Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rybnik Tadeusza Kijonki, czyli matura 1954

Tadeusz Kijonka
Tadeusz Kijonka to postać dla Górnego Śląska wyjątkowa
Tadeusz Kijonka to postać dla Górnego Śląska wyjątkowa Lucyna Nenow
Znów będzie co wspominać, choćby te nasze szkolne zabawy, gdy strojem dopuszczalnym były... spodnie narciarskie. Tadeusz Kijonka w 60-lecie matury przypomina się kolegom z Rybnika.

Mija 60 lat od tamtych majowych dni 1954 roku, gdy blisko 90 abiturientów Technikum Budowy Maszyn Górniczych w Rybniku przystąpiło do matury. Z tego grona niemal wszyscy, bo łącznie 85 absolwentów uzyskało wynik pomyślny, zaś większość z dyplomami technika - prócz tych, którzy podejmą studia politechniczne - rozpoczęło niebawem pracę zawodową i to w miejscach z góry wyznaczonych, w oparciu o obligatoryjne skierowania - obowiązujące nakazy pracy z przypisaniem do konkretnego miejsca. Było to wówczas wielkie przeżycie równoznaczne z rozpoczęciem życia na własny rachunek, nie tylko z formalnym świadectwem dojrzałości, lecz oznaczające też najczęściej rozstanie z domem, skoro adresy skierowań wykraczały często poza województwo śląskie, powiedzmy od Wałbrzycha po Łęczycę.

Spotkania po latach w Rybniku

A jednak w wypadku tego rocznika zdarzyło się coś, co nieczęste - najpierw doszło do odnowienia zbiorowych więzi, dzięki koleżeńskiemu zjazdowi z okazji 50. rocznicy matury, by odtąd - niemal co roku - spotykać się przy wspólnym stole wyłącznie z czystej potrzeby serca i odnowienia zwietrzałej pamięci, choć co roku pojawiały się nieuniknione ubytki w szeregach, bo znowu któryś z kolegów przeniósł się, oczywiście bez zapowiedzi, na drugi brzeg, czy też po prostu nie czuł się już na siłach, by znowu zasiąść przy biesiadnym stole.

Nie doszłoby do tych dorocznych, raczej wstrzemięźliwych spotkań, gdyby nie czwórka kolegów, stanowiąca sztab organizacyjny, z kipiącym temperamentem niespożytym szefem Mietkiem Sochą, który jako inicjator całego przedsięwzięcia dziesięć lat temu zapalił do pomysłu Jurka Kuwaczkę, Mariana Mrozka i Rudka Krajczoka, przy wsparciu zawsze pełnego uroku Tośka Szopy, uczynnego Henia Lacha i niezawodnego Zbyszka Kamińskiego (syna zegarmistrza). A trzeba przypomnieć, że to nasze technikum, wchłonięte później przez rozrastające się Technikum Górnicze, nie objęło uczniów wyłącznie z Rybnika i podrybnickich miejscowości, lecz mogło liczyć na rekrutację obejmującą cały region, od Raciborza po Gliwice i Pszczynę; ba, pojawiali się także kato-wiczanie, a nawet kandydaci spoza rodzimego województwa, skoro uczniowie mogli liczyć na miejsca w internacie zaprzyjaźnionego Technikum Górniczego.

Trzeba przyznać, że szkoła nasza cieszyła się znacznym wzięciem i dobrą renomą - zapewniała przede wszystkim ceniony zawód, rzetelne kwalifikacje, ale i szansę na podjęcie studiów politechnicznych. Znaczenie miały także gwarantowane stypendia, skoro większość uczniów wywodziła się z niezamożnych rodzin. Całe społeczeństwo zresztą było w swej masie zbiedniałe i bezsilne. Nasz rocznik, którego nabór obejmował trzy równoległe klasy, był świadectwem działań w celu zapewnienia możliwości zawodowego kształcenia z uwzględnieniem potrzeb przemysłu. Po dwóch latach szkoła otrzymała własną siedzibę w budynku przejętym przy ulicy Wilhelma Piecka z administracyjnego nakazu od sióstr urszulanek. Akurat naprzeciw złowrogiej siedziby UB, choć nie wynikną z tego żadne następstwa, bo o tym się po prostu wie, lecz nie mówi.

W dobrej pamięci zachowaliśmy wszyscy osobę zacnego dyrektora Michała Magnora, postać barwną, pedagoga z przedwojenną praktyką, opiekuńczego i wyrozumiałego, którego głos brzmiał często jak zapowiedź gradobicia, jednak bez egzekucji. Naśladowaliśmy jego charakterystyczne gesty i słowa raczej na dowód sympatii. Kadra skupiona pod jego kierownictwem składała się w części z nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących po studiach pedagogicznych. Wymienię polonistów i historyków: Bernarda Widzisza, Alfreda Murę, wychowawcę prof. Golika, no i szczególnie mi bliską Helenę Sierną, uwielbianą przez klasę wychowawczynię jeszcze w szkole podstawowej, oraz matematyka, prof. Tadeusza Heimrotha, wielce zasłużonego dla rybnickiego szkolnictwa. Barwną postacią był prof. Innocenty Libura, społecznik i historyk regionu, choć jeszcze nie wiedzieliśmy, jakiej miary to człowiek, wierny harcerskim ślubom do końca życia.

Drugą, liczniejszą, grupę stanowili nauczyciele przedmiotów zawodowych, w znacznej części inżynierowie z Rybnickiej Fabryki Maszyn. Spośród kilkunastu nazwisk wymienię przynajmniej pedantycznego inż. Stanisława Warchoła (elektrotechnika), inż. Mieczysława Ziewca (nauczyciela aż kilku przedmiotów), inż. Grabińskiego (m.in. rysunek techniczny). Dodam tylko, że program przedmiotów zawodowych obejmował m. in. maszyny górnicze, obróbkę skrawaniem, maszynoznawstwo, spawalnictwo, odlewnictwo, rysunek techniczny, pasowanie i pomiary oraz organizację pracy - tu z pamięci wyłania się sympatyczna postać mgr. Zdzisława Nardellego, w przyszłości sławnego bioterapeuty. I tak pomiędzy rokiem 1950, gdy rozpoczęliśmy naukę, a 1954 - datą matury, doszło do wykształcenia 85 techników ze specjalnością budowy maszyn górniczych.

Szkoła dobrej pamięci

Do mojej szkoły chodziła młodzież najczęściej z niezamożnych domów, nastawiona do życia rzeczowo i odpowiedzialnie, często o ugruntowanych już zainteresowaniach technicznych i sporych umiejętnościach, w przewadze wywodząca się ze śląskich miejscowych rodzin. Wielu dojeżdżało do Rybnika pociągami z Wodzisławia, Raciborza, Żor i Pszczyny. Wielu jednak bez względu na pogodę "cisło na kołach" z podrybnickich wiosek, które nie były jeszcze skomunikowane - jak Antek Śmieja z Jejkowic i inni, pedałujący co dnia z Kamienia i Przegędzy, z Boguszowic, Kłokocimia, Suminy, Golejowa, Jankowic, Marklowic i skąd tam jeszcze. To było wówczas normalne - rower i codzienne dojazdy na nim do szkół, kopalni, koksowni czy fabryk. Bez względu na pogodę. Tę młodzież charakteryzowały - uczciwość, rzetelność i niezawodna koleżeńskość. Wszyscy mieli jeszcze w pamięci doświadczenia rodzinne niedawnej wojny. Jurek Klistała, który nigdy o tym nie mówił, utracił ojca czynnego w rybnickiej konspiracji spod znaku ZWZ, rozstrzelanego w Auschwitz pod murem straceń. Z tej samej listy wyroku poniesie śmierć ojciec Wenia Ogona. Kilku kolegów, choć też ten fakt przemilczy, utraci z kolei ojców, którzy padną na frontach wschodnich. Teraz od kilkunastu lat Jurek Klistała, odkąd przeszedł na emeryturę, tworzy dokumentację martyrologii ofiar ruchu oporu na Śląsku i wydał już kilkanaście tomów. Tak, to był pod każdym względem dobry rocznik. Kolegą wyjątkowym był Henryk Lach, wszechstronnie uzdolniony, a już wybitnie jako matematyk (też stracił przedwcześnie ojca). Bywało, że jako uczeń prowadził w zastępstwie lekcje matematyki w starszych klasach, rozwiązując z miejsca zadania wypisane na tablicy.
Iluż to kolegów zawdzięczało mu zaliczenie klasówki. A te ściągi podrzucane jak koła ratunkowe, dyskretnie i bez zobowiązań. Do dziś wszyscy to wspominają. W ogóle był to w większości rocznik chłopców zdolnych, uczynnych, ale i skromnych, nie oczekujących poklasków. Niektórzy imponowali zawsze wyjątkową schludnością - odprasowani i nienaganni pod każdym względem, jak choćby Janek Kieś, Jurek Kuwaczka i Marian Mrozek z wypolerowanymi butami tak, że można się było w nich przejrzeć jak w lusterku. I to im pozostało do dziś. Byliśmy zgodną paką, ten nasz rocznik.

Wiedziałem, że to nie mój świat

Ja, chociaż zmienię potem kierunek życia o 180 stopni, z sentymentem wspominam nawet te cztery lata spotkań z ironicznym prof. Tadeuszem Heimrothem, a już szczególnie ów rok na nakazie pracy w biurze konstrukcyjnym w katowickim "Moju", gdzie radziłem sobie wcale dobrze, a skąd wyrwałem się z impetem w swoje rejony zainteresowań i literackich ambicji. Wybór szkoły nie był w moim przypadku prosty, skoro wbrew uzdolnieniom humanistycznym trafiłem do szkoły technicznej - na szczęście z całą zgraną paką z pobliskiej "jedynki". Od początku jednak miałem świadomość, że to nie jest mój świat. O wyborze szkoły uległego trzynastolatka zadecydowali rodzice - chodziło o zawód pewny, bezpieczny i to uzyskany już w okresie czterech lat. A były to czasy nękania domiarami i dokuczliwymi restrykcjami tzw. prywatnej inicjatywy, mające doprowadzić do wymuszonej likwidacji prywatnych warsztatów. Nawet fakt, że rodzice prześladowani w okresie okupacji, byli więźniami politycznymi, mógł nie mieć wówczas znaczenia, a nawet stanowić podstawę do różnych podejrzeń i działań represyjnych. Ojciec w poczuciu narastającego zagrożenia bytu rodziny chciał wybrać dla mnie rozwiązanie bezpieczne. Tak w roku 1950 znalazłem się w szkole, w której czułem się zrazu niepewnie, lecz skoro zostałem przyjęty, należało ją skończyć. I tak też się stało, choć szereg przedmiotów przyswajałem sobie nie bez przymusu.

Ja, rumiany uwodziciel

Miałem też w moim technikum chwile satysfakcji. Jako recytator obsługujący regularnie akademie, ale i akompaniator zasiadający przy różnych okazjach do fortepianu. Miał także dla mnie znaczenie udział w przygotowanej pod kierunkiem profesora Golika adaptacji noweli B. Prusa "Powracająca fala", gdzie zostałem obsadzony w roli uwodzicielskiego syna fabrykanta-wyzyskiwacza Adlera, którego zagrał z talentem Paweł Machalica. Ja - i rumiany uwodziciel… No i ten pociągnięty kredką wąsik. A jednak po latach jest co wspominać, bo był to spektakl zrealizowany własnymi siłami. Uzdolniony plastycznie Janek Król wykonał dekoracje, wielu kolegów znalazło się w obsadzie - na przykład Jurek Kuwaczka zagrał przywódcę robotników. Premiera naszego spektaklu odbyła się na scenie kina Górnik. Po powtórnym przedstawieniu w Rybniku występowaliśmy z "Powracającą falą" w Rydułtowach i Radlinie, tu w sali Barteczki. Miało też znaczenie, że przedstawienie to było nawet porównywane z renomowaną "Naszą Sceną" działającą przy rybnickim liceum, sławną nie tylko na Śląsku, skąd wyszło wielu znanych aktorów.

Na przedstawienie to, wymagające niemałej obsady, można było się porwać, gdy w niższych klasach rok po roku pojawiła się grupa dziewcząt. Wcześniej jednak został utworzony zespół taneczny wyżywający się w tańcach ludowych. W tych latach oferty kulturalne Rybnika były dość skromne, choć zajeżdżał tu Teatr Śląski (wtedy miałem okazję obejrzeć "Mazepę" Słowackiego z Gustawem Holoubkiem w roli króla). W istocie regularnie funkcjonowało tylko jedno porządne kino - Ślązak. Co pewien czas koncertowała orkiestra szkoły muzycznej pod batutą Antoniego Szafranka - i była to poniekąd impreza rodzinna.
W szkole szczególnie preferowane było czytelnictwo (domena prof. Golika) i to na prawach sterowanej rywalizacji, co uwidaczniały aktualne plansze. W mojej pamięci szczególne miejsce zajął jednak utworzony w 1953 roku międzyszkolny zespół pieśni i tańca szkół zawodowych i technicznych (nazwa potoczna), pod wodzą zacnego Henryka Czempiela, dyrygenta, kompozytora i pedagoga związanego z Technikum Górniczym, z którym wyprawimy się latem na Mazowsze do Ostrołęki, zapuszczając się ciężarówkami pod plandeką do wielu miejscowości, by propagować zaciąg do pracy w górnictwie. Ja znalazłem się w 20-osobowej orkiestrze w sekcji akordeonowej (na ten czas instrument wypożyczyłem ze szkoły). To było niezapomniane lato nad Narwią. Co wieczór, wolny od występów - huczne potańcówki. No i ten galowy koncert w drodze powrotnej w Warszawie na dziedzińcu Ministerstwa Górnictwa. Mój Boże, ileż to lat minęło…

No to wypijmy!

O tak, znów będzie co wspominać. Choćby te nasze szkolne zabawy taneczne w karnawale, gdy strojem dopuszczalnym były zimą spodnie narciarskie, grube swetry, a nawet ciężkie buty narciarskie. Lecz nie dlatego, że tak się wówczas nosiło, ale z konieczności, czyli braku wyboru. To w ogóle inne czasy, gdy do rówieśnej partnerki w tańcu mówiło się "koleżanko", bo przejście na "ty" było dowodem odwagi najwyższego stopnia. Mało kto zresztą sprawnie radził sobie w tańcu, nie to, co uczniowie męskiego gimnazjum, chłopcy z innej gliny. Nie pamiętam, żeby do matury któryś z kolegów miał już swoją "libstę", co innego zauroczenie, co innego stałe związki. Bo taki to był rocznik - jakie czasy.

Oczywiście, ożyją teraz przy piwie i kieliszku pewne tematy i zdarzenia. "A pamiętasz…?". Znów pojawią się w opowieściach urszulanki, z którymi po przejęciu jednego z budynków dzieliliśmy wspólny plac przedzielony niewidzialną linią demarkacyjną, spacerujące po nim pod czujną opieką zakonnic, strzegących swych niedostępnych wychowanek. Oj, było co świdrować wzrokiem, a i sygnalizować spontanicznym językiem migowym przybór emocji. Szczególnie jednak w porze zajęć gimnastycznych na wolnym powietrzu nie brakowało atrakcji, jako iż uczennice obowiązywał strój w wysokim stopniu powściągliwy, powiedzmy - przepastne szarawary. Ale miałem też potem za swoje, gdy na prośbę jednej z sióstr zostałem skierowany przez dyrekcję na zajęcia chóru jako akompaniator. Do dziś pamiętam rozpalone, tym razem swoje rumieńce, gdy zasiadłem do pianina. I te prześmiewne spojrzenia biuściastych smarkul!

Naszą uwagę pochłoną tego dnia znowu zwierzenia o tych 60 minionych latach, bo przed kim się otworzyć, jeśli nie przed kolegami z dawnych ław szkolnych, gdy zrąb życia za nami. No cóż, czasy były, jakie były, lecz większość nie dała się zepchnąć i przeszła przez życie godnie.

Będzie co opowiadać i dokonywać bilansu, choć obecni znajdą się już w mniejszości w stosunku do tych, którzy stanęli do matury. Nie licząc nawet tych, którzy nie żyją już w Polsce, choć kilku znów dotrze zza Odry. Ja zapewne zostanę zapytany, co myślę o autonomii śląskiej. O nie, nawet tu, w tym gronie, szkoda na to czasu. Nie po to świętujemy 60-lecie matury, by się poróżnić. Jest zresztą pewien temat szczególnie zabawny. Otóż na dzień egzaminów ustnych, co można sprawdzić, przypadło częściowe zaćmienie Słońca. No właśnie - oto jest pytanie: kto zdał wyłącznie dzięki temu, że komisja nie kontrolowała sytuacji, a co dotąd się nie wydało. Ha, ha, ha, no to wypijmy.

***

Tadeusz Kijonka
(ur. 10 listopada 1936 r. w Radlinie) - poeta, pisarz, publicysta. W 1992 r. założył i został prezesem Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Od założenia w 1995 r. nieprzerwanie do 2013 pełnił funkcję redaktora naczelnego miesięcznika społeczno-kulturalnego "Śląsk". Były poseł na Sejm. Autor określenia "krzywda śląska".


*Matura 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI + PRZECIEKI
*Elementarz: Bezpłatny podręcznik POBIERZ PDF
*Weź udział w quizach Dziennika Zachodniego. SPRAWDŹ SWOJĄ WIEDZĘ
*Prawo jazdy kat. A. Egzamin na motocykl [PORADNIK WIDEO, ZDJĘCIA PLACU]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!