W roku 1946, 25 lat po bitwie o Górę św. Anny, matki, żony i siostry tych Górnoślązaków, którzy wcześniej pozostawali po niemieckiej stronie kordonu, pisały do "obywateli Premierów i Przodowników RP w Warszawie" (zachowajmy oryginalną pisownię): "Jest fakt, że tam też są germany, ale o naszych górnośląskich Polaków tu chodzi, o zasłużonych Polaków, o powstańców, o takich co podczas hitlera w obozie koncentracyjnym siedzieli, takich czołowych, bitnych Polaków zabrano na prace przymusowe i wywieziono do Rosji, bez wyodrębnienia ich. A kto wraca? Wracają owszem, wracają, ale chorzy, umierający, nawet partyjniacy (czyli członkowie NSDAP - przyp. K.K.), ale nasi Polacy, tych nie ma (...).
Przyszliśmy do swoich, a swoi nas nie znają. A któż powstania robił na Śląsku i pracował podczas akcji plebiscytowej - nasz tutejszy lud polski, a teraz naraz nie ma tu Polaków? Są oni, a dzieje się im wielka krzywda przez to".
Szczerego rachunku upokorzeń, połączonego z pełnym zadośćuczynieniem, nigdy nie przedstawiono, bo kiedy stało się to możliwe, było już za późno; ostatni powstańcy śląscy dogorywali, a wielu ich potomków dawno już zdążyło wyjechać do Niemiec. Wielki paradoks naszych dziejów. Do Rosji deportowano nie mniej niż 20-25 tysięcy Górnoślązaków zarówno niemieckiej, jak i polskiej opcji. Nie brakowało wśród nich także takich, którzy żadnych deklaracji narodowych nie składali albo się przed nimi uchylali. Sowiecki internacjonalizm nie wybierał.
Więcej szczęścia mieli ci, którzy byli osadzeni w miejscowych obozach pracy bądź łagrach wysiedleńczych, zarządzanych przez NKWD albo władze wojskowe, sowieckie, a potem także polskie. Dziesiątki tysięcy Górnoślązaków, którzy doczekali weryfikacji i otrzymali tymczasowe obywatelstwo polskie, wyszło zza drutów po kilku, czasem kilkunastu miesiącach. Ale też nie obyło się bez ofiar. Choroby zakaźne dziesiątkowały internowanych i deportowanych (niektórzy historycy utrzymują, choć pełnymi danymi nigdy nie będziemy dysponować, że z kopalń Doniecka i innych miejsc zesłań powróciło zaledwie 20 proc. wywiezionych).
Wydarzenia z roku 1945 - trafnie konstatuje Zbigniew Gołasz z zabrzańskiego Muzeum Miejskiego, jeden z tych, którzy dotarli do źródeł, świadectw i dokumentów z wywózek górników - "zapewne w znacznej mierze wpłynęły na orientację narodową mieszkańców Górnego Śląska. Wielu z nich na skutek doznanych krzywd zapewne z Polską nie chciało mieć nic wspólnego".
Czujecie gorycz, czytając takie słowa? Nie może być inaczej. O ile wolno próbować tłumaczyć tamten dramat - nawet pokracznie - powojenną zawieruchą i zdziczeniem obyczajów, które powodowały, że trudno było rozróżnić, kto "wróg, a kto swój", o tyle tego, co działo się później, nie sposób zrzucić tylko na garb "Ruskich". Ci sami polscy komuniści - z Aleksandrem Zawadzkim i Jerzym Ziętkiem na czele - którzy po roku 1945 interweniowali, usiłując wydobyć Górnoślązaków z obozów, potem już tylko milczeli. W latach 50. to wyłącznie rodzimi rządcy wtrącali do więzień byłych powstańców.
Przede wszystkim tych "od Korfantego". Ale i dawnych piłsudczyków, stronników przedwojennego wojewody Michała Grażyńskiego, co po latach jeszcze trudniej zrozumieć, bo niektórych piłsudczyków, narodowców i endeków jednak tolerowano, bo i oni jakoś tam tolerowali nowy reżim.
Oto przykład z brzegu. Wyrazisty. Jana Wyglendy nie może pominąć żadne opracowanie historyczne dotyczące tamtych lat. Był jednym z najważniejszych przywódców i dowódców wszystkich trzech powstań. Oficer. W czasie wojny członek Rady Narodowej w Londynie. Reemigrant, przez ponad 6 lat więziony w peerelowskich więzieniach. Co czuł, gdy Ziętek odsłaniał powstańczy monument w Katowicach? Bo chyba go zaproszono? Był wtedy ledwie po siedemdziesiątce...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?