Rafał Musioł: Czy kasy stadionowe to czerwona strefa? [KOMENTARZ]

Ze startem PKO Ekstraklasy wiąże się pewne zadziwiające i trudne do racjonalnego wytłumaczenia zjawisko, dotykające bezpośrednio kibiców. Mowa o możliwości zakupu biletów.

Chcąc zobaczyć mecz którejkolwiek z szesnastu drużyn, wejściówkę MUSIMY kupić przez internet. Podkreślenie tego przymusu jest nieprzypadkowe. Obywatel RP, który za zakupy płaci w sklepowych kasach, bilety do kina i teatru kwituje w „okienku”, a za przejazd taksówką wręcza banknoty kierowcy, na ligowe spotkanie musi wejść z pomocą nowoczesnej technologii. W ten sposób dochodzi do wykluczenia sporej grupy osób, które - z różnych przyczyn - nie mają takiej możliwości lub wystarczających umiejętności.

We wszystkich klubach pracownicy codziennie odbierają telefony od takich właśnie kibiców. I nie są w stanie im pomóc, bo nie pozwalają na to obecne rozporządzenia. Te same, które dały kibicom zielone na powrót na trybuny i przymknęły oko na nierealność większości związanych z tym zaleceń. Dlaczego nikt nie wpadł na to, by zmienić nieszczęsny zapis, chociaż gołym okiem widać, że przy minimum starań ryzyko zostałoby zminimalizowane? Pomimo wielu rozmów nie udało mi się uzyskać sensownej odpowiedzi na to pytanie.

System, który został wdrożony przy reaktywacji poprzedniego sezonu, wciąż obowiązuje, chociaż we wszystkich pozostałych dziedzinach życia zapanowała odwilż. Także w takich, które niosą ze sobą zdecydowanie większe zagrożenie niż osobisty zakup meczowego biletu w kasie. Efekty tego uporu bywają opłakane - tak stało się na przykład w Zabrzu, gdzie przed pucharowym meczem z Jagiellonią system nie wytrzymał zainteresowania i duża grupa fanów nie zdołała zdobyć wejściówek. Tracą kibice, tracą kluby, traci Ekstraklasa. A logiki w tym tyle, co w niesławnym zamykaniu lasów lub umiejscowieniu czerwonej strefy w środku śląskiej aglomeracji. W piłkarskim świecie w takim właśnie kolorze świecą najwyraźniej kasy biletowe.