Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przystanek Tempelhof: To oni porwali samolot w 1981 roku

Agata Pustułka
infografika Marek Michalski
Znali się od piaskownicy. Chodzili do jednej szkoły. Mieszkali w jednej dzielnicy Katowic - Giszowcu. Pewnego dnia postanowili, że porwą samolot i polecą do Niemiec, do wolnego świata. Kupili bilety na lot Katowice-Warszawa, a do portfeli schowali żyletki. 18 września 1981 roku wsiedli na pokład "antka". Ten dzień na zawsze zmienił ich życie - pisze Agata Pustułka

Jeden z nich zatrzymał przechodzącą stewardesę i przyciągnął na kolana. Nie chcieli zrobić jej krzywdy, tylko postraszyć. Wywrzeć wrażenie. Próbowała się bronić i w czasie szamotaniny zraniła się żyletką w rękę. Krew pobrudziła ubranie. Na taki widok kapitan nie wahał się i zdecydował o zmianie kursu. Kierunek Berlin. Cel - położone w centrum miasta lotnisko Tempelhof. Dla uciekinierów z Polski okno do wolnego świata. Reszta pasażerów siedziała cichutko. Potem część z nich, korzystając z okazji, też zdecydowała się pozostać na Zachodzie. - Nigdy nam nie podziękowali za ten prezent - śmieje się teraz Andrzej. Miał wtedy 20 lat. Był jednym z najstarszych z całej paczki.

W każdym z nas inna krew

Polska 1981 roku. Nerwowy wrzesień. Józef Glemp został prymasem Polski. W Gdańsku obradował I zjazd Solidarności. Strajki wybuchały już o wszystko, a generał Jaruzelski przygotowywał się do rozprawy ze związkowcami. W Giszowcu rytm dnia wyznaczała praca na zmiany i codzienne wyczekiwanie na to, co rzucą w sklepach. W tej katowickiej dzielnicy, w której obok robotniczych domków, wybudowanych za sprawą niemieckiego dyrektora kopalni "Giesche" Anto-na Uthemanna, za PRL-u wyrosło osiedle z wielkiej płyty. Wiele osób ma rodziny w Niemczech. Wiedzą, jak smakuje prawdziwa czekolada.
17-letni Grzesiek, syn górnika, myśli tylko o jednym: jak uciec z tego zwariowanego kraju. Pomysł ucieczki, jak z filmu, podsunął Jurek. Jego dziewczyna wyjechała już do Niemiec. I on chciał do niej dołączyć. Był z nich najstarszy i został naturalnym przywódcą całej dwunastoosobowej paczki: dziewięciu chłopaków i trzech dziewczyn. Prawie wszyscy pochodzili z Giszowca, prawie wszyscy z nieistniejącej już szkoły numer 52, choć z różnych roczników. Mieszkali obok siebie, znali się z piaskownicy.

- Było jak w "Autobiografii" Perfectu. W piwnicy był nasz klub - twierdzi Grzesiek i dodaje słowa piosenki: - W każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Za kilka lat mieć u stóp cały świat. Wszystkiego w bród. Dwa tygodnie obmyślali sposób porwania. - Nie wiem, jak udało nam się zachować tajemnicę. Chyba pół Katowic wiedziało o naszych planach - śmieje się dziś Grzesiek.

O planach nic nie wiedzieli rodzice. - Poprosiłem najlepszego kumpla, żeby poszedł do ojca, jak będzie już po wszystkim, i muwyjaśnił sytuację - opowiada Grzesiek.

Wojtek spełnił jego prośbę. - Panie Marianie, pana syn już tam jest. W Berlinie - mówił do oszołomionego mężczyzny. - Co ty pierd...? Ale jeśli to prawda, to zaraz tu będzie milicja - powiedział mężczyzna. Ojciec Andrzeja czekał na niego przed budynkiem Wojskowej Komendy Uzupełnień, bo w tym dniu chłopak miał dostać powołanie.

*Niesamowity Dreamliner w Pyrzowicach ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*HC GKS Katowice od szatni ZOBACZ ZDJĘCIA TYLKO W DZ
*Ślązacy zazdroszczą Katalończykom autonomii: prawda czy fałsz? [CZYTAJ I SKOMENTUJ]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Żyletki w portfelach

18 września 1981 roku to był piątek. Słońce wzeszło o 6. 22. Część z chłopców nie mogła zasnąć tej nocy. Trzeba było wrzucić na siebie trochę lepsze, odświętne ciuchy. Wcześniej kupili bilety na wybrany lot. W dwie strony, bo w przeciwnym razie wzbudziliby podejrzenia. Rejs wycieczkowy Katowice-Warszawa antonowem, popularnym "antkiem", który mieści ok. 50 pasażerów. Cel: zwiedzanie naszej pięknej stolicy. Długo zastanawiali się, jak przejmą samolot. Postanowili, że użyją żyletek. Wymyślili, że trzeba je schować do portfeli, w których jedna z przegródek była zamykana na metalowy zamek. Gdy na lotnisku będą badać, czy nie przewożą jakichś niebezpiecznych narzędzi , celnicy pomyślą, że czujniki piszczą z powodu tych zamków.

- U jednego z kolegów nawet znaleźli żyletkę, ale zdołał wytłumaczyć, że potrzebna mu jest do golenia - wspomina Andrzej. Spokojnie usiedli na miejscach i czekali na odpowiedni moment.

Katowickie lotnisko beznadziejnie chronione

W latach 70. i 80. Polska dwa razy była światowym liderem w liczbie porwań samolotów. Większość z nich obierała kurs na Tempelhof. W żartach skrót LOT rozszyfrowywano jako Linie Obsługi Tempelhof, Landing On Tempelhof, czyli lądowanie na Lotnisku Tempelhof lub Landet Oft in Tempelhof - Ląduje Często na Tempelhof. Maciej Zembaty, poeta i pieśniarz, o porwaniu samolotu do Niemiec napisał nawet piosenkę. Porywacze: kobieta i mężczyzna sterroryzowali załogę granatem i wylądowali w wolnym świecie. Epidemia ucieczek z PRL-u była szokiem dla nieprzygotowanych na takie działania komunistycznych władz. Samoloty porywano z Warszawy, Gdańska, Wrocławia, a nawet z Rzeszowa. Ale najczęściej z Pyrzowic. Katowickie lotnisko było beznadziejnie chronione. Mieszkańcy mieli rodzinne kontakty z Niemcami i naturalne pragnienie wyrwania się z PRL-u. Łatwiej było ułożyć im sobie życie za granicą. Często znali język niemiecki. Nic dziwnego, że właśnie z Katowic usiłowano porwać najwięcej samolotów. Aż dwanaście. Ze względu na górnictwo porywacze mieli łatwy dostęp do dynamitu.

- Nigdy nie zdarzyło się, aby porywacze posługiwali się atrapami. Zawsze to była broń, która mogła zrobić krzywdę. Kilka razy użyto kałasznikowów, krótkich pistoletów i samodzielnie przygotowanych bomb. Jedną z nich porywacz Rudolf Olma schował w torcie, ale sam ucierpiał od wybuchu, tracąc nawet oko i rękę - wyjaśnia Jerzy Dziewulski, który został szefem pierwszej antyterrorystycznej jednostki na warszawskich Okęciu.

Do wydarzenia doszło w 1970 roku. Od tego czasu do 1982 r. z polskich lotnisk 34 razy porwano lub próbowano porywać samoloty. Wybierano przede wszystkim rejsy krajowe. Mniej strzeżone, mniej wnikliwie kontrolowane.

Po pierwszym porwaniu w samolotach na liniach krajowych pojawili się funkcjonariusze MO. Patrole lotnicze składały się z pracowników służb kryminalnych, prewencji. Mieli interweniować skutecznie, co nie znaczy, że zabijać. To była ostateczność. Obawiano się użycia broni palnej, bo mogłoby się to skończyć katastrofą. Potrzeba jest jednak matką wynalazków i to Polacy wynaleźli kule, które nie powodowały rozszczelnienia kadłuba. - Nawet Amerykanie byli nimi zainteresowani. Podarowałem im kilka sztuk - mówi Dziewulski.

*Niesamowity Dreamliner w Pyrzowicach ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*HC GKS Katowice od szatni ZOBACZ ZDJĘCIA TYLKO W DZ
*Ślązacy zazdroszczą Katalończykom autonomii: prawda czy fałsz? [CZYTAJ I SKOMENTUJ]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Ale w czasie odbijania samolotów częściej radzono sobie pomysłowością. Np. kiedyś piloci zmylili porywaczy i wylądowali na zaciemnionym Okęciu, gdzie świecił się napis... "Tempelhof".

Rosjanie chcieli zestrzelić

Lot 18 września przebiegał dramatycznie. Jeden z chłopaków nie wytrzymał napięcia. Siedział w fotelu, jakby ktoś zamienił go w kamień. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Usiłowali nim wstrząsnąć. Uderzyli w twarz. Na nic. Dalej siedział.
Po przekroczeniu powietrznej granicy Polski i wejściu w przestrzeń powietrzną NRD, do anto-nowa przyczepiły się radzieckie samoloty wojskowe.

Siadły im pod podwoziem i zrobiły śrubę. Ten manewr powoduje, że nagle brakuje w powietrzu tlenu i mogą zgasnąć silniki. W taki sposób Rosjanie chcieli zmusić polskich pilotów do zawrócenia. - Mogli doprowadzić do wypadku, ale kompletnie się tym nie przejmowali. Piloci porywanych samolotów mówili mi, że wolą wszystko od tych śrub - opowiada Dziewulski. Gdy dwunastka z Katowic znalazła się na zachodnioniemieckim niebie, atmosfera w samolocie rozluźniła się.

- Poczęstowaliśmy wszystkich przydziałowymi cukierkami - uśmiecha się Andrzej.

Obiad, więzienie i wolność

Wylądowali w strefie amerykańskiej. - Amerykanie dali nam obiad. Jeden z nich mówił po polsku i proponował, żebym pojechał do USA - wspomina Andrzej. - Nie wiedzieliśmy wtedy, że po wylądowaniu trafimy do więzienia. Każdy dostał wyrok odpowiedni do udowodnionych czynów. Dziewczyny siedziały do sprawy, a ja dwadzieścia miesięcy - wyjaśnia Grzesiek. Po niemiecku nie znał wtedy ani jednego słowa. Z adwokatem z urzędu, świetnym prawnikiem, porozumiewał się za pośrednictwem tłumacza.

- To był jakiś koszmar. Nie wiedziałem, co robić, co ze mną będzie dalej - twierdzi Grzesiek.
- O pobycie w więzieniu starałem się zapomnieć. To czas wyjęty z życiorysu. Fatalne doświadczenie. Wkrótce dołączyła do mnie rodzina, która wyjechała do Niemiec już legalnie - dodaje Andrzej.

Po wyjściu z więzienia wszyscy zaczęli budować swoje życie w nowych okolicznościach i nowej ojczyźnie. Jednym - jak to bywa - poszło lepiej, innym trochę gorzej. Na początku wspierali się, utrzymywali kontakty. Potem, wiadomo, każdy ma rodzinę, pracę, której trzeba pilnować. - Kilku z naszych już zmarło. Z innymi mam kontakt na Naszej Klasie. No i przyjeżdżam do Polski w czasie wakacji - wyjaśnia Grzesiek.

Nigdy nie żałowali swojej decyzji, chociaż często myślą, że to chyba naprawdę się nie działo, że to był może jakiś sen. - Nie mam pojęcia, skąd w nas się wzięło tyle odwagi? Jak to wszystko mogło się udać? - pyta Grzesiek. Dla kogoś to tylko suche fakty sprzed lat. Dla niego najważniejsze wydarzenie w życiu.

- Nawet córce nie opowiadałem o swoich przeżyciach. Po prostu mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Przecież kompletnie nie wiedzieliśmy nic o porywaniu samo-lotów - dodaje Andrzej.

Lotnisko Tempelhof zamknięto w 2008 roku. Stale malała liczba odprawianych pasażerów i w końcu rachunek ekonomiczny wziął górę. Dziś jest atrakcją dla rolkarzy i rowerzystów, którzy mogą jeździć po nieczynnych pasach. Odbywają się tu festyny, a w niebo często wzlatują kolorowe latawce. Mało kto już dziś pamięta, że dla Polaków było jak drzwi z napisem "wolność".

(nazwiska bohaterów porwania samolotu do wiadomości redakcji)


*Aquadrom w Rudzie Śląskiej - najpiękniejszy park wodny w Polsce ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*75. urodziny Stanisława Oślizło. Benefis legendy Górnika Zabrze ZDJĘCIA
*Morderstwo w Skrzyszowie - NIEZNANE FAKTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Przystanek Tempelhof: To oni porwali samolot w 1981 roku - Dziennik Zachodni