Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przekroczone granice - historie wojną pisane. Z Kijowa i Charkowa do Chorzowa

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Wideo
od 16 lat
Sasza, Kadir, Natalia i Zlata od kilku dni są sąsiadami. Razem mieszkają w chorzowskim hotelu przy Parku Śląskim. Historia każdego z nich jest inna, a jednocześnie podobna. Jeszcze miesiąc temu pracowali, uczyli się, odwiedzali swoich bliskich – w Kijowie i w Charkowie. Chodzili do ulubionych knajpek, na ulubione skwery. Dziś tego świata już nie ma. Oni też nie wiedzą, czy chcą wrócić, budować na zgliszczach, oglądać zniszczenia. Czy może zostać tu, w Polsce? Ale najważniejsze, żeby był ten wybór. I obojętnie, na co się zdecydują, żeby było spokojnie. Bezpiecznie. Żeby była wolność. Koniec wojny.

Bez luksusów, ale ciepło i wygodnie. Miękkie łóżko z czystą pościelą, cisza. Czasem tylko Natalia zadrży, kiedy przez okno zobaczy przelatujący nad Parkiem Śląskim samolot.

- Nie wiem, kiedy przestanie mi się to kojarzyć z bombardowaniem i wojną – przyznaje.

Sasza i Kadir byli już na spacerze. Nie chcą siedzieć cały czas w zamknięciu. - Piękny jest ten park – zachwycają się, chociaż o tej porze roku to miejsce, podobnie jak wiele innych, jest w większości osnute szarością. A Zlata nie mówi nic. Chociaż się stara – kiedy zaprasza nas do pokoju, wyciąga z szafy wieszaki, żebyśmy powiesili kurtki. Drobny gest gościnności, mający być elementem „normalnego” spotkania. I żeby w pokoju było miło, bez walających się rzeczy. Wystarczy, że przy łóżku cały czas stoi walizka…

Nie przeocz

Nie czujemy się tu obcy

Są młodą parą – Sasza ma 18 lat, Kadir jest o rok starszy. Pochodzą z Kijowa, Sasza mieszkała też przez pewien czas w Charkowie. Ona pracuje w marketingu, on studiował w Charkowie. Zakochani, pełni życia i nadziei. Snuli plany wspólnego wyjazdu, nawet myśleli o Polsce – Sasza uczyła się języka polskiego w szkole podstawowej, myślała, żeby tu studiować. Ale to nie miał być wyjazd w strachu i tak pośpiesznie…

- Rozmawiałam z rodziną o tym, co będzie, jeśli dojdzie do wybuchu wojny. Czy będziemy uciekać, czy zostaniemy. Nikt jednak nie chciał wierzyć, że dojdzie do takiej sytuacji. Ja też nie, ale czułam, że to niestety może się stać – mówi Sasza.

Zobacz zdjęcia:

Dzień przed wybuchem, poszli z Kadirem do Urzędu Stanu Cywilnego. Postanowili wybrać datę ślubu.

- Wieczorem zorganizowaliśmy przyjęcie zaręczynowe. Siedzieliśmy z rodzinami, świętowaliśmy. Odsunęliśmy myśli o wojnie, chociaż nie udało się uniknąć rozmów na ten temat. Staraliśmy się jednak, żeby było radośniej, żartowaliśmy – opowiadają.

Po rodzinnym biesiadowaniu, młodzi wrócili do swojego mieszkania. To nie była spokojna noc.

- Źle spałam. Wstałam, otworzyłam okno, chciałam zaczerpnąć powietrza. Kadir mnie uspokajał. W pewnym momencie usłyszałam jednak wybuchy, potem zaczęły się telefony od przyjaciół i już nie mieliśmy wątpliwości. Wojna – mówi Sasza.

Nie mieli planu. Poszli wypłacić pieniądze z banku, tak, jak wielu innych. Prowadzili niekończące się rozmowy. Część ich znajomych od razu podjęła decyzję o wyjeździe. Inni stanowczo stwierdzili, że nie ruszają się z miasta. Oni byli pełni wahania. Jeśli uciekać, to jak, gdzie? Nie mają samochodu. Kadir zadzwonił do Kuby, Polaka, którego poznał podczas Erasmusa, programu wymiany studenckiej. Podjęli decyzję: pojadą do Polski. Kuba im pomoże. Spakowali plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami. Pojechali na granice miasta. Stamtąd zaczęli się przemieszać na zasadzie autostopu, dwa dni jechali do Lwowa. Nie byli w stanie jeść, trudno było spać w drodze.

Od Lwowa zaczęły się już ogromne korki do Medyki. Na szczęście po drodze otwierano im drzwi, oferowano noclegi, jedzenie. Potem szli piechotą wiele kilometrów, zanim w końcu dotarli do granicy. Po polskiej stronie czekał na nich już Kuba. Poznali także innych, którzy byli z Kubą, m.in. fotoreporterkę Dziennika Zachodniego Marzenę, jej męża Jeremiego. Razem z nimi pojechali na Śląsk. Sasza opowiada o podróży z detalami. Ma prawie fotograficzną pamięć. Mówi o tym, jak na granicy wzięła na ręce pięcioletnie dziecko. Jak spotkała płaczącą dziewczynę, która musiała rozstać się z chłopakiem. Nie mógł przejechać przez granicę, a ona nie chciała go zostawić. Jak ludzie się gubili w tłumie i odnajdywali. Pamięta też starszego pana, który żartował i starał się podtrzymywać wszystkich na duchu.

W Polsce nie chcą tylko czekać. Sasza wróciła do pracy w marketingu, zajmuje się reklamą w social mediach. Jak długo będzie mogła robić to, co do tej pory, nie wie. To firma angielska, w Ukrainie było biuro, ale współpracowali z Rosją. Zajmuje się rozprowadzaniem kart kredytowych. Teraz kontakty z Rosją oczywiście zostały przerwane i nie wiadomo co będzie dalej. Ale Sasza ma już plany, aby szukać takiego partnerstwa z innym europejskim krajem. Kiedyś myślała też o pracy w branży hotelarskiej. Jeśli nie pracuje przy komputerze, stara się pomóc rodakom mieszkającym w tym samym hotelu. Opiekuje się dziećmi, pomaga przy rozlokowaniu, a z racji, że zna trochę język polski, wspiera czasem jako tłumaczka. Jest szczęśliwa, bo udało się jej też sprowadzić tutaj mamę, która już szuka pracy i mieszkania.

- Ja nie miałam kontaktów prywatnych z Rosjanami, ale moja mama tak, do pewnego momentu. Przerwała je w końcu, bo nie mogła już słuchać, jak jej mówią: "Czego wy się boicie? Putin wam pomoże." I tak się to skończyło – mówi Sasza.

Kadir też pracował w marketingu, ale na razie nie ma możliwości kontynuacji w dotychczasowej firmie. Codziennie jednak, po kilka godzin spędzają na rozmowach z bliskimi. W Ukrainie została siostra Saszy z rodziną.

- Kocham Ukrainę. Płakałam, kiedy po drodze widziałam ukraińskich żołnierzy, kiedy machaliśmy do siebie. Jestem z nich taka dumna. Wierzę, że jednak wszystko się ułoży, że tak, jak teraz odczuwamy wsparcie od Polaków, tak będzie ono trwało i nie będzie miało znaczenia, gdzie ktoś mieszka. Ukraina będzie pamiętać. U nas też są tak samo dobrzy ludzie, jak w Polsce. Możecie na nas liczyć – mówi dziewczyna.

Kiedy skończy się wojna... Kadir mówi o powrocie. Sasza się waha.

- Myślę o przyszłości dzieci, które będziemy mieć. Chciałabym dać im możliwość dobrego wykształcenia i wiem, że w Polsce tych możliwości jest więcej. A my nie czujemy się tu obcy – podkreśla.

Nie chcę być dla ciebie walizką bez rączki

Natalia i Zlata mieszkają w jednym pokoju. Poznały się w pociągu (20 godzin, w ścisku) i od tej pory trzymają się razem. Natalia jest pisarką i poetką, była też dziennikarką, ale imała się wielu innych zajęć. Zrzeszona w związku pisarzy Ukrainy, pisała o kulturze i sprawach regionalnych do gazet. Pracowała też w szkole specjalnej, w uniwersytecie. Była asystentką szefa jednej ze spółek, zajmowała się kadrami. Studiowała w Kolegium św. Tomasza z Akwinu w Kijowie teologię i tam poznała też trochę język polski.

Ma 45 lat, a w Kijowie nie ma wielu możliwości jeśli chodzi o pracę zawodową, dla osób po 35. roku życia. Ostatnia jej praca to kierowanie wypożyczalnią kostiumów.

- Wojna? Niby było to bardzo możliwe, ale nie wierzyliśmy. Pojawiały się informacje, że jeśli Ukraina nie będzie chciała wojny, to jej nie będzie. W dniu napaści Rosjan na Ukrainę, rano, przeczytałam w internecie, że to, co brzmiało jak z książek z gatunku fantasy, stało się rzeczywistością. To był też dzień, kiedy miałam spotkać się z mamą. Wcześniej była chora i w końcu mogła wyjść z domu. Wyszłam z domu biorąc telefon, kilka rzeczy, paszport, ale w przekonaniu, że wrócę do siebie tego samego dnia, najwyżej na drugi dzień. Ale już jadąc trolejbusem usłyszałam odgłosy bombardowania. Otworzyli nam metro i stamtąd zadzwoniłam do mamy, umówiłyśmy się w pewnym miejscu i stamtąd pojechałyśmy razem na lewy brzeg, do jej mieszkania. I już tam zostałam – opowiada Natalia.

Była w szoku i zmartwiona, że w zasadzie wszystko, co dla niej ważne, przepadło. A co jest dla niej ważne? Dyplomy, książki, które napisała. Najtrudniejsza decyzja była jednak przed nią. Wyjazd z Kijowa. Wyjazd bez mamy.

- Próbowałam na wszelkie sposoby mamę namówić. Ona ma jednak trudny charakter. Po pierwsze, nie chce wyjeżdżać ze swojego miasta. Po drugie, twierdziła, że w podróży będzie mi łatwiej bez niej. Ona ma blisko 80 lat, jest schorowana. Urodziła się w Kijowie, podczas bombardowania przez Niemców. „Nie chcę być dla ciebie walizką bez rączki” – tam mi powtarzała – opowiada Natalia.

Nawet łzy nie pomogły. Natalia stwierdziła, że jedzie. Zakleiła okna, nauczyła mamę podstaw internetu, żeby mogły się komunikować, zrobiła zakupy. Rozmawia z mamą teraz codziennie i bije się z myślami. Może lepiej byłoby, gdyby mama przeprowadziła się do jej mieszkania, może tam będzie spokojniej, bezpieczniej? Ale gdzie teraz w Kijowie jest tak naprawdę bezpiecznie... Może mama zgodzi się na ewakuację chociaż gdzieś blisko, byle z dala od zagrożonych miejsc?

Myśli też o tym, co mogłaby robić w Polsce.

- Mogę robić wszystko, nawet fizycznie, tylko żeby nie kilkanaście godzin, bo kręgosłup nie da rady – mówi.

Bo nie wie, czy będzie do czego wracać. Ale na razie trudno jej o tym mówić, myśli ciągle krążą wokół jednego tematu.

- Mam nadzieję, że przyjdzie moment, kiedy uda się od tego oderwać. Muzyka, kultura, sztuka będą bardzo ważne, dla pokonania, oderwania się od tej traumy. W tej chwili niesamowite znaczenie ma dotyk. Ciepło, uścisk. Ja nie jestem jakaś wylewna, ale teraz jest inaczej – przyznaje. Nie płacze. - Czasem tylko dotykam twarzy i ze zdziwieniem odkrywam, że mam mokre oczy... - mówi

.

Koty ratują sytuację...

Zlata ma 27 lat, pracuje w administracji. Wysoka, szczupła, o ciemnych, kręconych włosach. Śliczna dziewczyna. W kraju zostawiła siostrę z mężem i małą córeczką. Siostra nie chciała jechać bez męża, a było wiadomo, że on nie może opuścić Charkowa. Ona, Zlata, sama biła się z myślami, ale kiedy widziała, co się dzieje, spakowała dokumenty, walizkę z osobistymi rzeczami.

- Nie wiem, czy wrócę. Nawet, jak będzie można. Nie wiem, czy dam tam radę żyć – mówi z trudem.

Przerywa. Chowa twarz w dłoniach. Fotoreporterka Marzena podchodzi i przytula ją. Zlata na początku daje się przygarnąć, potem stara się odsunąć. Trudno powiedzieć, czy zawstydza ją okazanie uczuć, czy chce być dzielna, a może nie jest przyzwyczajona do takich gestów. Sytuację ratują... koty. Do pokoju wchodzą dwie właścicielki z czworonogami. To mieszkanki Katowic, Natalia i Zlata spędziły u nich jedną noc. Jednego z kotów, zawiniętego w koc niczym niemowlę, podają Zlacie. Kobieta z pewną obawą („nic mi nie zrobi”?) bierze zwierzę i przytula, delikatnie głaszcze. Uśmiecha się...

Musisz to wiedzieć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera