatą odszkodowania, a on mimo tego od razu "chciał się sądzić". Ja przecież takich informacji nawet nie miałam - mówiła Joanna B.

Jako ostatni zeznawał Marek M., kolejny przedstawiciel towarzystwa ubezpieczeniowego, który zajmował się ubezpieczeniem Dariusza P. w poprzednich latach. On też z niedowierzaniem opowiadał o całej tej historii. - Nigdy wcześniej nie zdarzył mi się taki przypadek, by po krótkim czasie od zawarcia polisy, wymóg jej wypłacenia tak szybko się ziścił - przyznał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!