Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Stanisław Czudek - światowej sławy chirurg z Zaolzia. Mógłby robić operacje w kosmosie, woli szkolić lekarzy w szpitalu w Zawierciu

Agata Pustułka
Agata Pustułka
Prof. Stanislav Czudek, mistrz laparoskopii z Zaolzia: Jestem zawsze tam, gdzie mogę być najbardziej pomocny, przydatny ludziom
Prof. Stanislav Czudek, mistrz laparoskopii z Zaolzia: Jestem zawsze tam, gdzie mogę być najbardziej pomocny, przydatny ludziom arc
Mistrz laparoskopii, jeden ze stu chirurgów, w tym jedyny Polak, wytypowany przez NASA do wykonywania operacji chirurgicznych w kosmosie pracuje w... Szpitalu Powiatowym w Zawierciu. Prof. Stanislav Czudek, Polak z Zaolzia, z czeskim obywatelstwem jest obywatelem świata, który ma do spełnienia misję: uczy lekarzy, żeby byli lepsi od niego.

Panie profesorze, mogłabym się pana spodziewać w zespole miliardera Elona Muska, który montuje ekipę do wylotu na Marsa, a z pewnością w jakiejś renomowanej klinice w każdym zakątku świata. Tymczasem spotykam pana w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu...

Jestem zawsze tam, gdzie mogę być najbardziej pomocny, przydatny ludziom. Taka jest moja misja. W klinikach w Paryżu, Nowym Jorku jest bardzo dużo lekarzy, którzy zabiegi zrobią tak samo jak ja. Pacjenci są zabezpieczeni. Jako, że jestem "pozytywnym wariatem", też 30 lat temu w Czechach założyłem skromny ośrodek, który znajduje się obecnie w ścisłej czołówce ośrodków kardiologicznych, kardiochirurgicznych i onkologicznych. Praca od podstaw to chyba moje powołanie. Lepiej buduje się profesjonalny zespół od zera, gdy nie ma się żadnych układów, układzików, zależności. Wchodzę z czystą kartą, oceniam umiejętności ludzi, ich zapał i ambicje. Nie mam też wyrzutów sumienia, gdy komuś mówię "do widzenia". To zdrowa sytuacja. Zawiercie jest trochę ziemią niczyją, białą plamą medyczną na mapie Polski. Trzeba sporo roboty zrobić, ale wierzę, że się uda.

Gdzieś wyczytałam towarzyszące pana życiu motto: postawić sobie szlachetny cel i realizować go z honorem. To bardzo idealistyczne podejście do życia, do zawodu. Może pan jest z innej planety, panie profesorze?

Jestem idealistą. Jeżeli człowiek sam wytyczy sobie cel i podejdzie do jego realizacji poważnie, to jest w stanie bardzo wiele zdziałać. Rzecz jasna z całym zespołem. Specjalizuję się w chirurgii onkologicznej przewodu pokarmowego. Tu jest wciąż tak wiele do zrobienia.

Skąd się pan taki wziął?

Pewnie najprościej można by powiedzieć, że z Zaolzia. W rodzinie nie było lekarskich tradycji. Pochodzę z prostej rodziny, wychowałem się w bardzo biednych warunkach, ale zawsze miałem wpajaną odpowiednią hierarchię wartości. Po szkole pomagałem w domu. Potem nocami nauka.

Chęć niesienia pomocy była główną motywacją, była głównym powodem, że został pan lekarzem? Może mama chciała?

Nie. Sam sobie gdzieś to w głowie w bardzo młodym wieku ułożyłem. Są dwa szczęścia w życiu, jak mówił Mark Twain, małe – być szczęśliwym i duże – uszczęśliwiać innych.

Proszę wybaczyć z góry porównanie. U nas jest taki program „Kuchenne rewolucje”, w którym znana restauratorka pomaga restauracjom zmienić się na lepsze. Pan działa trochę na podobnych zasadach.

(śmiech) Niestety nie znam tego programu, ale chyba coś w tym jest. Nie powiem. Generalnie jednak nie jestem typem konfrontacyjnym. Zawsze staram się z każdego człowieka wyssać to dobre, to pozytywne. W Polsce są solidni ludzie, ale pracują w chorym systemie. Biurokracja jest okropna. Podziwiam pacjentów, że w tym wszystkim potrafią się rozeznać. Jest też straszliwa hierarchizacja. Gdy dajmy na to jakiś lekarz staje się szefem, to wydaje mu się, że już jest tuż za Panem Bogiem, niektórzy nawet zaczynają Go wyprzedzać...

Ponad 40 lat temu polscy widzowie zachwycali się serialem „Szpital na peryferiach”. W życiu nie widzieliśmy takich pięknych sal szpitalnych, takiej czystości. Każdy chciał się leczyć u prof. Sowy, albo doktora Štrosmajera. Czy wizja reżysera odbiegała wówczas od czeskiej rzeczywistości?

Właśnie nie bardzo. Tak wtedy wyglądała większość szpitali. Historycznie wpływ niemieckiej, austriackiej kultury, poczucie porządku, solidności były w Czechach zawsze duże.

Jakie pan widzi dziś różnice między polskim i czeskim systemem?

Czechy są mniejszym krajem, mamy mniej ludności i nic dziwnego, że polską służbę zdrowia trudniej zorganizować. Worek pieniędzy na obywatela jest jednak podobny jak w Czechach, ale państwo, minister w Polsce nie są w stanie walczyć z różnymi grupami lobbystycznymi. Stąd bałagan, chaos, pomieszanie prywatnego z publicznym na nie zawsze czytelnych zasadach. Nie chcę pouczać, ale tak widać to z zewnątrz. W Czechach po upadku komuny policzono średnie dane europejskie w służbie zdrowia, podsumowano możliwości finansowe i oceniono, ile trzeba danego rodzaju zabiegów, ile łóżek w klinikach, szpitalach, ile szpitali... Jesteśmy oczywiście świadomi, że od zaraz nie dogonimy Niemców, ale nie chcieliśmy być na poziomie Rumunii (nie obrażając nikogo). Mamy osiem kas chorych, każdy człowiek może wybrać odpowiadającą mu kasę, może ją dwa razy w roku zmienić. Jest bardziej przejrzyste i konkurencyjne środowisko. Trzymamy się tych zasad, oczywiście reagując na pojawiające się potrzeby, choć i tak, wiadomo, że nie wszyscy są zadowoleni. Ale w Czechach w życiu by nie powstało tyle klinik kardiologii interwencyjnej, tyle dializ, ośrodków tomografii komputerowej. Nie pozwolono by na to. Słyszałem kiedyś taki dowcip, że w Polsce nawet niektóre psy chodzą zastentowane. Rzecz jasna, jeżeli do pewnego działu medycyny idzie więcej pieniędzy, to brakuje ich gdzie indziej.

Dziś żyjemy w czasach, których się nie spodziewaliśmy: to świat koronawirusa, ograniczeń, nowych wyzwań. Od początku pandemii obserwowałam, jak Czesi walczą z zarazą . I znów skuteczniejsi od Polaków. Dlaczego?

Zareagowali dwa tygodnie wcześniej. Nikt nie wiedział, jak to się wszystko potoczy, ale rząd powiedział, co robić i Czech posłuszny realizował wszystkie zalecenia. Gdy 16 marca przyjechałem w maseczce do Polski to wiele osób pukało się w głowę. Ale ta szybsza reakcja na koronawirusa spowodowała, że było mniej zachorowań. Ma to związek z duchem narodu, z wewnętrzną dyscypliną.

Co pan chce osiągnąć w Zawierciu?

Od 40 lat jestem w medycynie. Lubię wyzwania. Chcę przygotować grupę solidnych młodych fachowców. Jestem dla nich jak żywy podręcznik. Nie będę tej wiedzy zatrzymywać dla siebie.

Osobowość szefa ma w medycynie wielkie znaczenie?

Mówi się „ryba psuje się od głowy”. Moją rolą jest przede wszystkim nauczenie młodych techniki. Pracuje ze mną sześciu rezydentów. Oni takie zabiegi widzieli może na YouTubie, a teraz mogą je robić, gdy ja stoję obok nich i doradzam, koryguję, pomagam. Wiem, jak ważne jest mieć dobrych nauczycieli z własnego doświadczenia. Z otwartymi ramionami przyjęto mnie we Francji, biedaka z Czech, który pewnego pięknego dnia, w 1990 roku wsiadł do autobusu i pojechał do Lille. W portfelu miałem pożyczone pieniądze, a w plecaku kanapki na drogę. Byłem tam trzy miesiące i bez przerwy się uczyłem. Zetknąłem się z technikami laparoskopowymi i uznałem, że to w dużym stopniu przyszłość chirurgii, onkochirurgii. Potem zaproszono mnie do Europejskiego Instytutu Telechirurgii w Strasburgu, w którym zresztą do dziś pracuję.

Wcześniej pracował pan w szpitalu w Trzyńcu, który do elitarnych placówek nie należał.

Ale moje studia były możliwe dzięki stypendium, jakie otrzymałem z trzynieckiej huty. Studiowałem medycynę na Uniwersytecie w Ołomuńcu. Wróciłem do Trzyńca, żeby odpracować stypendium, ale nie byłbym sobą, gdybym tej ponurej lecznicy wraz z zespołem fantastycznych ludzi nie przekształcił w szpital na najwyższym poziomie. Liczba zabiegów w ciągu dekady wzrosła o kilka tysięcy procent. Szpital Podlesie to moja duma. Wtedy przekonałem się, że nie powinienem się ograniczać.

Jednym słowem, Polska czekała na prof. Czudka.

(śmiech) Ale wcześniej była wspomniana Francja. Potem swoje umiejętności przeniosłem do Czech. Tu muszę dodać, że w przeciwieństwie do innych nacji Francuzi chyba najmniej myślą o medycynie jako biznesie. Chętnie dzielili się wiedzą. Przełomowy dla mnie osobiście był też zjazd chirurgów w Los Angeles, gdzie zostałem zaproszony jako młody zabiegowiec, dobrze rokujący z biednego kraju. Ten zjazd potwierdził moje dobre przeczucia, co do przyszłości laparoskopii.

... I w czasie tego wyjazdu wszedł pan do elitarnego grona 100 chirurgów, którzy mogą operować w kosmosie. Możemy się chwalić, że jest pan jedynym Polakiem w tej grupie. Polakiem z Zaolzia z czeskim paszportem.

Ta różnorodność mnie ukształtowała. Przede wszystkim jestem Zaolziakiem. W Czechach wprowadziłem nowoczesne techniki, a potem przeszkoliłem w laparoskopii ok. 800 lekarzy z całej Polski. Tak że każdej nacji coś tam z siebie dałem.

Lubi pan wykonywać operacje na odległość?

Wykonywałem je „na trasie” Czechy – Strasburg, ale też Strasburg – Nowy Jork. Pierwsza operacja międzykontynentalna (Operacja Lindbergh) odbyła się w 2001 r. Pacjentkę leżącą u nas w szpitalu w Strasburgu operował znajdujący się w Nowym Jorku francuski chirurg Jacques Marescaux. Dzisiaj te zabiegi przeprowadzamy pomiędzy rożnymi klinikami w Europie. Dobrze, że istnieją takie możliwości, ale generalnie były przygotowywane w ramach programu „gwiezdnych wojen”, w przypadku konfliktu zbrojnego, by dać możliwość operowania żołnierzy znajdujących się w szpitalach na linii frontu przez lekarzy znajdujących się na zapleczu. Dobrze, że nie musimy wykorzystywać tych umiejętności w takich okolicznościach, ale warto je posiadać. Już z Zawiercia mogę operować na drugim końcu świata.

Musisz to wiedzieć

Bardziej realne są pana operacje i pomoc w Afryce

W Ghanie przeprowadziłem pierwszą operację laparoskopową na tym kontynencie. Mam nawet ciągle aktualną propozycję, by pomóc w budowie dużego uniwersyteckiego ośrodka, tzn. jego części chirurgicznej (Projekt EU, USA, Canada), w Rwandzie.

Spotkał się pan ze wszystkimi blaskami i cieniami medycyny na świecie - od prestiżowych klinik przez afrykańską biedę po wciąż postkomunistyczny świat szpitali.

Wszędzie można pomóc ludziom. I właśnie to staram się robić. Operacje małoinwazyjne to największe osiągnięcie chirurgii w ciągu ostatnich stu lat. Przed chwilą operowałem panią, która z powodu olbrzymiej przepukliny przepony brzusznej miała cały żołądek w klatce piersiowej powyżej serca. Żyła tak latami. Zrobiliśmy zabieg laparoskopowo. Dla pacjentki to ogromna korzyść- bez dużych cięć, bez równoczesnego otwierania jamy brzusznej i klatki piersiowej.

Jest pan człowiekiem pogranicza. Kim pan się czuje Polakiem, Czechem, Zaolziakiem?

Mentalnie, historycznie, wewnętrznie Polakiem. Uczyłem się z polskiego elementarza, rodzice uczyli mnie Ojcze nasz...

Zaolzie przechodziło z rąk do rąk. Czy to jest politycznie nadal rozgrywane?

To temat dla ekstremistów, oszołomów.

Tak się wydaje, że z tych wszystkich narodowości wziął pan wszystko co najlepsze.

Jezu, święty nie jestem.

To jakie ma pan wady?

Żona Ula by opowiedziała chyba najdosadniej o moich słabostkach, ale nie dam pani numeru telefonu do niej (śmiech).

Pan jakby cały czas walczy z feudalną medycyną.

Spotkałem się z nią w wielu krajach. W Stanach medycyną rządzi pieniądz. Trochę mniej w Niemczech. Francuzi są bardziej altruistyczni. W każdym systemie można „judymować” i być biznesmenem. Mnie zawsze fascynowali altruiści. Dobrze mi się porozumiewało ze Zbyszkiem Religą (pozwalam sobie na takie określenie, bo miałem zaszczyt być z nim na „Ty”). Dla niego pieniądze nie były najważniejsze. Ale tak w głębi serca podziwiam pionierów medycyny. Tych, którzy tworzyli jej historię. Ja nie mam parcia na stanowiska, sławę, bywanie. Niech moje czyny świadczą o mnie. Czy leczyłem sławnych ludzi, czy operowałem znane osobistości? Dla mnie w klinice, szpitalu, na bloku operacyjnym był to zawsze człowiek, obojętnie jakie nosił imię.

Jak wygląda pana tydzień pracy?

W poniedziałek wstaję o 3 rano, wyjeżdżam z mieściny pod Jabłonkowem, gdzie mieszkam, żeby na szóstą być w Zawierciu i tak siedzę do czwartku do wieczora. Mam w szpitalu mały pokoik, prysznic. Dziennie robię dwa, trzy duże zabiegi, ale skupiam się na uczeniu młodszych.

Nie przeocz

Co pan najbardziej lubi w Czechach, a co w Polakach?

W Polakach cenię ich przywiązanie do trzech sztandarowych słów: Bóg, honor, ojczyzna. Podoba mi się polska waleczność.

Ja Czechów pokochałam za Havla i ich obraz w reportażach Mariusza Szczygła.

Z prezydentem Havlem dyskutowaliśmy o tym, które piwo jest najlepsze (śmiech). To był wielki filozof i mądry człowiek, jak Jan Paweł II, z którym też miałem możliwość rozmowy. Ale tacy wyjątkowi rodzą się rzadko. A jeśli chodzi o Czechów, to Czech zanim podejmie decyzję, to trochę poczeka, napije się piwa, pomyśli i powie: zobaczymy, w którym to kierunku wydarzenia pójdą, to my też pójdziemy. Ma to swoje plusy i minusy.

Jak rodzina wytrzymuje takie tempo życia?

Żona Ula jest podobną „wariatką” jak ja, tyle ze w szkolnictwie, uwielbia swoją pracę. Widzimy się w weekendy i może dlatego tak wszystko się dobrze układa (śmiech) Dzieci nie poszły moją drogą. Synowie Michał i Marcin mają swoje życie poza medycyną. I dobrze. Rozumiem ich. Mieli dość, że ojca nie ma ciągle w domu. Mają inne priorytety.

Kiedy uzna pan, że misja w Zawierciu jest zakończona?

Nie wiem, zawsze to praca na pięć, osiem, dziesięć lat. Jestem tu dopiero od września 2019.

Jak pan znosi fizycznie ten wysiłek? Jak się regeneruje?

Na bloku operacyjnym (śmiech). Ale poważnie. Najlepszy jest sport. Pół godziny rano ćwiczę. Robię tyle pompek i brzuszków ile mam lat. Jeżdżę na rowerze. Nie odpuszczam nigdy, chociaż niekiedy nie chce mi się ruszyć ręką ani nogą. Ale też już zapłaciłem zdrowiem za takie szalone tempo pracy. Po zwykłym katarze wylądowałem na wózku inwalidzkim. Co piąty człowiek na tę chorobę umiera. Fachowo to się nazywa Zespół Guillaina-Barrégo. Własny organizm staje się twoim wrogiem w ramach autoimmunologicznej reakcji. Zaczyna się od osłabienia, a może skończyć się czterokończynowym porażeniem, czy nawet śmiercią. Gdy byłem na OIOM-ie umarła leżąca obok mnie młoda dziewczyna. To był koszmar, ale się nie dałem. Nie policzę, ile godzin spędziłem na basenie. Na rehabilitacji, by stanąć na własnych nogach.

Zobacz koniecznie

Bądź na bieżąco i obserwuj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wiosenne problemy skórne. Jak sobie z nimi radzić?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera