Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smolorz: Ja, śląski pijak, W dobie walki o trzeźwość

Paweł Smolorz
Paweł Smolorz
Paweł Smolorz
Nie pojmuję metod polskiej walki o trzeźwość. Prohibicje, zakazy, nakazy i inne duperele. Kto się chce łożreć, ten się i tak łożre. Jest takie stare mądre powiedzonko: „Alkohol spożywany z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach”. To jedyna skuteczna metoda. Stara jak świat.

Przeprowadziłem kiedyś krzepiącą, miłą rozmowę z fachowcem od uzależnień. „Słuchaj, lubię alkohol, picie sprawia mi radość, lubię się napić. Boję się tylko, czy nie jestem alkoholikiem” - spytałem. „A jeździsz autem po pijaku?” - zaczął wywiad. „Nie” - odpowiedziałem. „Chodzisz do pracy na bani?”. „Nie”. „Wolisz nie zjeść, a się napić?”. „Nie”. „Jesteś awanturnikiem?”. „Nie”. „To jesteś pijakiem, nie alkoholikiem”. Kamień spadł mi z serca i poszedłem się napić.

Na Górnym Śląsku, w przeciwieństwie do reszty Polski, piło się przede wszystkim piwo. Wódkę smakowali tu przybysze zza Przemszy i Brynicy. Picie piwa było częścią śląskiej kultury. Kultem wręcz, podobnie jak w Czechach i Niemczech. Ten śląski kult piwny prawdopodobnie zawdzięczaliśmy właśnie żywym jeszcze wtedy wpływom kulturowym naszych sąsiadów.

Gdy moje pokolenie śmigało beemiksami wokół bloku, rodzice prowadzili obok życie towarzyskie. Przed klatkami schodowymi rozstawiali turystyczne stoliki, dyskutowali, śmiali się, grali w karty i szachy, popijając jeszcze wówczas znośne znane piwo. Kto by tam wtedy dzwonił na policję, że ojciec pijany, że matka po piwku zajmuje się dzieckiem, że libacja, że dzieci patrzą... Wtedy to było picie, nie chlanie.

To nie jest tak, że nie było alkoholików. Pamiętam jednego. Taki modelowy przykład, który mógłby zilustrować moją rozmowę ze wspomnianym terapeutą. Bałem się tego sąsiada pierońsko. Nie był agresywny, ale jego stan upojenia był dla mnie widokiem zbyt egzotycznym jak na mój beztroski rozum. Unikał miejscowych spotkań towarzyskich. Wracał z pracy dobrze ubrany, czysty, ale nogi miał z waty. Co jakiś czas zasypiał na borsztajnie. Czasem prosił mnie - jak w ogóle dokuloł się do drzwi - bym pomógł mu trafić kluczem do zamka. To był widok przerażający. Wstyd dla całej normalnej rodziny. Wszyscy im współczuli. Po latach wróciłem w miejsce, w którym się wychowałem. To dziś eldorado pijaków. Dlatego dobrze się tu czuję. W papuciach wychodzę i po kilku metrach zaczyna się mój alkoholowy plac Pigalle. Niewidzialna ręka rynku robi swoje, ceny są przyzwoite. Kto próbuje zainwestować tu w biznes niezwiązany z pijaństwem, zwija się po pół roku. U tych rozeznanych zaś, tych, co zrobili analizę biznesową, promocje gonią promocje. Nocna prohibicja, którą wprowadziły niedawno władze Katowic, pozostawiła to miejsce w dawnym porządku. Za daleko jest od centrum miasta.

No i na co ten mój nostalgiczno-pijacki wywód? No bo jestem pijakiem, kulturowym pijakiem śląskim. I za cholerę nie pojmuję metod polskiej walki o trzeźwość. Prohibicje, zakazy, nakazy i inne duperele. Kto się chce łożreć, ten się i tak łożre. Koszty tej pseudowalki to zarżnięte życie towarzyskie normalnych ludzi; skuteczność w walce z alkoholizmem - zero.

Jest takie stare mądre powiedzonko: „Alkohol spożywany z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach”. To jedyna skuteczna metoda. Stara jak świat.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Zobacz najważniejsze wydarzenia minionego tygodnia w programie TyDZień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Smolorz: Ja, śląski pijak, W dobie walki o trzeźwość - Dziennik Zachodni