Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor Wódz: Jesteśmy w środku kampanii, choć nie ma daty wyborów

Teresa Semik
Profesor Jacek Wódz: Kampania przed jesiennymi wyborami samorządowymi będzie przepojona lękiem przed tym, by nie nastąpiło zglajszachtowanie samorządu
Profesor Jacek Wódz: Kampania przed jesiennymi wyborami samorządowymi będzie przepojona lękiem przed tym, by nie nastąpiło zglajszachtowanie samorządu Arek Gola
Władza centralna nie ma zaufania do samorządu - mówi prof. Jacek Wódz, socjolog.

Mamy już kampanię przed jesiennymi wyborami samorządowymi, czy tylko wyścig po stanowiska w dużych miastach?
Kampania rozpoczyna się, gdy premier wyda zarządzenie o wyborach, a takiego zarządzenia nie ma, więc oficjalnej kampanii też nie mamy.

Partie i wyznaczeni przez nie kandydaci już starają się pozyskać wyborców. To mogą być najważniejsze wybory ostatnich lat?
Na pewno będą pierwszym sprawdzianem reakcji społecznej na ponad 2,5-letnie rządy PiS. W moim przekonaniu, kampania toczy się w sposób nieskoordynowany i nie wzbudza większego zainteresowania. Jeśli już wywołuje jakąś ciekawość, to ona dotyczy największych miast w Polsce, głównie Warszawy.

Wybory prezydenta Warszawy zawsze miały symboliczny wymiar. Wygrana bywała trampoliną do sukcesu ogólnopolskiego, a zwycięzca wchodził do ekstraklasy politycznej.
Życie lokalne toczy się w małych i średnich gminach, ale ono nie przebija się do mediów. Żyjemy w swoistej patologii; utrwala się centralizacja obiegu informacji w Polsce. Większość mediów jest w Warszawie. Dlatego łatwo sprzedać taki przekaz, że najważniejsze jest to, co wydarzy się w stolicy. Żyjemy w rzeczywistości głęboko antydemokratycznej, bo w ten sposób pozbawiamy głosu działaczy lokalnych, którzy walczą o ważne sprawy dla swoich środowisk. Ich nie interesuje, czy w stolicy wygra Jaki, czy Trzaskowski, ale jak się u nich sprawy ułożą.

Prezydent Katowic Marcin Krupa docenił poparcie Jarosława Kaczyńskiego jako kandydata PiS w tych wyborach. Czy to wyjdzie Krupie na dobre?
W tej chwili prezydent Krupa stara się nie pokazywać, że ma poparcie PiS. Kandydaci partii na stanowiska w samorządzie muszą wiedzieć, że dlatego zostali wskazani, by potem realizować w mieście główne elementy programu danej partii. Muszą pokazać w kampanii, na czym będzie polegać specyfika programu partyjnego na terenie gminy. Ale tego nie robią.

PiS chce popierać Marcina Krupę, który cztery lata temu skutecznie wystartował z niezależnego ugrupowania lokalnego i podkreślał, że jego partia to Katowice. O czym to świadczy?
Może PiS nie ma kandydata? Specyfiką wyborów prezydenckich w dużych miastach jest to, że nie da się wprowadzić na urząd kogoś przypadkowego. Trzeba znaleźć osobę znaną i wzbudzającą zaufanie. Inaczej wyjdzie z tego Ogórek, jak z kandydatką SLD na prezydenta RP.

Jest też przekonanie, że jesienne głosowanie będzie wstępem do prawdziwego maratonu wyborczego. Wiosną 2019 roku będą wybory do Parlamentu Europejskiego, jesienią 2019 roku do Sejmu i Senatu, a w 2020 są wybory prezydenckie. Sukces pociągnie kolejną wygraną?
Przekonanie, że wybory samorządowe naznaczą następne, jest w dużym stopniu wytworzone przez media. Nie ma na to dowodów i trudno cokolwiek przewidzieć. Przypuszczam, że wszyscy ogłoszą się zwycięzcami tych wyborów, bez względu na ich wynik.

Co zdominuje debatę samorządową?
Wszystko na to wskazuje, że aktualne spory polityczne. Jeśli zaczniemy kampanię samorządową przeciw PiS, to ze szkodą dla samorządu. Na razie nie ma żadnej debaty, są prymitywne ustawki typu: grill dla mieszkańców Warszawy.

W związku z wyborami samorządowymi powstały na Śląsku dwie partie reprezentujące, domniemywam, Ślązaków odcinających się od Polski. Powstała partia Ślązaków Niemców. Gdzie głos Ślązaków Polaków?
To dobrze, jak powstają oddolnie nowe byty polityczne. Trzeba jednak mieć pomysł, jak funkcjonować w praktyce społecznej, reprezentując całość tego obszaru. I tu jest problem; należy bowiem przejść od tożsamości typu kulturowego do tożsamości politycznej. A tego żadna z tych partii nie chce realizować. Każdy reprezentuje swoich i nie wiadomo, kto kogo.

W odbiorze społecznym robi się chaos, bo te partie nie reprezentują całego Śląska, a na zewnątrz tak mogą być postrzegane.
Ślązacy mają swoją odrębność kulturową, etniczną. Każdy, kto im to odbiera, tylko podnieca konflikty. Należałoby wyeksponować te elementy, z którymi wszyscy się zgadzają i wokół nich budować jasny przekaz dla wyborców, że głosując na wspólną listę lokalnych ugrupowań, reprezentuje się tę właśnie zbiorowość kulturową. Tego się nie robi.

Ślązacy potrafiliby się porozumieć?
Trzeba umieć pozyskiwać przyjaciół i przyszłych koalicjantów, a tutaj, niestety, mamy często formę wykluczającą: my jesteśmy na naszej ziemi, a reszta won stąd! To powoduje, że projekty polityczne nie wychodzą poza pierwszą fazę swojego zaistnienia.

Kampania samorządowa może wywołać dyskusję, która wytworzy poczucie wspólnoty regionalnej? Częstochowa czy Bielsko źle się czują przy Katowicach. Mówią, że są zdominowani, wręcz pogardzani przez Ślązaków.
Obawiam się, że to nie jest jeszcze ten etap, w którym dałoby się wytworzyć wspólną platformę dla woj. śląskiego. Nie ma tego przejścia do tożsamości politycznej, choć już odkryliśmy tożsamość kulturową i etniczną, która nas wyróżnia. Nikt nie chce reprezentować choćby Ślązaków cieszyńskich.

Mieszkańcy Bielska-Białej coraz mocniej akcentują związki z Małopolską. Chyba robią to dlatego, by ich nie nazywano Ślązakami.
Możliwe. Jak przed laty powstała koncepcja Podbeskidzia jako regionu, to ją wyśmiano na Śląsku.

Podbeskidzie jest coraz silniejsze w swej wspólnocie.
Właśnie dlatego, że je wyśmiano.

Samorząd to nasz największy sukces po transformacji ustrojowej 1989 roku. Czy uda nam się ten sukces utrzymać? Trudno nie zauważyć zamiarów przesunięcia władzy znów w kierunku centrum.
PiS nigdy nie krył, że nie podoba mu się zbyt rozczłonkowana władza. Duża część ideologii tej partii jest w jakiś sposób związana z mentalnością inteligencji z zaboru rosyjskiego, która zawsze bała się rozpadu kraju. Miała świadomość, że jest w absolutnej większości, bo ustabilizowane po pierwszej wojnie granice Polski dawały jej tę przewagę (66 proc. to były terytoria dawnego zaboru rosyjskiego), ale bała się usamodzielnienia południowej i zachodniej Polski, gospodarczo lepiej rozwiniętej. I ten lęk do dziś się powtarza.

Samorząd utrzyma swoją samodzielność?
W tej chwili ją zatraca. W PiS jest silna presja oddolna, żeby zdobywać stanowiska i obsadzać swoimi ludźmi.

Każda partia brała łupy.
Tak, ale PiS długo pracował nie dając swoim działaczom żadnej rekompensaty. Pierwsza zauważyła to prof. Staniszkis mówiąc, że „działacze terenowi czekają na swoje łupy”.

Nowy Kodeks wyborczy wprowadził dla rad i sejmików kadencję 5-letnią, w miejsce 4-letniej. Co to wyborcom ma powiedzieć?
Nie wiem. Natomiast ograniczanie do dwóch liczby kadencji prezydentów miast, burmistrzów i wójtów sugeruje, że władza centralna nie ma zaufania do samorządu.

A dlaczego nie można równocześnie kandydować na prezydenta miasta i na radnego sejmiku?
Tych zmian też nie rozumiem. Nikt nie reaguje na to, że ministrowie są jednocześnie posłami, że prokurator generalny jest też posłem, a to załamuje logikę demokracji. Co jest złego w tym, że jedna osoba chce się ubiegać o mandat do sejmiku i na urząd prezydenta czy wójta, bo nie wie, gdzie jej się poszczęści? Gdyby jednak została wybrana w obu miejscach, powinna z jednego zrezygnować, bo to byłby kolizyjny układ.

Choć samorządność się u nas zakorzeniła, frekwencja wyborcza nigdy nie przekroczyła 50 proc. Zawsze była niższa niż w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich. Dlaczego?
Na wybory parlamentarne i prezydenckie wydajemy o wiele więcej pieniędzy. Inne jest też zainteresowanie mediów. Żyjemy pomiędzy dwiema skrajnościami: jedni chcą samorządu bardzo daleko samodzielnego, prawie że autonomii, a inni uważają, że tam się skupia patologia życia publicznego, dlatego samorządom nie można dać za dużo władzy. Ci inni to niekoniecznie PiS. Kiedyś podobne poglądy głosiła część działaczy SLD.

Nie sądzi pan profesor, że samorząd zamknął się na mieszkańców?
W dużej mierze tak, ale dlatego, że działalność w samorządzie mocno się profesjonalizuje. Trudno czasem przełożyć na język zwykłych kontaktów sposób rozwiązywania problemów w gminie, wytłumaczyć, że trzeba się czasem zadłużyć, by korzystać z funduszów unijnych, by mieć własny wkład w dany projekt. Ktoś powie: zadłużył się, znaczy źle rządzi. Profesjonalizowanie działalności powoduje, że samorządowcy tracą możliwość czy umiejętność kontaktu z ludźmi. Trochę mnie dziwi, że kandydaci, jeszcze nieoficjalni, ale już wyznaczeni, nie są tam, gdzie w naturalny sposób zbiera się lokalna społeczność, choćby na targu, zamiast być na organizowanych dla nich wiecach. Moim zdaniem na tym polega błąd PiS-u, który objeżdża kraj i ściąga do siebie tych samych, przekonanych do siebie ludzi.

Zmieni się pole sukcesów samorządu, bo pieniędzy unijnych będzie mniej. Do tej pory lokalni politycy mogli się chwalić, ile kilometrów dróg wyremontowali. Co wtedy będzie miarą ich sukcesu?
Powstaną nowe obszary do zagospodarowania, na przykład będzie można się koncentrować wokół projektu miejskiego, który wyróżni miasto na wiele lat. Tak Katowice wyróżnił Europejski Kongres Gospodarczy. Trzeba więc mieć pomysł, a nie tylko pieniądze.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Zobacz najważniejsze wydarzenia minionego tygodnia w programie TyDZień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!