Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Kłosiński: Śląskość jest mądrzejsza od pojęcia narodu

Krzysztof Kłosiński
Katowice z lotu ptaka
Katowice z lotu ptaka Arkadiusz Gola
Ale dla mnie śląskość jest mądrzejsza i szersza niż pojęcie narodu. A wtłaczanie śląskości w naród jest zamykające. W śląskości jest dużo więcej rozumu związanego z historią, byciem w różnych okolicznościach dziejowych, niż nacjonalistycznej idei jednolitego narodu z XIX w. - mówi prof. Krzysztof Kłosiński. O autorefleksji śląskości, polskich niepokojach, studiach śląskich, odzyskiwaniu Morcinka i o czytaniu wielkich romantyków rozmawiamy z prof. Krzysztofem Kłosińskim

Rozumie pan to, co kulturowo i społecznie dzieje się obecnie na Śląsku?
Dotykamy kwestii niesłychanie zapalnej.

To dobry początek.
Więc zacznę od końca. Opowiem, o czym mówiłem podczas uniwersyteckiej sesji o Gustawie Morcinku. On, jak wiemy, istnieje w naszej świadomości bardzo szczątkowo.

Co roku w marcu, na rocznicę Stalinogrodu.
I to jest nieprzyzwoite, bo mamy do czynienia z człowiekiem, który przeszedł przez obozową gehennę i łatwo było poddać go presji. Sprawdziłem, jak wyglądało najsłynniejsze dzieło Morcinka, czyli "Wyrąbany chodnik", w wydaniu przed- i powojennym. Co się stało z tym tekstem? Zmniejszył się znacznie, wyleciało ze 100 stron. Co wyleciało? Śląsk wyleciał. Gwara. Elementy kultury śląskiej, obyczaje. Nie wszystko, ale większość. Podobno była to robota redakcyjna, którą on akceptował, trochę tak, jak zgodził się na ten Stalinogród.

Co nam to dziś mówi?
W polskiej polityce powojennej Śląsk był do przyjęcia pod warunkiem, że nie był Śląskiem. Co więcej, Ślązak u Morcinka był poliglotą, który swobodnie posługiwał się językiem polskim i niemieckim, ale często również czeskim, i - oczywiście - gwarą (Morcinek nazywał ją "narzeczem"!). Ślązak przechodził z jednej mowy na drugą, płynnie, w zależności od okoliczności. W przedwojennym wydaniu zdania w różnych językach zapisano jedną, zwykłą, czcionką. Bo te wszystkie języki były językami Ślązaka. A po wojnie zwykłą czcionką wydrukowano tylko miejsca, w których Ślązak mówi po polsku. Inne słowa bohaterów, to znaczy: niemieckie i czeskie, wyróżniono kursywą, sygnalizując czytelnikowi: "O, tu mamy język obcy". To dobitny przykład kolonizacyjnej polityki językowej, którą Śląskowi zafundowano. Nauka na dziś? Każdy, kto chce Śląsk traktować jak coś homogenicznego: "Ta tożsamość jest taka, a nie inna", zachowuje się jak ten cenzor Morcinka. Ja jestem krakusem, ale zakorzenionym na Śląsku (przed wojną mój dziadek był naczelnikiem stacji kolejowej Czechowice-Dziedzice) i jako przybysz, który kocha śląskość, mówię: śląskość to jest otwarcie, swoboda przechodzenia z jednego języka na drugi, czerpania z różnych kultur. Obwieszczanie, że Śląsk z całą pewnością jest czyjś, to tworzenie fikcji.

Co dziś stało się ze śląską tożsamością?
Weszła w fazę autorefleksji. Innymi słowy: stała się przedmiotem poważnego namysłu ze strony ludzi młodych, wywodzących się z tradycyjnych śląskich rodzin, którzy przeszli przez edukację humanistyczną, a potem zaczęli zastanawiać się, kim są, gdzie się znajdują i zaczęli odważniej spoglądać w przeszłość. Przykładem jest fascynująca książka "Nagrobek ciotki Cili", napisana przez mojego śp. wychowanka i kolegę, prof. Stefana Szymutkę. Cila była Ślązaczką, która, jak całe rzesze ludzi zwykłych, nie pozostawiła po sobie żadnego śladu. Odeszła i została tylko w pamięci Szymutki i jego najbliższych. I on buduje w książce nagrobek tej istocie, która dla niego jest reprezentacją śląskości. Wnika w sposób jej myślenia, rozumienia świata. Zestawia ją, prostą śląską kobietę, z największym myślicielem XX w., Martinem Heideggerem. Jaka jest wspólna płaszczyzna? Refleksja wokół istnienia. To ich wiąże i pozwala porównać.

Prości ludzie nie zagłębiają się w fenomenologicznej lekturze, a definiują siebie jako Ślązaków.
W społeczeństwie zawsze jest pewien poziom masowości i pewien poziom elitarny. Kiedyś na Śląsku była masowość i nic więcej i dlatego obrazem regionu była, z całym szacunkiem, orkiestra dęta, a pewne zagłuszane społeczne aspiracje nie mogły być nazywane i rozumiane. Dziś zadaniem śląskiej elity jest przeniknięcie, interpretacja, zrozumienie tego, co dzieje się z poczuciem śląskości.

Jak więc działania śląskich elit przekładają się na doświadczenie masowe?
Niewystarczająco i dlatego tak wiele jest w tej dziedzinie do zrobienia. Zaczynając od szkoły. Szkoła śląskości nie rusza, co jest już pierwszym poważnym zaniedbaniem. Ale popatrzmy głębiej: karygodny, i to od lat, jest dla mnie brak nauki języka niemieckiego w śląskich szkołach. Za komuny to było nie do pomyślenia, ale dziś? We wspólnej Europie? Rozumiem te niepokoje ze strony polskich patriotów, którzy uważają, że Śląsk jest polski, Niemcy źli i koniec. Ale to jest wciśnięcie Śląska w jeden szablon, jedne buty…

Mądrych szewców nam trzeba.
Zabrzmi to jak truizm, ale potrzeba nam rozmowy, nic lepszego jeszcze nie wymyślono. Na razie mamy tylko wykrzykiwanie haseł albo deklaracje, z jednej i z drugiej strony. Która z nich najpełniej odpowiada na pytanie, czym dziś jest Śląsk? Jest dla Polaków? Dla Ślązaków, tych z RAŚ? Siła Śląska polega na tym, że mówił różnymi językami.

Jak apostołowie.
Jak apostołowie (śmiech)! I Ślązacy byli i powinni być apostołami nowoczesności, dobrze rozumianej. To nie przypadek, że wybitny francuski myśliciel, Jacques Derrida, jedyny honorowy doktorat w Polsce dostał na Uniwersytecie Śląskim. Przyjechał do nas w latach 90., było wielkie święto. Na kolacji w Katowicach opowiadał o podobnym wyróżnieniu, jakie otrzymał w Oxfordzie. Derrida miał specyficzny styl pisania, z licznymi powtórzeniami, które stanowiły figurę budującą znaczenie. I w Anglii tłumacz bardzo skrócił jego przemówienie, więc on go pyta, dlaczego. A ten tłumacz: "Bo tyle się powtarzało…". Derrida nam to na Śląsku opowiada, śmiejąc się z tamtego oksfordczyka. Czemu to nas też śmieszy? Bo i on, i my rozumiemy, że nie ma jednolitego typu racjonalności. A pluralizm jest wizytówką tej ziemi.

Czy kulturowo ten Śląsk zaspokaja apetyt na śląskość? Jest w stanie skierować tę wrażliwość w inną stronę niż tylko w śląski dogmatyzm?
Mam nadzieję, bo ja się tego dogmatyzmu boję. Dziś jest takie modne wyrażenie: "warunki brzegowe". Jakie są więc warunki brzegowe, by śląskość nie stała się fanatyzmem? W minionej epoce doprowadzono ją do karykatury za pomocą zbiorów cepeliowskich obrazków pokazywanych na przemian z zawołaniami: "Harujcie! Fedrujcie!".

Śląskość potrzebuje ambasadorów. Głównie w kulturze, bo tam łatwiej budować myślową awangardę. Kiedyś jej wyrazicielem był Morcinek, później Kutz. Kto dziś? Twardoch?
Kazimierz Kutz faktycznie był dla Śląska epokowym przełomem. On zaistniał najpierw jako wyrafinowany twórca w stylu szkoły francuskiej, a potem nagle zrobił śląski epos. Cudowny, ale i gorzki. O tym, jak do Śląska wkracza karykaturalna nowoczesność i jaką cenę trzeba za to zapłacić. W pierwszym filmie oglądaliśmy wejście w nowoczesność, które było też wejściem w nacjonalizm. Takie było to spotkanie się z polskością. Rozmawiajmy o tym, otwarcie, ale niech te rozmowy toczą się przy stole, a nie pod stołem, bo tak powstawały i powstają śląskie napięcia. Z kolei dziś Twardoch, przedstawiciel zupełnie nowej generacji, mówi rzeczy, których jego poprzednicy nie śmieliby powiedzieć, jest politycznie niepoprawny. On bardzo ostro konfrontuje nacjonalne żywioły - z jednej strony polski, z drugiej niemiecki. Bo tuszowanie kończy się jak u Freuda: w środku zaczyna się kocioł. Jeśli coś jest wypchnięte ze świadomości, to ciśnie od spodu. I w końcu wybuchnie.

Dziś pokrywkę nad tym garnkiem trzymają w Warszawie. Z kolei oferta polskości dla Śląska, model patriotyzmu, jest archaiczny i kuriozalny.
Żeby ten model jeszcze był archaiczny. On jest po prostu byle jaki. Skończmy jednak z tym przejmowaniem się, co mówi o Śląsku ten czy ów polityk. Nie patrzmy na siebie oczyma z zewnątrz. Patrzmy po swojemu i róbmy swoje, ale konstruktywnie, sprytnie. Miałem kiedyś studentkę z Belgii, Flamandkę, która za swój język uznawała flamandzki. Pewnego dnia zabolał ją ząb, więc poszedłem z nią do apteki i próbowałem jej pomóc porozumiewając się po francusku. Ale ona w tej swej flamandzkości uznała, że po francusku nie rozmawia. Co jej pozostało? Bolący ząb. Obawiam się, że dla Ślązaków to uparcie się przy jednej opcji i odcięcie się od innych, na przykład polskich, skończy się podobnie.

To uparcie się jest reakcją na ignorancję państwa.
Dla wielu Ślązaków to jest szczepionka przeciwko homogenizacji. Czym jest szczepionka? Cholerą, tylko w małej dawce. Więc spór o śląskość jakoś oddaje te same konflikty, którymi żyje świat, ale w skali mikro. Obrońcy polskości Śląska zapominają, że pojęcie narodu z XX w., które przypłaciliśmy hekatombą, powstało w wieku XIX i wcześniej w podobnym znaczeniu go nie używano. Więc to zjawisko historycznie przemijalne. I wciskanie Śląska w XXI w. w model nacjonalizmu z XIX w., model, który polega przede wszystkim na wykluczaniu, jest nie do przyjęcia. Bo jeśli język śląski jest gwarą, to stanowi margines języka polskiego. Czyli nie stanowi języka sensu stricto, narzędzia komunikacji, tylko jakiś rezerwat. Ale popatrzmy też z drugiej strony, bo tam rozumowanie i niebezpieczeństwa są podobne. "Mamy język śląski, mamy naród śląski i odrzucamy wszystko, co się w tym nie mieści" - to jest jedno z zagrożeń śląskości w XXI w. Jak to powiedział pięknie Marks, "w historii to, co jest tragedią, drugi raz powraca jako farsa". Jak opracować jednolity język śląski? Jak określić naród śląski? Po co znów grać w grę, która kiedyś skończyła się źle?

Narodowość śląską określa 800 tysięcy ludzi.
I ja to szanuję. Ale dla mnie śląskość jest mądrzejsza i szersza niż pojęcie narodu. A wtłaczanie śląskości w naród jest zamykające. W śląskości jest dużo więcej rozumu związanego z historią, byciem w różnych okolicznościach dziejowych, niż nacjonalistycznej idei jednolitego narodu z XIX w.

Więc jaka jest alternatywa?
Nikt nie wie, co wyniknie z tego procesu. Być może dążenie ku narodowi rzeczywiście wyzwoli jakąś nową jakość. Ślązacy narzekają, że Polska wyrywa im język z gęby i w pewnym sensie jestem w stanie to zrozumieć, bo w takiej samej sytuacji Polacy znajdują się w Unii. Europeizowanie się oznacza też - nadgorliwe z naszej strony - zastępowanie języka polskiego angielskim. Ja, żeby dostać pieniądze na napisanie książki o polskiej kulturze, muszę wniosek do Narodowego Centrum Nauki napisać po angielsku. Ktoś, kto go opiniuje, czyta go po angielsku i odpowiada po angielsku. W Polsce! I chodzi o pieniądze od polskiego podatnika! Wie pan, jaki odsetek ludności Unii stanowią ludzie, dla których narodowym językiem jest angielski?

20 procent?
15! A narzucono go do absurdalnego poziomu całej reszcie. Wiem, że jeśli zniknie europejskie bogactwo różnorodności, to zniknie Europa. To samo ze Śląskiem. W XIX w. darwiniści społeczni zadawali pytanie, jak to się stało, że Europa cywilizacyjnie przegoniła wszystkich? Bo była zróżnicowana. W każdej dziedzinie. Co, gdyby wszystko było jednakie, jak dziś próbuje się to obmyślać? Przykładem są dawne Chiny. Joseph Nedhaam w książce "Wielkie miareczkowanie" zastanawia się, jak to możliwe, żeby państwo, które swoimi wynalazkami zapoczątkowało naszą cywilizację, nagle się zatrzymało. Co było tego powodem? Homogenizacja. Ujednolicenie.

A propos człowieka roku wg "Time'a": czy i nam nie trzeba takiego Franciszka w Belwederze, który zmieni myślenie o narodzie i tożsamości regionalnej, wróci do korzeni, politycznie ufając dobrym intencjom człowieka?
To myślenie jest mi bliskie, bo kiedyś św. Franciszek przełamał wszystko, a dziś jego następca w Watykanie dokonał podobnego przewrotu. Ma pan rację.

Mówię o Franciszku, bo mam wrażenie, że wiele polsko-śląskich problemów bierze się z braku idei, nawet utopii. Baumann pisał, że dopóki one istniały, wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy.
Bo żyjemy w świecie, w którym marzenia traktowane są jako frajerstwo albo służą cwaniakom do nabierania innych. Kiedyś carowie mówili Polakom: "Żadnych marzeń". Siłą utopii czy wizji jest jednoczenie ludzi. Może ich zanik w naszym świecie skutkuje właśnie dezintegracją, izolacją nadmuchanej jednostki. Doskwiera nam brak wizjonerów i projektów w dużej skali społecznej. Moim zdaniem dziś dla Śląska i Zagłębia szansą i wizją, wokół której powinniśmy się zjednoczyć, jest metropolia. Nie autonomia, ale metropolia, gwarantująca koncentrację składowych wysiłków.

Obiecana i skompromitowana przez polityków.
Taki jest niestety efekt uboczny demokracji. Łatwiej robi się projekty metropolitalne w systemie autorytarnym. Tam, gdzie słucha się obywateli, droga jest dłuższa. Fakt, polityka i jej jakość są niepokojące. To jak wirówka, w której ruch odśrodkowy wyrzuca pewne rzeczy na zewnątrz i u nas ten polityczny ruch wyrzuca wartościowych ludzi. Stanowimy duży zapas energii, potencji, możliwości. Ale jest problem ze spożytkowaniem tego, choć Śląsk ma piękne tradycje samorządowe. Więc po pierwsze, współpraca. Po drugie, koniec z polityczną wirówką. Gdybym ja był szefem partii, to dbałbym, żeby otaczać się coraz lepszymi. A w Polsce i na Śląsku jest chyba odwrotnie.

Niech pan to powie Tuskowi i Tomczykiewiczowi.
Wszyscy możemy. Podczas wyborów. Tylko że to jest wciąż oglądanie się na "górę". Tymczasem znacznie więcej powinno, bez tego oglądania się, od nas zależeć. Banał: społeczeństwo obywatelskie. Dziś mamy wiele miast, z niedużym budżetem, dużymi problemami, również w zakresie współpracy. Metropolia dałaby nam największe miasto w Polsce. Dziś, myśląc o Śląsku, powinniśmy przestać posługiwać się partykularyzmami. Rozumiem, że jedno miasto miałoby jedną władzę i o nią toczyłaby się walka. Teraz jest kilkadziesiąt ośrodków i w każdym można zrobić karierę. Ale ci, którzy o niej marzą, powinni zdać sobie sprawę, że to jest karierka. Śląsk ma ogromny ludzki potencjał - znakomitych naukowców: prawników, lekarzy, inżynierów. Nie mówiąc o artystach...

A brakuje?
Organizacji. Ciągle jesteśmy zdezorganizowani i rozproszeni. Śląsk ma coś, czego zawsze brakowało mi w Krakowie: rzeczowe podejście do człowieka. Tu jesteś tyle wart, ile potrafisz. Natomiast w kulturze postszlacheckiej i drobnomieszczańskiej (czytaj krakowskiej) - już niekoniecznie. W niej dominują hierarchie krzyżujące się z umiejętnościami - możesz nic nie umieć, ale dobrze się urodziłeś, pragmatyka nie zawsze bierze górę i tam elity tworzą się niezależnie od realnych zasług. W Polsce wciąż dominuje klasa próżniacza, która cieszy się ze swojego statusu i go pilnuje. Na Śląsku tego brak lub jest przeszczepem warszawskiej polityki. Przykład: na Śląsku nie ma cyganerii i właściwie nie ma… kawiarni (w gwarze też!). Bo ze śląskiego, pragmatycznego punktu widzenia, ten cygon w kawiarni to jest jakiś dziwok, przerost formy nad treścią. Za to mamy np. pracujący pełną parą Instytut Mikołowski! Śląsk ma więcej dokonań niż gadania.

Ale żyjemy w kulturze gadania i autopromocji.
Robimy postępy, ale nadal gadamy i reklamujemy się mniej skutecznie od innych regionów, które wykorzystują nasze braki.

Zaproście polityków na studia śląskie.
Koniecznie! Dla mnie to symboliczny projekt. Przyszedłem na Śląsk, gdy w czasach gierkowskich rozbudowywał się uniwersytet i wtedy nasza uczelnia przypominała Klondike z epoki gorączki złota. Czułem, że tworzymy coś nowoczesnego, że możliwe są rzeczy, które gdzie indziej, ze względu na nacisk tradycji, byłyby nie do zrealizowania. To było 40 lat temu. Śp. prof. Ireneusz Opacki, patron naszego Instytutu, mawiał tak: "Uniwersytet Śląski będzie w pełni sobą, kiedy jego wychowankowie zostaną profesorami". I to się stało, dzieje się już w II pokoleniu. Śląska polonistyka należy do ścisłej czołówki, z największym w kraju potencjałem badawczym. Dziś pracujemy nad studiami śląskimi i to też pokazuje drogę, jaką pokonaliśmy. To ważne przedsięwzięcie dla regionu, pod wieloma względami bezprecedensowe też w polskim szkolnictwie.

A propos. Poseł Marek Plura cieszy się, że jego syn nie będzie w gimnazjum umęczał się Mickiewiczem. A śląscy uczniowie powinni czytać Eichendorffa, bo tutejszy.
Ma rację i nie ma racji. Śląskie szkoły powinny odkrywać Eichendorffa, ale też rzeszę pisarzy niemieckich, żydowskich, czeskich i polskich, którzy tworzyli na Śląsku i w jego sąsiedztwie. Eichendorff był mistrzem, tworzył arcydzieła, rozsławiane choćby przez pieśni Schumanna. Mało kto tak dogłębnie wnikał w poezji w kondycję ludzkiej duszy.

To który romantyk większy: Adam czy Joseph?
Nie sposób zmierzyć. Ale powiem panu, dlaczego Ślązacy powinni czytać Mickiewicza. Wilhelm Szewczyk pisał przed wojną, że Morcinek zrobił dla Ślązaków to, co Mickiewicz zrobił dla Polaków na Kresach: opisał i usakralizował ich życie codzienne. To przecież jest tożsame. Morcinek to niesłychanie wyrafinowany pisarz, wysmakowany stylista, twórca mitycznej narracji o doświadczeniu całych pokoleń Ślązaków: pracy pod ziemią i pracy w ogniu - w hucie. Stąd mój śląski postulat: odzyskajmy Gustawa! Kiedyś Morcinek, idąc za Mickiewiczem, wprowadził do literatury Śląsk, teraz może trzeba w szkole poprzez Śląsk próbować dotrzeć do Mickiewicza. Morcinek w parze z Mickiewiczem dają obraz, co to znaczy budować w literaturze kulturową tożsamość. Kiedyś to samo Homer zrobił dla Troi. Tak samo Morcinek uwiecznił Śląsk, a Mickiewicz Litwę. Oba przykłady są dla nas pouczające.

Eichendorffa powinno się uczyć, ale polskie przekłady jego poezji są nienajlepsze.
To fakt. Więc należałoby czytać go w oryginale, tak jak słuchamy, śpiewanych zawsze po niemiecku, napisanych do jego wierszy pieśni

Język śląski też powinien trafić do szkoły?
Powinien. Choć spór się toczy o to, czy to język, czy gwara? Jeszcze jeden przykład wciskania rzeczywistości w stare szufladki. Więc - bronię swojego prawa do zawieszenia podobnych deklaracji - ten język, czy ta mowa, czy gwara, powinny znaleźć miejsce w śląskiej szkole. Przychodzi mi na myśl Issac Bashevis Singer, noblista, który tworzył w jidysz w czasach, gdy w jidysz już mało kto mówił. Singer uważał, że pisanie w tym języku to jego obowiązek, choć tego języka już prawie nie było. I odniósł ogólnoświatowy sukces. Jednak - dzięki przekładom! Warto wierzyć, że kiedyś znajdzie się śląski twórca, który podniesie swój śląski język do rangi eposu. I to dopiero będzie przygoda!

Rozmawiał Marcin Zasada
[email protected]

***

Joseph von Eichendorff
niemiecki poeta, jeden z najwybitniejszych europejskich twórców epoki romantyzmu. Urodzony w Łubowicach pod Raciborzem, silnie związany z Górnym Śląskiem, który pobrzmiewał w jego poezji.

Gustaw Morcinek
W piątek, 20 grudnia, minęło 50 lat od jego śmierci. Z tej okazji na Uniwersytecie Śląskim odbyła się sesja naukowa "Półwiecze bez Morcinka. Rewizje". "Dziennik Zachodni" wspiera działania na rzecz godnego upamiętnienia tego znakomitego śląskiego pisarza.

Prof. Krzysztof Kłosiński
to po trosze krakus, Zagłębiak i Ślązak w jednym. Jest dyrektorem Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego na Uniwersytecie Śląskim. Przewodniczącym Komitetu Nauk o Literaturze Polskiej Akademii Nauk. Telewidzom znany z programu "Wydanie II poprawione" w TVN24, które prowadził razem z Kazimierą Szczuką.

KLIKNIJ I PRZEJDŹ DO GŁOSOWANIA NA:
WYDARZENIE ROKU 2013 W WOJEWÓDZTWIE ŚLĄSKIM


*Głośni Ludzie 2013 Roku woj. śląskiego [ODDAJ GŁOS W PLEBISCYCIE]
*Abonament RTV 2014 [OPŁATY, TERMINY, ULGI]
*Najpiękniejsze kolędy [TEKSTY + MUZYKA] Która najlepsza? ZAGŁOSUJ
*Najlepsze piosenki świąteczne na Boże Narodzenie PLAYLISTA

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!