Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Solange Olszewska: Potęgę Solarisa zbudowała razem z mężem

Solange Olszewska
archiwum prywatne
Co łączy producentkę autobusów Solaris z autorką przygód o Harrym Potterze i jak niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher uratował rodzinę bizneswoman. Z Solange Olszewską, jedną ze 100 najbardziej wpływowych kobiet biznesu świata, o życiu i karierze rozmawia Maria Zawała

Zna pani powieści J.K. Rowling o Harrym Potterze?
Nie, nigdy mnie te bajki nie wciągnęły.

Nawet wtedy, gdy okazało się, że ma pani z autorką przygód o czarodzieju coś wspólnego?
Poważnie, coś nas łączy? Biznes to nie żadne czary-mary.

To prawda, ale jednak znalazłyście się panie obok siebie na liście 100 najbardziej wpływowych kobiet biznesu świata według niemieckiego dziennika "Handelsblatt". Jak pani myśli, dlaczego?
Wiele razy się nad tym zastanawiałam, ale nie miałam kogo zapytać, bo do dziś nie wiem, komu to wyróżnienie zawdzięczam. Myślę jednak, że doceniono fakt, że Solaris jest firmą rodzinną. Niemcy takie bardzo szanują.

Nosi pani ciekawe imię. Kto je wymyślił?
Mój dziadek przed wojną studiował i bronił doktorat na Sorbonie. Był chemikiem, a babcia grywała na fortepianie. Uwielbiała Chopina, a że Solange była córką George Sand - ukochanej naszego kompozytora, więc dziadkowie uznali, że to imię będzie mieć związek i z Polską, i z Francją. Namówili rodziców i tak zostało. Imię Solange nie bardzo jednak pasowało do poprzedniego ustroju. Pamiętam, jak się uśmialiśmy, gdy urzędnik stanu cywilnego, udzielający nam ślubu wygłaszał "Czy bierze pan sobie tę Solangę za żonę...". Dlatego znajomi mówili wtedy do mnie Magda.

Gdzie się poznaliście z mężem?
Na nartach, na Hali Miziowej. Krzysztof zahaczył o linę od wyciągu i złamał ząb. Jako przejeżdżająca obok studentka stomatologii Akademii Medycznej w Warszawie udzieliłam przystojnemu studentowi Wydziału Mechaniczno-Technologicznego Politechniki Warszawskiej pierwszej pomocy. No i to opiekowanie się nim bardzo mi się spodobało. Jemu zresztą też.

Myśleliście wówczas, że kiedyś będziecie zamożni?
A skąd, ja się przez kilka lat chowałam u babci w Gdyni. Szczytem moich marzeń o szczęściu było tam zamieszkać i zostać chirurgiem szczękowym. Namawiałam męża na przeprowadzkę, ale on już na studiach chciał mieć swoją firmę. W wolnych chwilach pracował zresztą jako mechanik w warsztacie samochodowym. Jego rodzice lekarze włosy z głowy rwali, że on jak robotnik haruje. Ale on marzył o swoim warsztacie. Jeździliśmy więc w wakacje do Szwecji do pracy, żeby zarobić. W 1979 roku kupiliśmy połowę warsztatu w Warszawie, a rodzice Krzysztofa pogodzili się z tym, że ich syn ani dnia nie przepracował na państwowej posadzie. Zamieszkaliśmy w bloku w 30-metrowym mieszkaniu, wkrótce na świat przyszła nasza córka Małgosia, a ja, wychowana w polskiej tradycji, że mąż jest najważniejszy, a żona z tyłu, zajęłam się dzieckiem. Niedługo potem urodził się nam syn Jan. Myślałam, że jak wrócę do pracy, spełnią się moje marzenia o chirurgii, ale profesor mnie nie chciał, więc trzy dni sobie poryczałam, a potem poszłam pracować jako dentystka do przychodni.
Aż nadszedł rok 1981, który wywrócił do góry nogami całe wasze życie...
13 grudnia 1981 roku zastał mojego męża w Niemczech. Wyjechał na tydzień do Kolonii po części zamienne do zagranicznych samochodów, które naprawiał w Warszawie. Zabrał ze sobą wszystkie nasze ówczesne dolary. Miał wrócić w poniedziałek, ale ogłoszono stan wojenny. Mieliśmy umowę, że gdyby coś się stało, miał nie wracać i zrobić potem wszystko, żeby ściągnąć nas do siebie. Zostałam z trzyletnią córką i dwuletnim synem bez pieniędzy, na szczęście miałam pełną zamrażarkę jedzenia.

Dopiero po roku mężowi udało się panią sprowadzić do Niemiec, ale bez dzieci. Trudno było podjąć decyzję o wyjeździe i zostawieniu ich w Warszawie?
Okropnie, ale byliśmy przekonani, że to tylko chwilowa rozłąka. Za załatwienie mojego paszportu pewna "pośredniczka" wzięła 7 tysięcy marek. Wydawało nam się, że tą samą drogą załatwi paszporty dzieciom. Sprzedałam warsztat i dałam jej wszystkie pieniądze. Dzieci miały dotrzeć do nas w ciągu miesiąca, ale tak się nie stało. Kobieta dostała od nas 12 tys. marek i samochód, ale nic nie załatwiła. Oszukała nas. Zaczął się koszmar. Każdego dnia się pakowałam, żeby do nich wracać. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Mąż chodził do pracy, a ja w domu starałam się znaleźć jakieś wyjście, ale nic się nie udawało. Trwało to rok. W pewnym momencie ta kobieta zadzwoniła, że jak jej przyślę zaświadczenie, że jestem umierająca, to mi dzieci oddadzą. Próbowałam załatwić taki dokument, ale bezskutecznie.

Jak odzyskała pani dzieci?
Mąż pracował już wtedy w fabryce Neoplana. Zatrudnili go, bo znał tę firmę jeszcze z czasów studenckich praktyk na poznańskich targach. Powiedzieli mu, żeby przyjechał do nich do Stuttgartu, bo właśnie Neoplan otwiera zakład w Berlinie i szukają ludzi. Został pierwszym inżynierem, jakiego zatrudnili. Jego firma produkowała za rządowe pieniądze autobusy niskopodłogowe dla ludzi niepełnosprawnych. W organizacji, która nadzorowała sprawę tej umowy, pracował kolega ze szkolnej ławy ówczesnego ministra spraw zagranicznych Niemiec Hansa-Dietricha Genschera. Zaprosił nas do siebie, gdy usłyszał o naszej historii i obiecał pomóc. Za darmo. I rzeczywiście, w ciągu tygodnia dzieci dotarły do Niemiec. List, w którym Hans-Dietrich Genscher prosi polskie władze o oddanie nam dzieci przechowujemy w domu jak relikwię.

I od tego momentu zaczęliście szczęśliwe życie?
Tak, to zresztą był w Niemczech bardzo dobry czas dla Polaków. Mąż w Neoplanie doskonale sobie radził, po latach został dyrektorem berlińskiej fabryki. Ja, niestety, cierpiałam, bo nie miałam pozwolenia na wykonywanie zawodu stomatologa. Zaczęłam więc działać społecznie. Założyliśmy pierwszą polską szkółkę w Berlinie. Zostałam wiceprzewodniczącą Polskiej Rady Społecznej, pomagałam Polakom nieznającym języka załatwiać pozwolenia na pracę itp. Gdy okazało się, że bez pozwolenia mogę pracować na uczelni, trafiłam do katedry leczenia dzieci trudnych na Freie Universität w Berlinie. Byli tam prawie sami obcokrajowcy, bo leczenie upośledzonych dzieci było mało prestiżowe. Przez 10 lat byłam nauczycielem akademickim.

Dlaczego zdecydowaliście się na niemieckie obywatelstwo?
Bo chcieliśmy i musieliśmy. Po traumatycznych doświadczeniach stanu wojennego nie planowaliśmy powrotu do Polski. No i skoro zdecydowaliśmy się związać nasze życie z nowym krajem, chcieliśmy to zrobić do końca. Także ze względu na dzieci. Poza tym, ja nie dostałabym inaczej pozwolenia na pracę w zawodzie lekarza, a mężowi też gorzej było awansować.
Nadszedł rok 1989. Wałęsa przeskoczył przez płot, a w Berlinie runął mur. Wasze spokojne życie po raz kolejny zostało zburzone.
Tak, ale teraz już na nasze własne życzenie. Przyznam się, że do Polski w ogóle mnie nie ciągnęło, a mojego męża wręcz odwrotnie. Jeździł w tę i z powrotem. "Nie uwierzysz, jaka tam jest atmosfera"- mówił podniecony.

Dlaczego zdecydowaliście się wrócić do Polski?
Pewnego dnia mąż poszedł do właściciela Neoplana i zapytał go, jak sobie wyobraża dalszą karierę mojego męża w swojej firmie. Krzysztof widział swoją przyszłość w zarządzie. Zasiadali w nim już dwaj bracia jego szefa i jego siostra. A szefowie mu na to odpowiedzieli: Panie Olszewski, przecież my mamy dzieci i nasze dzieci będą w zarządzie. Tu trzeba mieć geny Auwarterów! W tym momencie mąż zrozumiał, że w Neoplanie doszedł do kresu możliwości. Był rok 1993. Zaproponował właścicielom, żeby zainteresowali się polskim rynkiem, ale nie chcieli. Było to za czasów prezydentury Wałęsy i właściciel Neoplana powiedział wprost, że kraj, w którym rządzi były szef związków zawodowych nie ma szans na sukces. W końcu się zgodził, ale tylko na to, żeby mąż kupował od nich autobusy i sam je sprzedawał w Polsce na własne ryzyko. Mógł zachować nazwę Neoplan i tyle. Najpierw mąż sprzedawał używane autobusy turystyczne nowo powstającym u nas biurom podróży. Stwierdził jednak, że przyszłością dla niego będą niskopodłogowe autobusy miejskie. Pierwszy sprzedał w 1994 r. Warszawie. Zrobił furorę. Wkrótce pojawiła się oferta przetargowa z Poznania. Prezydent postanowił kupić 150 autobusów, z czego 72 neoplany, ale pod warunkiem, że pod Poznaniem powstanie fabryka. To był dla nas znak, ale nie mieliśmy pieniędzy.

" Ja nie mam nic, ty nie masz nic, to w sam raz, żeby wybudować wielką fabrykę" - jak w "Ziemi obiecanej" .
Dokładnie tak. Uwielbiam ten film. Znaleźliśmy teren w Bolechowie pod Poznaniem, zleciliśmy remont hali, wysłaliśmy 36 pracowników na szkolenie do Niemiec do fabryki Neoplana, ale kredytu jak nie było, tak nie było. Choć mieliśmy w perspektywie duże zamówienie, niemieckie banki nam odmówiły, polskie na początku też. Dopiero Bank Handlowy zaryzykował i dał nam pieniądze. 23 grudnia 1994 r., tuż przed świętami, podpisaliśmy umowę, a w marcu 1995 r. rozpoczęliśmy produkcję. Sprowadzaliśmy z Neoplana konstrukcje autobusów, a resztę robiliśmy w Bolechowie. W 1998 r. wybudowaliśmy drugą fabrykę w Środzie Wielkopolskiej, gdzie sami już robiliśmy szkielety autobusów. Kredyt spłaciliśmy błyskawicznie.

I w końcu przeprowadziła się pani do Polski?
Początkowo kursowałam w tę i z powrotem pociągami, w końcu jednak uznałam, że pracy w fabryce jest tak dużo, że muszę być na miejscu i pomagać mężowi. Wszystko robiliśmy sami. W budynku administracyjnym po jednej stronie były biura, a po drugiej nasze mieszkanie - dwa pokoje z kuchnią. W Berlinie też początkowo mieszkaliśmy na terenie fabryki, choć musieliśmy się wyprowadzić, bo dzieciom szkodziły wyziewy diesli. Dorobiliśmy się w Niemczech domku. Dzieci jednak z nami do Polski nie wróciły. Zostały w szkołach z internatem. W pierwszym roku jako Neoplan Polska sprzedaliśmy 130 niskopodłogowych autobusów. Po dwóch latach okazało się jednak, że zagraniczne produkty nie są przystosowane do polskich dróg, srogich zim i soli na ulicach. Mąż zauważył potrzebę stworzenia bardziej wytrzymałego autobusu. W maju 1999 r. miała miejsce premiera pierwszego solarisa urbino ze szkieletem ze stali nierdzewnej. Niemcy z Neoplana nie protestowali, bo bardzo dobrze zarabiali na częściach dla swoich autobusów, no i nie wierzyli, że nam się uda wypromować własną markę. Wymyśliłam nasz symbol - zielonego jamnika, który jest na naszych wszystkich autobusach. Jamnik, bo autobusy są długie i niskopodłogowe tak jak jego krótkie łapki, a zielony, bo ekologiczne. W pierwszym roku sprzedaliśmy 70 solarisów. Rozwijaliśmy się w szalonym tempie, brakowało pieniędzy na inwestycje. Zaproponowaliśmy Neoplanowi, że moglibyśmy razem robić autobusy turystyczne. Dlatego w 1999 r. sprzedaliśmy im 30 proc. udziałów firmy. Niestety, Neoplan zbankrutował i rok później kupił go MAN, który tym sposobem stał się też naszym udziałowcem. A był to nasz największy konkurent. Szefowie MAN-a zaproponowali nam odkupienie naszych 70 proc. i stanowisko szefa dla męża. Wiedzieliśmy, że to oznacza koniec solarisa i fabryki, bo Niemcy nie ukrywali, że chcą nas zamknąć. Nie mogliśmy się na to zgodzić. Żeby odkupić udziały, zastawiliśmy cały nasz majątek, także prywatny. Ale nie mogliśmy pozwolić, żeby 500 osób, które wtedy zatrudnialiśmy, znalazło się na bruku.
To były znów trudne czasy...
Cóż, raz na wozie, raz pod wozem. Dlatego wtedy, jakby na przekór naszej fatalnej sytuacji finansowej, powiedziałam dzieciom, że nie będzie prezentów na Gwiazdkę, bo mama z tatą jadą na... Malediwy. Musieliśmy gdzieś w spokoju zastanowić się nad przyszłością. Znaleźliśmy rozwiązanie. Siedem lat temu spłaciliśmy dług i firma znów w 100 procentach należy do naszej rodziny.

A Neoplana już nie ma. Przetrwałby, gdyby na czele jego zarządu stał pani mąż?
Nie chciałabym gdybać. Dla mnie ważny jest Solaris.

Macie teraz dziesięcioprocentowy udział w niemieckim rynku. Jak to osiągnęliście?
Produkujemy bardzo dobre jakościowo i nowoczesne autobusy. W pewnym momencie Niemcy to zrozumieli. Jeździ tam dziś 2 tysiące naszych solarisów. Jakieś 6-7 lat temu zaczęli nas traktować poważnie.

Jaka jest recepta na sukces?
Serce do pracy i miłość do ludzi. Nie wolno być aroganckim, oszukiwać klientów. Trzeba mieć taką samą wysoką jakość produktów jak inni, ale nikogo nie kopiować. No i ze słabości innych zrobić swoją siłę. Zawsze też podkreślamy, że jesteśmy polską firmą. Nawet na stoisku targowym oferujemy żurek.

Potęgę Solarisa zbudowaliście z mężem. Dlaczego oddał ster rządów pani?
Bo w życiu każdego biznesmena przychodzi czas, że trzeba szykować miejsce dla następnego pokolenia. Mąż doszedł do wniosku, że on pierwszy pójdzie do rady nadzorczej, a ja później do niego dołączę. Mam nadzieję, że firmę przejmą nasze dzieci. Ale nie chcielibyśmy popełnić błędów właścicieli Neoplana i zaufać wyłącznie genom. Jeśli będzie taka konieczność, Solarisem pokieruje jakiś zdolny menedżer.
Rozmawiała:
Maria Zawała

Solaris Bus

Solange Olszewska wspólnie z mężem jest twórcą i właścicielem firmy Solaris Bus & Coach SA. Od października 2008 roku jest prezesem Zarządu Spółki. Wcześniej była wiceprezesem ds. obsługi klienta i odpowiadała za działy marketingu, handlowy i serwis. W latach 90. firma Solaris funkcjonowała pod nazwą Neoplan Polska. Początkowo produkowała autokary i autobusy miejskie na niemieckiej licencji. W 1999 roku rozpoczęła produkcję własnej konstrukcji pod nazwą Solaris Urbino. W 2001 r. zmieniła nazwę na obecną - Solaris Bus & Coach SA. Produkuje m.in. autobusy miejskie, turystyczne, trolejbusy, a także tramwaje. Firma zatrudnia w Polsce 2200 osób i ponad 300 w 25 zagranicznych oddziałach. Produkty Solarisa można spotkać w 26 państwach w ponad 400 miastach. MAZ


*Aquadrom w Rudzie Śląskiej - najpiękniejszy park wodny w Polsce ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*75. urodziny Stanisława Oślizło. Benefis legendy Górnika Zabrze ZDJĘCIA
*Morderstwo w Skrzyszowie - NIEZNANE FAKTY

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Solange Olszewska: Potęgę Solarisa zbudowała razem z mężem - Dziennik Zachodni