Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szatan: Bon Jovi w Wiedniu. I jego show w amerykańskim stylu!!! [ZDJĘCIA, WIDEO]

Szatańskie Wersety
Drugi dzień naszej wiedeńskiej przygody z Bon Jovi w roli głównej upłynął głównie pod znakiem oczekiwania na wieczorny występ Jona i spółki oraz ciekawości zamykającej się w kilku najważniejszych punktach: jak Bon Jovi wypada bez Richiego Sambory na pokładzie, jak w koncertowej oprawie sprawdzi się nowa scena zespołu, czy Jonowi znów nie uaktywni się alergia i jaki zestaw utworów zaprezentują przed austriacką publicznością, która niejednokrotnie miała okazję podziwiać ten zespół w akcji.

Pierwsza refleksja: w mieście nie czuło się zbytnio koncertowej atmosfery. Spacerując w godzinach południowych w okolicach Parlamentu czy Opery Wiedeńskiej z naszą ekipą znaleźliśmy może jeden plakat zapowiadający show.

Tłumów fanów nie było w okolicznych kawiarniach w centrum miasta (wybraliśmy się do jednej z nich, bo jak stwierdził nasz "kierownik" Janusz: w Wiedniu to trzeba napić się kawy po wiedeńsku:).

Mówił też o zwyczaju słuchaniu Mozarta w parku...Niestety w najbliższym parku nie natrafiliśmy na żadną grupę muzyków prezentujących swe najwyższe umiejętności, za to naszym oczom ukazały się... leżaki. Coś co w Polsce pojawia się przy okazji kilkudniowych festiwali (a i to nie zawsze). Masz ochotę chwilę odpocząć, siadasz. Obok sporo studentów co można wytłumaczyć bliską odległością uniwersytetu. Nikt tych leżaków nie kradnie, a całości dopełnia świetnie wypielęgnowana trawa, na której nie śmie pojawić się ani jeden papierek.

CZYTAJ KONIECZNIE
SZATAŃSKIE WERSETY, CZYLI MUZYCZNY BLOG OLI SZATAN

Leżaki leżakami, ale najważniejszy jest koncert. Dojazd z centrum miasta do Trabrennbahn Krieau (tor wyścigów konnych) gdzie miał zagrać Bon Jovi zajęło nam godzinę. Dodam, że trasa do pokonania wynosiła dokładnie 6 kilometrów! Korek, który spokojnie mógłby rywalizować z korkami powstającymi przy okazji koncertów na warszawskim Bemowie.

Teren przy wiedeńskim torze wyścigów konnych w ciągu kilkunastu godzin od naszej ostatniej wizyty (na zakulisowej wycieczce) zmienił się dość mocno. Niezliczona ilość barierek, na większości których wisiały banery reklamujące kolejne koncerty (m.in. Paul McCartney, Green Day, czyli to co i u nas w czerwcu), oznakowanie, które niestety nie mogło zachwycać, podobnie jak pewna pani z obsługi, którą przerosła odpowiedź w języku angielskim na proste pytanie o drogę do wejścia na imprezę. Bo skąd mogła wiedzieć że na koncert przyjadą też ludzie z innych krajów....

Zaopatrzeni w napoje (w gustownych kubeczkach za 1 euro, do którego potem można było tylko robić już wielkie dolewki - za stosowną opłatą) minęliśmy bramki, mniej lub bardziej skrupulatnych ochroniarzy i naszym oczom ukazało się serce imprezy. Scena robiła jeszcze większe wrażenie, Cadillac (a raczej jego przód) prezentował się już w pełnej okazałości, podobnie jak morze ludzi, których przybywało z każdą chwilą. W sumie zebrało się 50 tysięcy fanów.

A Bon Jovi? Już podczas pierwszego utworu było wiadomo, że z formą panów jest bardzo dobrze, a gitarzysta Phil X zastępujący Samborę czyni to całkiem nieźle. Jako drugi z utworów pojawił się "You Give Love a Bad Name", wywołując ożywiony aplauz publiczności. Z powodu takiej a nie innej sceny podczas tego koncertu nie mogło zabraknąć "Lost Highway", przedstawicieli najnowszego albumu na czele z "Because We Can" i tytułowym "What About Now", a także takich kilerów jak "It's My life", "Keep the Faith" czy "Bad Medicine".
Przed jednym z bisów, utworem "Wanted Dead or Alive" (swoją drogą wciąż mam w głowie wersję tej piosenki wykonywaną przez Toma Cruise'a w filmie "Rock of Ages") Jon poprosił o wyciągnięcie w górę swoich telefonów komórkowych. Oczywiście sporo się ich pojawiło na widowni, ale mam wrażenie, że jednak Polacy w tego rodzaju akcjach wykazują większe zaangażowanie.

Ostatni numer wieczoru śpiewali chyba wszyscy. "Livin' on a prayer" okraszony tańcem w deszczu. Bo trzeba dodać, że 90 procent tego koncertu odbyło się z udziałem chmur, które solidnie postanowiły obdarować deszczowymi kroplami. Z nami moknął też Jon (zadaszenie sceny jest tylko do wysokości pozostałych muzyków - by zabezpieczyć sprzęt, na którym grają). Gdy już jego misternie ułożona fryzura kompletnie poległa na placu boju, w drugiej części koncertu wokalista założył czapkę z daszkiem. Na moment zakrył sobie usta czarnym elementem swej garderoby, nawiązując tym samym do czwartkowej konferencji i "bycia jak Michael Jackson". Z powodu pogody nie musiał jednak martwić się o swą alergię.
Tańczył na scenie, wyginał bioderkami, skakał w kałuży, a to wszystko przez 2,5 godziny.

Jestem bardzo ciekawa Jon i jego koledzy zaprezentuje się w Gdańsku. Jeśli tak jak wczoraj w Wiedniu to czeka nas wielkie show w prawdziwie amerykańskim stylu!

To tyle z Wiednia: pozdrowienia!

A może ktoś z Was też był na wiedeńskim koncercie Bon Jovi i chciałby się podzielić wrażeniami?


*Najpiękniejszy Rynek w woj. śląskim jest w... ZAGŁOSUJ i ZMIEŃ WYNIK
*Matura 2013: Pytania egzaminacyjne na 100 proc. ZOBACZ
*Nudyści już zawitali na plaże ZOBACZCIE, gdzie spotkacie naturystów w woj. śląskim
*Tak zdasz egzamin na prawo jazdy kat. A na motocykl ZDJĘCIA i WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo