Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Rzekoma ogrodniczka" w Operze Śląskiej RECENZJA Bo mężczyzn trzeba trzymać krótko! Komedia omyłek i lekcja dla młodych dam

Magdalena Nowacka
Magdalena Nowacka
Rzekoma ogrodniczka w Operze Śląskiej: Bo mężczyzn trzeba trzymać krótko! Komedia omyłek i lekcja dla młodych dam. Premiera na koniec sezonu artystycznego 2017/2018 odbyła się w sobotę 16 czerwca. Dzień wcześniej oraz w niedzielę, można było zobaczyć obsadę Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. To pierwsza koprodukcja tych dwóch instytucji.
Rzekoma ogrodniczka w Operze Śląskiej: Bo mężczyzn trzeba trzymać krótko! Komedia omyłek i lekcja dla młodych dam. Premiera na koniec sezonu artystycznego 2017/2018 odbyła się w sobotę 16 czerwca. Dzień wcześniej oraz w niedzielę, można było zobaczyć obsadę Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. To pierwsza koprodukcja tych dwóch instytucji. Krzysztof Bieliński/ zdjęcie 38i 39 -GG
Rzekoma ogrodniczka w Operze Śląskiej: Bo mężczyzn trzeba trzymać krótko! Komedia omyłek i lekcja dla młodych dam. Premiera na koniec sezonu artystycznego 2017/2018

Rzekoma ogrodniczka w Operze Śląskiej: Bo mężczyzn trzeba trzymać krótko! Komedia omyłek i lekcja dla młodych dam. Premiera na koniec sezonu artystycznego 2017/2018 odbyła się w sobotę 16 czerwca. Dzień wcześniej oraz w niedzielę, można było zobaczyć obsadę Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. To pierwsza koprodukcja tych dwóch instytucji.

"Kobietę krótko trzymać trzeba,Poić ją winem lub szampanem", śpiewał Piotr Fronczewski. Parafrazując ten tekst, po obejrzeniu sobotniego spektaklu operowego "Rzekoma ogrodniczka. La finita giardniera" w reżyserii André Heller Lopesa, można z cała stanowczością stwierdzić, że to mężczyzn trzeba trzymać krótko, postępować z nimi dyplomatycznie, uwodzić, kokietować, natomiast absolutnie nie okazywać im swoich prawdziwych uczuć. Tego nauczyła jedną z bohaterek- Serpettę, matka. I jak się okazuje, rady są aktualne.

ZOBACZCIE ZDJĘCIA

Ogród pełen mięty

Na finał sezonu publiczność Opery Śląskiej dostała coś w sam raz na początek gorącego lata: przezabawną, lekką, pełną miłosnych qui pro quo, operę. Ktoś do kogoś czuje miętę (publiczność mogła nawet skosztować specjalnej kawy "Rzekoma ogrodniczka" z syropem miętowym), a love is in the air...

To mniej znane dzieło Mozarta, opera buffa, przez niektórych krytyków muzycznych uważana nawet za rodzaj wprawki przed prawdziwymi arcydziełami artysty, jak choćby "Wesele Figara", ponieważ Mozart stworzył ją jako osiemnastolatek. Z drugiej strony, przecież ten klasyk wiedeński, niezwykłym talentem muzycznym wykazywał sie już jako kilkuletnie dziecko...

Chociaż reżyser André Heller Lopes w zapowiedziach eksponował wątek kryminalny, dla mnie to zdecydowanie komedia omyłek w kryminalnej stylizacji. Prawie każda z postaci swoim kostiumem nie pozostawia wątpliwości z jakiej detektywistycznej książki czy filmu przywędrowała na scenę. Zabieg zresztą okazał się bardzo trafionym, jak również sięgnięcie do innych elementów popkultury (np. motywu z...”Różowej pantery”) oraz zgrabnie wplecionego akcentu...polskiego. Libretto może się w pierwszej chwili wydać nieco zawiłe, ale niuanse wyjaśniają recytatywy.

Sandrina (a tak naprawdę Violante Onesti)- w tej roli Ewa Majcherczyk, cudem przeżyła próbę morderstwa. Znajduje pracę u burmistrza Don Anchise-Podesty (Mateusz Zajdel), a ten z miejsca zakochuje się w dziewczynie. Ona jednak swoje serce oddała hrabiemu Belfiore (Tomasz Tracz), który ma się zaręczyć z siostrzenicą burmistrza, Armindą (Aleksandra Stokłosa). Mamy jeszcze innych zakochanych: wspomnianą przeze mnie pokojówkę Serpettę (Ewelina Szybilska), kochającą się w Podeście, wzdychającego do Serpetty Nardo vel Roberto (Łukasz Klimczak). Jest i kolejny nieszczęśliwie zakochany - Ramiro (Anna Borucka).

Ten spektakl to komiczna gra, prezentacja relacji, wynikających z omyłkowego lokowania uczuć. Artyści świetnie bawią się , co udziela się publiczności, która brawami nagradzała praktycznie każdą scenę. Bawi się i dyrygujący Bassem Akiki, pokazując, jak poprowadzić orkiestrę, aby w odpowiednich momentach była delikatnym tłem dla solistów, czasem naprawdę wycofując się, ale też chwilami "wchodziła" na scenę, jak równorzędny partner muzyczny w obsadzie.

Gender, feminizm, czyli kto tu rządzi?

Każdy z artystów ma tu swoje przysłowiowe pięć minut, a dynamika wokalnej gry słów jest tak zróżnicowana, że trudno stwierdzić jednoznacznie, kto z nich wyróżnia się w sposób wyjątkowy. Niewątpliwie jednak królują panie.

Serpetta (Ewelina Szybilska) w kostiumie panny Marple (za kostiumy brawa dla Dagmary Walkowicz-Goleśny), swoją kreacją aktorsko-wokalną, dzieląc się wiedzą o mężczyznach, zachwyciła widownię. Artystka połączyła ładną barwę głosu z genialną grą aktorską. Ma w sobie wdzięk i prawdziwy sexapil. Mimo siwych włosów, mało seksownego ubrania(pozornie !), dzięki sprytowi i prawdziwej kobiecej mądrości, potrafi zdobyć serce praktycznie każdego mężczyzny...

Anna Borucka w roli spodenkowej, jako Ramiro, łączy elementy komizmu z pełną wzruszenia i dramatyzmu sceną próby samobójczej. Jej mezzosopran na długo zostaje w pamięci.

Bardzo dobrze aktorsko i z dużym poczuciem humory wypada także Aleksandra Stokłosa, chociaż ma się wrażenie, że w kreacji nie do końca spełniła się wokalnie.

Tytułowa ogrodniczka , czyli Ewa Majcherczyk, zdecydowanie bardziej podobała mi się w drugiej części spektaklu. Inna sprawa, że i samo libretto jest tak skonstruowane, że właśnie wtedy artystka ma szansę na większą wyrazistość.

Scena, kiedy błąka się po lesie, a potem jej duety z ukochanym, zasługują na pełną uwagę. I nie można się oprzeć wrażeniu, że artystka także lepiej czuje się w roli Sandriny bliskiej obłędu,szalonej, niż ogrodniczki, odrzucającej zaloty burmistrza...Podesta jest dla niej kłopotem, bo cały czas myśli o Belfiorze i targają nią toksycznej wybory: przebaczyć w imię miłości zazdrosnemu kochankowi?

Bibilioteka w angielskiej posiadłości i las z marzeń sennych

Na wyjątkowe podkreślenie zasługuje scenografia Renato Theobaldo, zarówno w części pierwszej, kiedy znajdujemy się w typowo angielskiej bibliotece, jak i w drugiej odsłonie, nieco onirycznego lasu. Scenograf idealnie znalazł środki na stworzenie tych dwóch scenerii, przy tym, o czym sam mówił przed premierą, duża w tym zasługa Dariusza Albrychta, odpowiedzialnego za światła. Scena Opery Śląskiej jest niewielka, kameralna, ale można za pomocą dobrej scenografii stworzyć na niej optycznie niesamowitą głębię. Biblioteka jest pełna zakamarków, a w lesie naprawdę można się zgubić. Albo...zatańczyć.

Na tej operze można się naprawdę dobrze bawić. Obie części są dość różne i to też jest siłą spektaklu. Premierą "Romeo i Julia" Charles'a Gounoda, oczywiście mocno tragiczną, otwierano sezon artystyczny w Operze Śląskiej, opera buffa Mozarta - zamyka. Świetna klamra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!