Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sieroń: Pochłonęło mnie pole

Maria Zawała
Prof. Aleksander Sieroń jest m.in. laureatem nagrody Grand Prix targów wynalazczości w Brukseli za metodę leczenia, dzięki której chorzy mogą uniknąć amputacji nóg.
Prof. Aleksander Sieroń jest m.in. laureatem nagrody Grand Prix targów wynalazczości w Brukseli za metodę leczenia, dzięki której chorzy mogą uniknąć amputacji nóg. Andrzej Wawok
Jego wynalazki ratują życie pacjentów na całym świecie. Co tak bardzo przyciągnęło go do nauki? - Pole magnetyczne - mówi bez wahania profesor Aleksander Sieroń.

W gabinecie profesora Aleksandra Sieronia w jego bytomskiej klinice jest pełno dyplomów oraz... szabel. - Do białej broni mam słabość, to moje wielkie hobby - chwali się profesor. Szczególnie dumny jest z replik prostych polskich mieczy, które trzyma w swoim katowickim domu oraz szabel, wiszących w gabinecie.

- Polska broń jest najpiękniejsza na świecie. Lubię na nią patrzeć, ona przypomina, że codziennie trzeba walczyć o pacjentów, o własny sukces, a także ze swoimi słabościami - przyznaje.

Dyplomy uznania wiszą wszędzie. - Który najświeższy - pytam?

- Od króla Belgii. Dyplom i krzyż oficerski za innowacje w medycynie - informuje profesor o nagrodzie sprzed kilku tygodni. - Jestem bardzo dumny, że w Brukseli, stolicy Unii Europejskiej, doceniono polskiego naukowca.

Nie po raz pierwszy. Ostatni wynalazek prof. Sieronia: Laserobaria-S też otrzymała już najwyższą nagrodę za innowacje na „Brussels Innova” w 2015 roku, podobnie jak projekt Oxybaria, któremu przypadło brukselskie Grand Prix rok wcześniej. - Cieszę się, że moje wynalazki ułatwiają leczenie powikłań cukrzycy i miażdżycy - mówi profesor.

Oxybaria jest połączeniem działania hiperbarycznego tlenu i ozonu na uszkodzoną tkankę.

Terapię stosuje się za pomocą swego rodzaju „buta”, zakładanego na kończynę dolną, przez co następuje przyspieszenie gojenia się trudnych do wyleczenia ran. To prostota użytkowania oraz niska cena urządzenia zachwyciły jurorów.
- Wszystkie odkrycia w nauce tak naprawdę są proste, tylko trzeba pomyśleć, pokojarzyć - mówi skromnie profesor Sieroń, który ma do tego wyjątkowy dar.

Jeszcze słychać rżenie koni...

Czy do medycyny ciągnęło go od dziecka?

- Tak bym o tym nie myślał. Pociągały mnie różne rzeczy, w swoim czasie głównie dziewczyny - żartuje profesor, ale nie zaprzecza, że uczenie się przychodziło mu od zawsze nad wyraz łatwo. Słyszał, widział, czytał i pamiętał. Bez większego wysiłku.

Może dlatego skończył i Politechnikę Śląską, i ówczesną Śląską Akademię Medyczną. Ma specjalizacje z interny, angiologii, kardiologii, hipertensjologii, balneoklimatologii i medycyny fizykalnej. Z interny nawet drugiego stopnia.

Jakby było mało... jest też instruktorem jeździectwa i zapalonym koniarzem, a ci, którzy jeżdżą konno, wiedzą, że to pasja na całe życie. Był nawet kaskaderem, dublerem i statystą w filmach.

- Nie, nie w Hollywood, ale proszę mi wierzyć, czułem się wtedy, jakbym tam był - opowiada, a wieść niesie, że sam Łomnicki ciągnął go na reżyserię.

Ale Aleksander Sieroń, zanim zdecydował, najpierw sam sobie musiał odpowiedzieć na pytanie: kim będzie w życiu.
Ponieważ był prymusem, same piątki od góry do dołu, niełatwo mu było zdecydować o przyszłości już w liceum.
Chodził do Długosza w Katowicach-Szopienicach, najgorszym, jak wtedy mówiono, ogólniaku w mieście, do którego zsyłano niepokornych nauczycieli. Za karę.

- Może i w życiu niektórzy coś przeskrobali, ale uczyli świetnie. Niepokorni, ale za to bardzo mądrzy. Wiele mnie nauczyli - przypomina.

Zapamiętał zwłaszcza słowa jednego z nich o tym, że zdolnym to jest się do pewnego wieku, potem trzeba się wykazać.
- Będę humanistą - postanowił więc pewnego dnia i przez dwa lata przygotowywał się do egzaminu z historii sztuki. Bo matematyka i fizyka same mu do głowy wchodziły.

Do zmiany pomysłu na życie przekonała go polonistka.

- Olek, szkoda cię, chłopak musi mieć konkretny zawód - tłumaczyła i młody Olek posłuchał.

Wylądował na Politechnice Śląskiej. Wydział Elektryczny, równolegle studiował pedagogikę („bo się nudziłem”), no i... jeździł konno („bo się nudziłem”). Nawet na tym zarabiał kieszonkowe.

- Mogłem być statystą w filmie, ale płacili 100 złotych, a za kaskaderkę 200, więc bardziej opłacało się spadać z konia - przyznaje Sieroń.

„Zagrał” w filmie „Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”. Był dublerem aktorów, którzy panicznie bali się zwierząt.
- Wtedy to było proste. Podpisywało się certyfikat, że się nie rości pretensji, gdyby się człowiek zabił i można było spadać z konia albo z mostu. Warto było - twierdzi Sieroń.

Trupa Aleksandra

Aktorskie pasje rozwijał także w teatrze. - „Trupa Aleksandra”. Tak się nazywaliśmy, by zadowolić moje megalomańskie wówczas ambicje - opowiada.

Występowali głównie w studenckich klubach.

- Naturalnie sztuki sam pisałem, jak choćby tę o dramacie człowieka, który zostaje pochowany w trumnie żywcem i jedyne, co ma do dyspozycji, to alkohol - opowiada poważny dziś profesor.

Było z tym wiele śmiesznych sytuacji, bo studenci nie uznawali sztucznych rekwizytów.

- Zawsze piliśmy w trakcie przedstawienia prawdziwą wódkę. Łatwo się domyślić, że im bardziej zbliżaliśmy się do finału, tym było weselej. Raz nawet kolega aktor grał tak „sugestywnie”, że wypadł z trumny - wspomina z rozrzewnieniem studenckie czasy.

Asystent i student

Studia na Politechnice Śląskiej Aleksander Sieroń skończył w wieku 22 lat. Już wtedy postanowił, że poświęci się nauce, choć ojciec doradzał: idź do górnictwa. Wiedział co mówi, kreśląc przyszłość przed synem, bo sam, jako przedwojenny absolwent SGH oraz Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Warszawskiego związany był z tą branżą.
Ale młodego Olka to nie pociągało. W przeciwieństwie do pól magnetycznych.

- Zrozumiałem, że aby zbadać ich wpływ na ludzki organizm, muszę czegoś więcej dowiedzieć się o organizmie człowieka - opowiada prof. Sieroń.

Pierwszą pracę rozpoczął jako asystent w Katedrze Biofizyki ówczesnej Śląskiej Akademii Medycznej.

Z rektorem uzgodnił, że zacznie też studiować medycynę. Pierwszy taki przypadek w historii uczelni.

- Na zajęciach z biofizyki byłem dla kolegów wykładowcą, na pozostałych dołączałem do nich jako kumpel ze studiów. Szybko mi pokazali, gdzie moje miejsce, gdy przyszło mi do głowy, by nie pozwolić im ściągać na moich zajęciach - śmieje się Sieroń.
- Naiwnie sądziłem, że na medycynie będzie jak na polibudzie. 2-3 miesiące się pouczę i wszystko będę umiał, ale na wydziale

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!