Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląsk. Częściej polowano na dziewczynki. Dzieci ginęły bez śladu w biały dzień. Jak to możliwe? Do dzisiaj nie wiemy, gdzie są

Grażyna Kuźnik
pixabay
Na początku XXI wieku w woj. śląskim zaczęły ginąć dzieci. Kto i dlaczego je porywał? Tego nie wyjaśniono. Policja jednak zapewniała, że robi wszystko, co może, a funkcjonariusze dawali ukradkiem rodzicom namiar do jasnowidzów. Zniknięcia łączyło coś wspólnego; nie było żadnych świadków. Nikt nic nie widział, nie słyszał, chociaż dzieci znikały koło domu, czasem na środku osiedla, przy głównej ulicy. Pochodziły ze skromnych rodzin, może były wcześniej obserwowane. Częściej polowano na dziewczynki. Do dzisiaj nikt się nie zgłasza, żeby po latach ujawnić tajemnicę.

Na początku XXI wieku w woj. śląskim zaczęły ginąć dzieci. Kto i dlaczego je porywał? Tego nie wyjaśniono. Policja jednak zapewniała, że robi wszystko, co może, a funkcjonariusze dawali ukradkiem rodzicom namiar do jasnowidzów. Zniknięcia łączyło coś wspólnego; nie było żadnych świadków. Nikt nic nie widział, nie słyszał, chociaż dzieci znikały koło domu, czasem na środku osiedla, przy głównej ulicy. Pochodziły ze skromnych rodzin, może były wcześniej obserwowane. Częściej polowano na dziewczynki. Do dzisiaj nikt się nie zgłasza, żeby po latach ujawnić tajemnicę.

Ciemnowłosa, szczuplutka Wioletka bawiła się przy domu na ulicy Wiosny Ludów w Szopienicach. Może ktoś na nią z okna zerknął, ale latem dawano tu dzieciom dużą swobodę. Ciepły lipcowy dzień, środa. Wiola zwykle nie oddalała się daleko, była nieśmiała, lękliwa, miała wadę wymowy, trzymała się domu. Ale około godz. 17 poszła do wujka przynieść mu domową zupę, mężczyzna mieszkał sam kilka domów dalej. Potem już jej nie widziano. Czy wujek odegrał jakaś rolę w zniknięciu dziewczynki? Policja o nic go nie oskarżyła, a media rzuciły się na innego świadka, 10-letniego Patryka, który opowiedział niesłychaną historię.

Patryk twierdził, że Wioletka szła od wujka ulicą w stronę pobliskiego przedszkolnego placu zabaw, chociaż była już godzina 19. On, Patryk, szedł za nią z kilkadziesiąt metrów dalej. Widział, jak nagle zatrzymał się koło niej dziwny mały fiat 126 w kolorze fioletu, ze spojlerem, z wymalowanymi z przodu i z tyłu dwoma czarnymi pasami. Bardzo charakterystyczne auto. Wyskoczył z niego silny blondyn, chwycił Wiolę i wciągnął do samochodu, gdzie byli jacyś inni pasażerowie. Wszystko trwało moment. Dziewczynka krzyczała i broniła się, ale nic to dało. Patryk bał się reagować, podobnie jak starszy pan, który, zdaniem Patryka, też widział to porwanie i nic nie zrobił. Nawet na policję nie zadzwonił. Patryk uznał, że milczenie jest bezpieczniejsze i nic nie powiedział rodzicom.

Wioli szukała w nocy setka osób z latarkami, wierząc, że dziecko tylko gdzieś pobłądziło, może zasnęło, ale dziewczynka przepadła. Policja dowiedziała się o wszystkim dość późno, dotarła też do Patryka. Jego wersja wydawała się wytworem fantazji, ale sprawdzono każdy ślad. Znaleziono też starszego pana, który rzekomo miał być świadkiem, ale zapewnił, że nie widział ani Wioli, ani żadnego porwania. Nikt też nie zauważył fioletowego fiata, a właściciele podobnych w okolicy mieli alibi.

Ciało Wioletki znaleziono w czwartek, czyli na drugi dzień, w stawie Morawa przy ul. Sosnowej, w Szopienicach- Borkach. Dziewczynka się utopiła. Czy sama poszła wieczorem kąpać się w stawie, chociaż o zmroku to odludna okolica, czy ktoś ją tam po kryjomu wrzucił, nie ustalono.

Los Wioletki przypomniał mieszkańcom sprawę innego dziecka, czteroletniego Kuby, również z Szopienic, który zniknął nagle z okolic swojego domu w 1999 roku, tym razem w styczniu. Pyzaty, wesoły, ruchliwy. Nikt go nie pilnował, Kuba musiał pilnować się sam, ale nie dał rady.

Nie był dzieckiem niekochanym. Wyszedł z domu z czekoladą i lizakiem, opatulony szalikiem, miał bawić się przy domu i z nikim obcym nie rozmawiać. Objedzonego słodkościami, twierdzili sąsiedzi, nikt by na cukierki nie zwabił. Kuba kręcił się przy domu, potem pobiegł bawić się z kolegą na jego podwórko. Potem zniknął.

Było już ciemnawo, czwarta po południu. Ulica Szabelniana, przy której mieszkał Kubuś, nigdy nie była bogata, ale w nieszczęściu ludzie sobie tu pomagają. Kuby szukał, kto mógł. Przeczesano strychy i piwnice, wszystkie wertepy i zakamarki, rzekę. Chłopiec zniknął. Ciała nigdy nie odnaleziono.

Podejrzewano ojca, bo karany i właśnie wypuszczono go z więzienia, ale akurat dzień po zaginięciu Kuby. Ojciec mówił autorce, że syna bardzo kochał, to był jego pierworodny, urodzony w prezencie na jego imieniny. Był załamany, policja przestała go podejrzewać.

Rodzina Kuby jego zaginięcia nie wytrzymała, sąsiedzi mówili, że matka wyprowadziła się stąd, było jej ciężko, dzieci trafiły do domu dziecka, ona już nie wierzyła, że może się im udać. Kuba miał brata i siostrę, jak zaginął, rodzina się rozwaliła. Ojciec został sam. Zresztą, według statystyk, 70-90 proc. małżeństw, którym zaginęło dziecko, rozstaje się. Bo stratę inaczej przeżywa matka, a inaczej ojciec.

Jeden ze starszych lokatorów na Szabelnianej powiedział wtedy, że wierzy w porwanie Kubusia. Może są nawet świadkowie, ale ludzie wolą się nie wychylać, tak ich życie nauczyło. Jego zdaniem, podjechał samochód, było zamówienie na chłopaczka i po wszystkim. Taki z samochodu przecież wie, które i jak dziecko podejść. Wybiera te bez opieki, w biednej okolicy.

Zobacz także

W tym samym roku zaginęła Sylwia Iszczyłowicz z Zabrza, która wieczorem sama szła ulicą Wolności. Jej grupa z religii przeniosła się gdzie indziej, dziewięciolatka jej szukała. Widziano ją około godz. 19 zaledwie 150 metrów od domu i nagle rozpłynęła się w powietrzu. Jeśli to był porywacz z samochodem, to działał błyskawicznie. Może miał wprawę. Do dzisiaj nie wiadomo, co stało się z Sylwią.

Czteroletniego Kubę z Jastrzębia Zdroju w 2000 roku ktoś rozebrał do naga i wrzucił do oczyszczalni ścieków. Pochodził z wielodzietnej rodziny, biegał gdzie chciał. 11-letnia Basia Majchrzak, też z Jastrzębia Zdroju, w tym samym roku wyszła do szkoły i znikła. Nikt nie zauważył niczego dziwnego. Dziewczynka miała przy sobie plecak i worek z butami na zmianę. Żadnych rzeczy nie odnaleziono, dziecka również.

13-letnia Iwonka Wąsik zaginęła w 2002 roku, na dużym osiedlu w Tarnowskich Górach, w biały dzień. Wracała ze szkoły około godz. 14. Policja nie miała żadnego punktu zaczepienia, nie zgłosił się żaden świadek, nikt nic nie widział. Rodzice musieli znieść różne rewelacje, że dziewczynkę porwano do haremu, że wylądowała gdzieś w Rumunii albo uciekła z chłopakiem.

Policja nazywa takie dzieci jak Iwonka czy Basia „trwale zaginionymi”, a na świecie mówi się o nich „niezapominajki”. Jasnowidze z litością mówią ich rodzicom, że sprawa wyjaśni się, ale dopiero po latach. I bliscy wciąż czekają na pukanie do drzwi.

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera