Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Psycholog Rony Berger o strachu: Prowadzę samochód pośród spadających bomb i śpiewam

Marcin Zasada
Prof. Rony Berger (tu podczas akcji w Sudanie) przez ostatnie 20 lat bywał w najbardziej niebezpiecznych miejscach na Ziemi. Niedawno był gościem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach - wygłosił tu cykl wykładów
Prof. Rony Berger (tu podczas akcji w Sudanie) przez ostatnie 20 lat bywał w najbardziej niebezpiecznych miejscach na Ziemi. Niedawno był gościem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach - wygłosił tu cykl wykładów arc. prywatne
Strach to największy wróg człowieczeństwa. Wiele złych zjawisk społecznych wynika z poczucia zagrożenia podsycanego przez polityczne siły - mówi prof. Rony Berger, światowej sławy psycholog

Znamy tę scenę z filmów: policjant przytula ocalałą z kataklizmu kobietę. "Wszystko będzie dobrze" - mówi, okrywając ją szarym kocem.
A co ma powiedzieć? Że będzie fatalnie i wszyscy umrzemy?

Nie wiem, niech pan mi powie.
"Wszystko będzie dobrze" to oczywiście uproszczony przykład psychologicznego wsparcia dla ludzi, którzy zostali narażeni na ciężkie przeżycia, mogli stracić życie lub życie stracili ich bliscy. Rzecz w tym, że najczęściej właśnie na proste "narzędzia" i sposoby jesteśmy skazani w takich sytuacjach: rozmawiamy z człowiekiem, pocieszamy, staramy się dzielić z nim jego uczucia. A teraz pana zaskoczę: szacuje się, że około 85 procent ludzi, którzy przeżyli traumę - katastrofę, naturalny kataklizm, wypadek - jest w stanie poradzić sobie z nią bez żadnej pomocy psychologicznej. To znaczy: po krótkim okresie odczuwania strachu, powracających wspomnień czy złych snów, większość z nas naturalnie wraca do normalności.

Co z mniejszością?
Dziesięć procent populacji utknie w czymś, co nazywamy zespołem stresu pourazowego. I tu już nie ma miejsca na proste rozwiązania, bo mamy do czynienia z zaburzeniem, które uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Człowiek stale wraca myślami tam, skąd został uratowany: na miejsce wypadku, katastrofy, ataku terrorystycznego, gwałtu. I raz po raz rozdrapuje niezagojone rany. Mówimy: mniejszość. Ale popatrzmy choćby na World Trade Center - 10 procent ze wszystkich, którzy przeżyli tę tragedię, to i tak rzesza ludzi. Jeśli bierzemy pod uwagę kataklizmy na całym świecie, dotykające tysięcy ludzi, jedna dziesiąta, która zawsze wymaga specjalistycznej pomocy, to co najmniej setki istnień. A doliczmy jeszcze ich rodziny czy znajomych, na których też się ta sytuacja odbija.

No właśnie - kataklizmy na całym świecie. Przeczytałem, że bodaj w ostatnich dwudziestu latach był pan wszędzie tam, gdzie zdarzały się masowe tragedie. Jak to działa? Było trzęsienie ziemi w Indonezji czy Japonii, huragan spustoszył Oklahomę, terroryści w Turcji… I co - postanawia pan, że musi tam być?
Skoro pan pyta: kilka dni temu dostałem mejla w sprawie wojny na Ukrainie. Od… Filipińczyków, którym pomagałem po trzęsieniu ziemi w ich kraju. Teraz tamtejszy Kościół chce wysłać wolontariuszy na Ukrainę. Poprosili mnie o pomoc.

Pojedzie pan na Ukrainę?
Jeszcze nie wiem. Ale proszę mi wierzyć, byłem w gorszych miejscach. W Kongu bomby spadały mi na głowę. Byłem w Darfurze, gdy trwała tam przerażająca wojna. Pyta pan, jak pracuję. To nie tak, że biegam od katastrofy do katastrofy i od wojny do wojny. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak przechwałki, ale to do mnie zwracają się rządy i różne organizacje pozarządowe, gdy wydarzy się coś strasznego. I to nie po to, bym ratował wszystkich ludzi jak jakiś superbohater. Moim zadaniem jest raczej stworzenie na miejscu, w porozumieniu z lokalnymi władzami i społecznością, bazy, organizacji, która jest w stanie nieść pomoc systemowo. Nie chodzi tylko o terapię, ale też na przykład koordynowanie pracy innych specjalistów czy wolontariuszy, szkolenia służb kryzysowych, słowem: wszystko, co umożliwi szybki powrót miasta czy dzielnicy do normalnego funkcjonowania.

I to sprawdza się na każdym kontynencie, w każdej rzeczywistości kulturowej?
W sytuacjach kryzysowych ludzie zachowują się podobnie. I, moim zdaniem, są równie genetycznie odporni na wiele przeciwności. Tym różnimy się od dinozaurów - jesteśmy w stanie przetrwać znacznie więcej.

Genetycznie?
Genetycznie! Studiując ludzką psychikę, dochodzę do wniosku, że rodzaj ludzki został zaprogramowany tak, by był zdolny przeżyć wbrew najbardziej ekstremalnym okolicznościom. Moim zadaniem, przenośnie rzecz ujmując, jest aktywacja tego programu - każdy z nas ma go w głowie. Potrzebujemy tylko bodźców i mobilizacji. Po tsunami na Sri Lance w 2004 roku pracowałem z sierotami, których rodzice zostali pochłonięci przez kataklizm. Budowaliśmy razem domki, w których mogli się schronić, rozmawialiśmy o nadziei i życiu, które mają przed sobą. Starałem się odnawiać ich więzi z tymi, którzy, tak jak oni, przeżyli. Pamiętam ceremonię, którą urządziliśmy tydzień po tsunami w jednej z wiosek - ludzie wzięli w ręce kamienie, które wrzucali do oceanu, by symbolicznie ukarać go za nieszczęście, które im przyniósł. A potem dyskutowaliśmy wspólnie o tym, co zamierzają robić dalej, co w pierwszej kolejności odbudować, czym zająć się w przyszłości, jak upamiętnić swoich bliskich.

Pomogło?
Tak. Byłem tam potem jeszcze trzy razy, przeprowadzałem badania, patrzyłem, jak powoli ich społeczność otrząsa się z tamtej tragedii.

Głośny raport sporządzony 10 lat po ataku na WTC, publikowany przez "American Psychologist", na dobrą sprawę podważył skuteczność działań wielu psychologów pracujących na miejscu z ocalałymi po ataku. Dowodzono nawet, że wkraczanie z interwencją terapeutyczną w naturalny proces radzenia sobie z traumą, nierzadko po prostu ten proces zaburzało.
To była wyjątkowa sytuacja, z wielu względów. Przede wszystkim, o ile w innych miejscach na świecie ludzie są świadomi naturalnych zagrożeń, takich jak trzęsienia ziemi czy powodzie, tak w Nowym Jorku akt terroru o takiej skali nawet nie mieścił się w ludzkiej wyobraźni. Do 11 września 2001 roku w Ameryce ataki terrorystyczne traktowano jako coś, co owszem, zdarza się, ale na Bliskim Wschodzie. Trudno więc dziwić się, że również od strony psychologicznego, systemowego wsparcia, brakowało gotowych i skutecznych rozwiązań. Byłem tamtego dnia w Nowym Jorku - mój loft mieścił się jakieś sto metrów od strefy zero. Obok była szkoła. Jej uczniowie na własne oczy widzieli, jak ludzie wyskakują z okien płonących wież. Proszę tylko pomyśleć, co to był za przerażający widok dla tych dzieci. Mówiły mi, bo później siedziałem z nimi w tej szkole, że były przekonane o końcu świata, że terroryści zaraz też przyjdą po nich.

Co robi i odpowiada na to psycholog?
Gdyby sprowadzić do najprostszej metody terapię adresowaną do każdego człowieka, który miał do czynienia z traumą, powiedziałbym, że chodzi przede wszystkim o odzyskanie poczucia bezpieczeństwa. Chodzi o to, że wszyscy, dorośli i dzieci, żyjemy w iluzji takiego bezpieczeństwa i pewności. Gdyby zapytać napotkanego na ulicy przechodnia, co będzie robił dziś wieczorem, odpowie być może, że usiądzie na kanapie, obejrzy mecz albo film. Od nikogo nie usłyszałbym, że wracając do domu zginie w wypadku. Innymi słowy - wszystkie nasze posunięcia, plany i zamierzenia oparte są na poczuciu bezpieczeństwa. Gdy ono zostaje złamane i budząc się, pytasz siebie, czy dożyjesz kolejnego dnia, stajesz się bezradny i sparaliżowany. I przyczyną tego wcale nie musi być wielka katastrofa. Dajmy na to: sąsiad w moim wieku nagle umiera na zawał. Co myślę?

Nie palił i zdrowo się odżywiał? To mogłem być ja?
Otóż to. To naturalne. W przeciwieństwie do zwierząt, nasze mózgi wyposażone są w korę przedczołową, która odpowiada za planowanie działań, ale i rozważanie ich konsekwencji. Gdy zebra zostaje zaatakowana przez geparda i jakimś cudem udaje jej się uciec, dzięki uwarunkowaniom fizjologicznym, wystarczy jej 30 minut, by wrócić do normalnego funkcjonowania. Jak my zachowywalibyśmy się na miejscu zebry? Przez lata mdlelibyśmy na samo wspomnienie o tamtym gepardzie i o tym, jak niewiele brakowało, by pożegnać się z życiem. Kora przedczołowa! Zawdzięczamy jej nie tylko konceptualizację, ale i coś, co w psychologii określa się słowem "rumination" - czyli swoiste ciągłe trawienie przywoływanych na nowo obrazów z przeszłości.

A czy psychologia wyjaśnia, dlaczego niektórzy ludzie w sytuacjach skrajnego zagrożenia zaczynają zachowywać się jak zwierzęta? Mam w pamięci skazanego niedawno kapitana wycieczkowca Costa Concordia, który pierwszy uciekł ze statku, choć sam przyczynił się do jego zatonięcia.
Do tego czasem sprowadza się nasza ewolucyjna zdolność do przetrwania, o której mówiłem wcześniej. Strach to niestety największy wróg człowieczeństwa. Większość złych zjawisk społecznych, jakie obserwujemy w naszych czasach i jakie zaistniały w XX wieku, wynikały właśnie z poczucia zagrożenia, często podsycanego lub kreowanego przez różne polityczne siły. Dzisiejsi faszyści, nacjonaliści czy zwykli populiści zdobywają poparcie, a nawet wygrywają wybory, bo odwołują się do zaburzonego poczucia bezpieczeństwa obywateli. Mając świadomość tego, każdy z nas powinien od czasu do czasu zadać sobie pytanie: "Co ja mogę z tym zrobić?".

I jaka jest pańska odpowiedź?
Od niedawna współpracuję z Dalajlamą przy programie "Call to care", który wprowadzamy do szkół. Dalajlama powiedział kiedyś o wartości "prozaicznego, codziennego człowieczeństwa", czegoś ponad religiami, narodowościami i rasami. To codzienne, zwykłe człowieczeństwo łączy nas bardziej niż religia, niż przynależność narodowa czy rasowa. Prowadząc badania wśród nastolatków w izraelskich szkołach, natknąłem się na przejawy wrogości nie tylko wobec Arabów, ale wszystkich mniejszości. Kolejna odsłona zjawiska, o którym mówiłem wcześniej: gdy jesteś zagrożony, każdy, kto nie wygląda jak ty, też jest zagrożeniem. Moim zdaniem, skuteczniejsze radzenie sobie ze strachem, stresem i traumą, w połączeniu z wartościami, które akcentuje Dalajlama, a także choćby technikami medytacyjnymi, może pomóc wielu młodym ludziom w budowaniu zrozumienia wobec innych.

W jakich krajach?
W tej chwili w dwunastu, między innymi w Szwecji, Danii, Niemczech, Meksyku, a także w Bhutanie i Nepalu. Polska? Niedawno przedstawiałem ten pomysł w Krakowie i jestem dobrej myśli. Uważam, że to szansa na zrewolucjonizowanie sposobu nauczania w szkołach, które dziś cierpią na słabość więzi międzyludzkich i nikłą zdolność budowania ich. Wierzę, że są sposoby, by wychowywać młodych na lepszych dorosłych.

Piękna utopia.
Tak, wiem, że to brzmi naiwnie. Ale ja nie jestem naiwny. Ludzie pragną dziś prostych rozwiązań, chcą zostać celebrytami i mieć gdzieś to, co myślą inni. Naprawdę wierzę, że można to zmieniać. Raz jeszcze powtórzę: podejmowałem się trudniejszych zadań.

Na przykład?
Pracowałem w Afryce, gdzie jak w zwierciadle odbijają się wszystkie złe instynkty krajów cywilizacji zachodniej, które dla łatwego zarobku cały czas kolonizują duże partie tego kontynentu. Kilka lat temu realizowałem w Kongu projekt humanitarny w jednej z wiosek w samym środku dżungli. Jej mieszkańcy żyli w warunkach urągających ludzkiej godności. Z drugiej strony, swoje wpływy miały tam wielkie międzynarodowe korporacje pozyskujące surowce czy produkujące olej palmowy. Gdy dowiedzieli się o naszej obecności, nasyłali na nas lokalną policję, bo obawiali się, że zbuntujemy tamtejszą społeczność, to nie będzie już chciała niewolniczo pracować. Raz musieliśmy uciekać z wioski, bo strzelano do nas z karabinów.

Przychodzi mi do głowy pewien rewolucjonista z Kuby.
Nie, nie jestem Che Guevarą, choć na Kubie mówili mi, że w berecie jestem do niego trochę podobny. A tak na serio: nie jestem też komunistą, choć uważam, że kapitalizm i współczesny neoliberalizm wyrządził dużą szkodę ludzkości. Wracając do Konga - pomogliśmy w stworzeniu szkoły w tamtej wiosce. Wbrew korporacjom, które obawiały się, że w ten sposób przeszkodzimy im w ich interesach opartych na XXI-wiecznym niewolnictwie. Gdy ludzie pytają mnie czasem o kondycję człowieczeństwa, lubię pewne porównanie ze świata małp. Jest taki gatunek szympansów karłowatych, zwanych bonobo, z którymi my, ludzie, dzielimy bodaj 98 procent materiału genetycznego. Bonobo wyróżniają się pokojowym usposobieniem, tolerancją i, w przeciwieństwie na przykład do goryli, konflikty rozwiązują w bardzo oryginalny sposób - zabawą, kontaktami seksualnymi i okazywaniem sobie troski czy współczucia. Inaczej niż u goryli, w których panuje patriarchat, w społecznościach szympansów karłowatych dominujące pozycje zajmują samice. Teraz warto się zastanowić, jaka jest rola kobiet w naszej cywilizacji, w polityce, w rządzeniu.

Ślązakom bliżej zatem do bonobo niż goryli, bo jak dowodzi wielu znawców tutejszej społeczności, tradycyjny model rodziny z górnikiem i gospodynią przez lata opierał się na matriarchacie.
To ciekawe, ale zrozumiałe. Praca w kopalni była niebezpieczna, więc ktoś musiał panować nad domem, gdyby zabrakło mężczyzny.

Naszą rozmowę zaczęliśmy od sposobów leczenia stresu pourazowego i radzenia sobie z traumą. Przypomina mi się znamienny przykład wielkiej katastrofy sprzed 9 lat na Śląsku - wtedy podczas dużej wystawy zawalił się dach Międzynarodowych Targów Katowickich. 65 osób zginęło, ponad 170 odniosło obrażenia. Większość ocalałych i ich rodziny do dziś mówią, że po tym wypadku nie otoczono ich żadną opieką psychologiczną. Jaki może być w przyszłości efekt takiego zaniedbania dla tych ludzi, ich rodzin i lokalnej społeczności?
Nie wiem, czy możemy mówić o zbiorowej traumie, jaką jest na przykład wojna. Atak na World Trade Center wywołał zbiorową traumę, ponieważ każdy Amerykanin - od Nowego Jorku po Los Angeles pomyślał, że i jemu może grozić śmierć z ręki terrorystów. Doszło więc do personalizacji tej tragedii. Widzę jednak inny problem społeczny - skoro ludzie, którzy nie mieli żadnych związków z katastrofą, o której pan mówi, zobaczyli, że instytucje publiczne zaniedbały kwestię wsparcia dla ofiar, może skutkować to osłabianiem obywatelskiego zaufania wobec tych instytucji, samorządów czy państwa. Władza ma skłonność do lekceważenia takich zjawisk. Ale to one w końcu tę władzę zmieniają.

Zapomniałbym pana zapytać o stres: pan jakiś odczuwa?
Podam przykład - w Izraelu prowadziłem kiedyś akcję pomocy ludności w trakcie eskalacji kolejnego konfliktu z Palestyną. Jadę samochodem z rodziną, której dom został zniszczony. Na ulicy wybuchają pociski, jeden po drugim. Co robię za kierownicą? Śpiewam. Czy to bohaterstwo? Nie. Głupota? Pewnie trochę. Ale wiem, że jestem w stanie opanować stres inaczej niż większość ludzi. Dlatego pomagam innym. Wtedy w Izraelu staraliśmy się wspólnie żartować, dobrze jeść, dobrze spać, rozmawiać, medytować… Kontrolować to, co byliśmy w stanie kontrolować. Wracając do pańskiego pytania - nie jestem robotem, widok trupów, cierpienia finalnie wykończy każdego.

Każdego?
Po każdym takim wyjeździe, na którym trzeba działać szybko, napędza mnie adrenalina, czuję odpowiedzialność za innych, bywam zrujnowany fizycznie i psychicznie. Na Sri Lance dzieci z sierocińca zaprowadziły mnie pewnego dnia w góry. Nie wiedziałem, po co. Na miejscu zobaczyłem dół w ziemi, w którym pochowano ich rodziców. Kogo by to nie dotknęło? Albo bomby wybuchające w Izraelu, ćwiartujące ludzi, trzęsące ziemią jak zabawką. Każdy pomyślałby: "To mogłem być ja". Ja też czasem trzęsę się ze strachu. Wiem jednak, jak później zostawić go za sobą.

***

Prof. Rony Berger - psycholog kliniczny, wykładowca Uniwersytetu Ben-Guriona i Uniwersytetu w Tel Awiwie. Jest wziętym ekspertem od łagodzenia psychologicznych skutków terroryzmu i różnego rodzaju katastrof. Brał udział w akcjach po wielkich kataklizmach ostatnich dekad, m.in. po ataku na WTC, huraganie Katrina, tsunami w Azji, trzęsieniach ziemi w Turcji, Indonezji, Chinach, Haiti, Japonii, a ostatnio w Nowej Zelandii, Samoa i Tanzanii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!