Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczepański: Portret polskiej rodziny, która właśnie mocno się zmienia

Marek Szczepański
Od setek lat, ba, od tysięcy nawet, panuje przekonanie, ze rodzina jest najważniejszym elementem każdego społeczeństwa, a więzi krewniacze są wyjątkowo trwałe. Prawie niezniszczalne.

Oczywiście, rodzina przybiera zróżnicowaną postać w rozmaitych kręgach kulturowych. W Polsce kluczowe są więzi krwi, ale w Afryce jest już całkiem inaczej. Czarni jak heban obywatele Senegalu na przykład za bliskich uważają tych, których chcą uważać.

Po wypadku górskim w północnej części tego kontynentu zostałem zaadoptowany i uznany za krewniaka przez taką właśnie rodzinę, a kolor skóry nie miał tutaj najmniejszego znaczenia. Ten rodzaj więzów w socjologii nazywa się pokrewieństwem żartobliwym.

W Azji z kolei w wielu miejscach ludzie zakładają, że pochodzimy od tych samych przodków, a zatem jesteśmy jedną wielką rodziną.

No tak, mieszkamy jednak w Polsce, w której rodzina traktowana jest z powagą i obdarzana najwyższym zaufaniem. To nic, że z każdych 100 zawartych dzisiaj małżeństw - i tych cywilnych, i tych konkordatowych - rozpadnie się ponad 30, ale to i tak mniej niż w innych krajach Unii Europejskiej. Może z wyjątkiem Włoch, Hiszpanii i Irlandii.

Niektórzy badacze trąbią jednak na alarm i mówią, że w Polsce mamy już do czynienia z kryzysem rodziny. To - w moim przekonaniu - przesada, jesteśmy raczej świadkami zmian tej instytucji, aniżeli z jej schyłkiem.

Przede wszystkim zmienia się liczebność rodziny. Jeszcze do niedawna była ona wielopokoleniowa, złożona z dziadków, rodziców i dzieci. Dzisiaj ze świecą szukać takich rodzin, choć wciąż jeszcze się zdarzają, zwłaszcza na wsiach i w małych miastach.

Współczesna rodzina polska jest mała, nuklearna, jak się ją określa w nieznośnym żargonie naukowym. Tworzą ją rodzice i zazwyczaj jedno dziecko. Dzietność kobiet w RP jest nikczemnie niska i wynosi ledwie 1,3. Mówiąc inaczej, dziesięć kobiet w wieku rozrodczym urodzi trzynaścioro dzieci. Kraj zatem przeżywa kryzys demograficzny, kurczy się ludnościowo i w sposób przyśpieszony starzeje. Po to, aby zatrzymać te niekorzystne zjawiska i procesy, dzietność musiałaby przekroczyć magiczną liczbę 2. A to wciąż nieziszczone marzenia.

Ciekawe, że Polki, które wyemigrowały do bogatych krajów Unii, do Islandii czy Szwajcarii, rodzą znacznie częściej i chętniej niż te, które pozostały w kraju. Świadczy to o opiekuńczej roli innych państw i niedostatku takiej opieki w RP.
Młodzi ludzie coraz później też decydują się na ślub i później - zazwyczaj tuż przed trzydziestką - na pierwsze i, na ogół, ostatnie dziecko.

Trudno w to uwierzyć, ale gwałtownie przyrasta grupa maminsynków. Po raz kolejny okazało się, że oprócz Włochów, Hiszpanów i Słowaków z hotelu „Mama”, całodobowego, ze znakiem all inclusive, korzysta bardzo duża grupa młodych polskich mężczyzn.

Przyrasta też liczba samotnych matek i samotnych ojców, podobnie jak liczba konkubinatów i kohabitacji. Ponad milion mam wychowuje samo-tnie dzieci i blisko sto tysięcy mężczyzn deklaruje ten typ wychowawczego osamotnienia. Warto może podkreślić, że zdecydowana większość samotnych rodziców znajduje się w trudnej czy nawet bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Mówiąc inaczej, klepie biedę i oczekuje wsparcia od państwa i jego instytucji.

Ciekawe jest i to, że w kraju z wielkimi problemami demograficznymi wielodzietność powiązana jest jednoznacznie z niedostatkiem. Blisko trzy czwarte rodzin wychowujących troje i więcej dzieci korzysta z pomocy socjalnej. Powstaje zatem fundamentalne pytanie: czy wielodzietność rodzi biedę, czy też bieda przynosi wielodzietność?

Wcale częste są urodzenia pozamałżeńskie i nikt już chyba, może poza miejscowościami „daleko od szosy”, nie używa pogardliwego terminu „panna z dzieckiem” czy zo-witka. Pojawiają się zróżnicowane formy życia rodzinnego, a zdeklarowane single czy sin-gielki nie są zjawiskiem marginalnym. Podobnie zresztą jak „laty” i „dinksy”. Dziwaczne te pojęcia pochodzą z języka angielskiego i oznaczają takie małżeństwa czy pary, w których partnerzy umawiają się, że będą czerpać z uroków bezdzietnego życia, a nawet, w krańcowych warunkach, zamieszkiwać osobno.

Trudno też pominąć związki homoseksualne i rosnącą tolerancję Polaków wobec nich. Nasi rodacy niechętnie, i tak jest od wielu już lat, widzą możliwości adopcyjne dzieci przez pary lesbijskie czy gejowskie. Tak czy inaczej, rodzina polska zmienia się. Nie wiem, czy na lepsze, czy na gorsze, ale pozostaje najtrwalszym elementem społeczeństwa obywatelskiego. Nieoceniony Kabaret Starszych Panów znakomicie to przewidział, śpiewając nieśmiertelne frazy: „Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina. Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!