Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skandal w Sosnowcu: Zmarł 35 m od drzwi szpitala. Zwłoki znaleziono po roku...

Tomasz Szymczyk
Ciało Mirka leżało tutaj, pod krzakiem jałowca. Obok szpitala - mówi Anna Nagacz
Ciało Mirka leżało tutaj, pod krzakiem jałowca. Obok szpitala - mówi Anna Nagacz Mikołaj Suchan
Wczoraj Anna Nagacz zapaliła znicze na grobie brata. Wiadomo, życia Mirkowi nikt już nie wróci, ale wciąż jest nadzieja, że może uda się jakoś wyjaśnić jego śmierć - To trzeba wyjaśnić. Ku przestrodze. Nie chcę, żeby coś takiego przydarzyło się komuś innemu - mówi pani Anna.

Amfetamina, pogotowie i wizyta w szpitalu

Pani Anna po raz ostatni widziała swojego brata 27 sierpnia zeszłego roku. Sosnowiczanka jest pewna: tego dnia nie zapomni nigdy. Wszystko było nie tak.

27 sierpnia 40-letni Mirosław Nagacz zażył dużą dawkę amfetaminy. Chciał popełnić samobójstwo. Rodzina wezwała pogotowie.

- Pogotowie przyjechało, ale lekarze byli źli, bo myśleli, że pacjent będzie nieprzytomny - opowiada pani Anna.

Jej brat trafił ostatecznie do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu. W ślad za bratem do szpitala pojechała również Anna Nagacz. Na miejscu była zaledwie dwadzieścia minut po tym, jak pogotowie przywiozło jej brata. Spóźniła się jednak, bowiem Mirka w tym czasie już nie było w szpitalu.

- Pielęgniarka powiedziała mi, że brat wyszedł. Lekarz nie zgłosił, że mają do czynienia z przypadkiem próby samobójczej. Była godzina 20, może 21. Oddali mi dowód Mirka, a ja wpadłam w panikę - wspomina Anna Nagacz.

Zaginął mężczyzna. To był samobójca?

Wersję Anny Nagacz potwierdza Mirosław Rusecki, rzecznik sosnowieckiego szpitala. - Pacjent został do nas przywieziony 27 sierpnia - mówi Mirosław Rusecki. - Był przytomny i w dobrym stanie ogólnym. Po piętnastu minutach sam zdecydował, że opuszcza szpital. Nie mieliśmy informacji, że jest to próba samobójcza. Pogotowie podało nam tylko informację, że zażył amfetaminę. Nie zdążyliśmy nic zrobić - relacjonuje.

Mężczyzna wyszedł ze szpitala i słuch o nim zaginął.

Mirosław Rusecki mówi, że szpital od razu powiadomił policję. Zawiadomienie o zaginięciu brata złożyła także Anna Nagacz. - Policjanci powiedzieli, że może Mirek wróci. Patrole miały też zwracać uwagę na mężczyzn ubranych w pomarańczowo-żółtą koszulę w okolicach szpitala - opowiada Anna Nagacz. Jak dodaje, w ciągu roku od zaginięcia brata policjanci zadzwonili do niej dwa razy. Robiliśmy wszystko, co do nas należy - zapewnia Grzegorz Wierzbicki z sosnowieckiej policji.

Ulotki, fundacja Itaka, jasnowidz i... zwłoki

Przez ponad rok cała rodzina miała nadzieję, że Mirek żyje i że się jednak odnajdzie. Nagaczowie nie pozostawili wszystkiego w rękach policji. Sami też starali się znaleźć Mirka. Rozwieszali ulotki z wizerunkiem zaginionego. Zajęła się nim również fundacja Itaka.

- Byliśmy nawet u Krzysztofa Jackowskiego. Jasnowidz powąchał spodnie Mirka i powiedział, że brat przebywa aktualnie w Holandii. Miał wrócić we wrześniu. Dodał nam trochę nadziei - mówi pani Anna.

Wtorek, 9 października tego roku miał być kolejnym zwykłym dniem, kolejnym dniem nadziei i czekania na powrót Mirka do domu. Telefon z policji był taki niespodziewany. Policjant poinformował panią Annę, że pod Szpitalem Górniczym zostały znalezione zwłoki mężczyzny. I dodał: Prawdopodobnie są to zwłoki Mirosława Nagacza.

Ciało leżało zaledwie 35 metrów od szpitala

Policja miała rację, to naprawdę było ciało Mirka. Pani Anna rozpoznała je. - Obrzucone puszkami i śmieciami ciało brata przez prawie czternaście miesięcy leżało w krzakach jałowca, a właściwie w jednym krzaku. I tylko 35 metrów od głównego wejścia do szpitala. Teren jest ogrodzony i monitorowany. Latem ludzie siadają tam na kocach - rozpacza.

Mirosław Nagacz w chwili śmierci ważył 80 kilogramów, miał 176 centymetrów wzrostu. - Jak można było go nie zauważyć? - pani Anna nie potrafi tego zrozumieć. Tym bardziej że przecież policjanci mówili rodzinie Mirka, że przeszukali teren. - Potraktowali go jak zwykłego ćpuna. Fakt, miał problemy, ale to nie usprawiedliwia takiego zachowania - ocenia Anna Nagacz.

- Dla nas to też dziwna sytuacja - przyznaje Rusecki. - Zwłaszcza że ciało zostało znalezione przy robieniu porządków - dodaje.

Rodzina Nagaczów mówi jeszcze o smrodzie, który podobno dochodził z okolic kępy jałowca. Mieli się skarżyć na niego pacjenci. - Nic nam o tym nie wiadomo - odpowiada rzecznik.

Prokuratura prowadzi dochodzenie

Śledztwo w sprawie Mirosława Nagacza prowadzi Prokuratura Rejonowa Sosnowiec-Północ. Postępowanie jest prowadzone z artykułu 155 Kodeksu karnego. Chodzi o nieumyślne spowodowanie śmierci.

- Takie postępowanie wszczyna się wówczas, gdy są wątpliwości co do przyczyny śmierci. Na razie odrzucamy hipotezę, aby doszło w tej sprawie do zabójstwa - mówi nam prokurator Mirosław Miszuda.

Prokuratura na razie ustala okoliczności sprawy. Zwróciła się do szpitala z prośbą o dokumentację z krótkiego pobytu Mirosława Nagacza w sosnowieckiej placówce. Prokuratorzy wystąpili ponadto do policji o akta dotyczące poszukiwań mężczyzny. Kiedy zatem poznamy wyniki śledztwa?

- Takie postępowanie trwa zwykle kilka tygodni - ocenia prokurator Miszuda.


Większość wraca

1339 - tyle osób szuka teraz Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych Itaka. Wśród nich jest 835 mężczyzn i 504 kobiety. Odnalazło się odpowiednio 62 i 65 procent z nich. Policja rocznie notuje około 15 tysięcy zaginięć.

Ludzie znikają bez względu na swój wiek, płeć, zawód i status społeczny. Przyczyny zaginięć są bardzo różne. To choroby fizyczne i psychiczne, wypadki, codzienne problemy i oczywiście także przestępstwa.

Co sądzicie o tej wstrząsającej historii? Komentujcie i piszcie na naszej stronie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Skandal w Sosnowcu: Zmarł 35 m od drzwi szpitala. Zwłoki znaleziono po roku... - Dziennik Zachodni