Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa smaku. Felieton Sebastiana Reńcy dla "Dziennika Zachodniego"

Sebastian Reńca
Dwadzieścia pięć lat temu – 21 listopada 1997 r. zapadł pierwszy wyrok w procesie zomowców, którzy w grudniu 1981 r. strzelali do strajkujących górników w kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju (15 grudnia) oraz w katowickiej kopalni „Wujek” (16 grudnia). Sąd uniewinnił 11 byłych funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO. Wobec pozostałych umorzono postępowanie. Obecna na sali publiczność skwitowała wyrok okrzykami „Hańba! Strzelać do ludzi i nie ma winnych! Sąd pod sąd!”.

W prasie pojawiły się liczne komentarze związane z nieukaraniem zomowców. Wypowiadali się m.in. prof. August Chełkowski: „To skandal. Bardzo źle się stało i konsekwencje mogą być poważne. Ten wyrok może być bowiem sygnałem, że nawet najgorsza zbrodnia może pozostać bezkarna” oraz Andrzej Rozpłochowski, lider śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” w latach 1980-1981: „Uniewinnienie zomowców to obraza dla pamięci poległych w obronie wolności robotników. I wielka krzywda dla wdów i sierot. Ten wyrok gloryfikuje stan wojenny (…)”.

Pierwszy proces zomowców z katowickiego plutonu specjalnego rozpoczął się 10 marca 1993 r. przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Na ławie oskarżonych zasiadło 23 z nich.

Rozprawie towarzyszyły wyjątkowe środku ostrożności: „W drodze do sali 316 trzy razy policjanci z brygady antyterrorystycznej sprawdzali przepustki i bagaże. Członkami tej brygady do niedawna byli niektórzy z oskarżonych” – zauważał Tomasz Szymborski, wówczas reporter „Trybuny Śląskiej”.

Taka ciekawostka: czy zomowców, którzy strzelali do protestujących i pacyfikowali ich na demonstracjach, objęła tzw. ustawa dezubekizacyjna? Otóż nie objęła. Ona dotyczy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Kolejna ciekawostka: w połowie 1989 r. w Polsce było 24 tys. funkcjonariuszy SB, a ilu ich było z końcem stycznia 1990 r.? Jak podaje prof. Antoni Dudek w książce „Reglamentowana rewolucja”, zostało ich już tylko… 3,5 tys. Stało się tak, ponieważ część esbeków przeszła do milicji, inni odeszli na emeryturę, a ponadto z SB wyodrębniono wywiad i kontrwywiad czy Biuro „T”, którego pracownicy zajmowali się np. zakładaniem i obsługą podsłuchów.

Była to „ściema” Kiszczaka i jego kumpli. Typowo mafijne działanie, by chronić swoich. Tych, którzy inwigilowali, przesłuchiwali, podsłuchiwali, łamali ludziom życiorysy, rozwalali rodziny, zabijali, bili, torturowali, zmuszali do emigracji etc.

Dziś w różnych mediach, co jakiś czas pojawiają się reportaże o biednych staruszkach, którym ustawa dezubekizacyjna zredukowała emeryturę. Jakoś żaden dziennikarz słowem nie wspomni w tych tekstach, że SB (wcześniej UB), były formacjami bandyckimi. Z reportaży przebija się smutek, empatia i rozpacz, bo przecież bohater lub bohaterka reportażu nikomu nic złego nie zrobili, nikogo nie skrzywdzili, wręcz przeciwnie, a teraz spotkała ich taka niesprawiedliwość. Jakoś żaden z żurnalistów nie pochyla się nad losem prześladowanych. Ich nie ma, są tylko dobrzy esbecy, którzy niczym Wallenrod szli do bezpieki.

Przemek Miśkiewicz ze Stowarzyszenia Pokolenie i mój szanowny sąsiad na tych łamach, z pewnością opowiedziałby dziesiątki historii ludzi, opozycjonistów, którzy konspirowali po to, byśmy mogli żyć w niepodległej Polsce, a po 1989 r. egzystowali w biedzie, często skrajnej. Ja opowiem tylko jedną historię takiego człowieka, który kiedyś na ulicy spotkał swego „opiekuna” z SB. Ów esbek ukłonił się temu człowiekowi i z rozbrajającym uśmiechem zapytał go:

– I po co panu to było? Podziemne drukarnie, gazetki, kolportaż, przesłuchania, więzienie? Pan dzisiaj klepie biedę, a mnie się całkiem dobrze powodzi.

Który z tych mężczyzn stał „po jasnej stronie mocy”? Odpowiedź jest zero-jedynkowa. Przynajmniej dla mnie. Ktoś działał po stronie dobra, ktoś po stronie zła. Tutaj nie ma odcieni szarości. Było to „sprawą smaku” i „odrobiny koniecznej odwagi” (Zbigniew Herbert), by nie pracować w SB, nie zapisywać się do PZPR, nie biegać po ulicach w mundurze ORMO lub z zomowską pałką, nie pisać peanów na cześć partii i jej członków, po prostu – by pewnych rzeczy nie robić. Jeżeli już się to robiło, należy za to zapłacić, a oni nawet się tego nie wstydzą. Przepraszam, wstydzili się, przynajmniej niektórzy…

Kiedyś, wspominany tutaj Zbigniew Herbert, został poproszony, by wraz z Arturem Międzyrzeckim stworzyli podręczną biblioteczkę w Domu Pracy Twórczej w Oborach. Panowie zapełnili biblioteczkę tomikami wierszy, opowiadaniami i powieściami pełnymi zachwytów swoich kolegów i koleżanek nad komunizmem. Potem, ilekroć Herbert przyjeżdżał do Domu Pracy Twórczej, pierwsze kroki kierował do tej oszklonej szafy, by zobaczyć, co z niej zniknęło. Złodziejami książek byli sami autorzy owych produkcyjniaków czy wierszy. Przynajmniej oni wiedzieli, że brali udział w „hańbie domowej” (Jacek Trznadel), a reszta? Reszta stała się niewidzialnymi. Kim oni są? Zainteresowanych odsyłam do mej powieści „Niewidzialni”.

Autor jest pisarzem, ostatnio wydał powieść „Świadek”.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera