Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szołtysek: Odpustowe maszkety

Marek Szołtysek
marek szołtysek
Wyobraźmy sobie jakąś wyższą uczelnię na Śląsku, a na niej wydział humanistyczny. Powiedzmy historia, historia sztuki, kulturoznawstwo, dziennikarstwo czy coś podobnego. I tam właśnie jakiś student trzeciego lub czwartego roku ma plan pisania pracy magisterskiej. Dodatkowo wyobraźmy sobie, że do wydziałów kultury urzędów marszałkowskich w Katowicach czy Opolu wpływa projekt na dofinansowanie pewnego procesu badawczego. I teraz wreszcie powiem, że ów plan pisania pracy magisterskiej czy temat procesu badawczego jest taki sam. Chodzi o przebadanie i opisanie słodyczy sprzedawanych na Śląsku w budach, czyli na straganach pod kościołami podczas odpustów.

Otóż na podstawie mojego długoletniego doświadczenia powiem, że człowiek z takim pomysłem naukowym ma szanse w najlepszym wypadku na milczące pominięcie i nie ma szans na akceptację. Najprawdopodobniej jednak czeka go wyśmianie i podejrzenie, że uznaje pierdoły za poważny przedmiot badawczy. I na tym między innymi polega słabość polskiej nauki, czyli chęć badania rzeczy wielkich, a pomijanie małych. I potem zdarza się to, co przeszli producenci oblatów, chcąc zarejestrować ten produkt jako regionalny. Po prostu w odpowiednich urzędach w Katowicach czy w Warszawie powiedziano im, że takiego czegoś jak oblaty nie ma i nie było. Więc musieli sami przeprowadzić proces badawczy i udowodnić urzędnikom oczywistą prawdę, że oblaty to stary, tradycyjny śląski wypiek - taki rodzaj wafelka. I oblatom się udało. Firma się rozwija, a oblatowe wafelki są już nawet w supermarketach. Konsumenci są zadowoleni i uratowano przed zapomnieniem ten fragment śląskiej kultury.

CZYTAJ WIĘCEJ FELIETONÓW MARKA SZOŁTYSKA - KLIKNIJ TUTAJ

Wróćmy jednak do naszych odpustowych słodyczy, zwanych maszketami. To wyjątkowo różnorodne zjawisko kulturowe. I w tym przypadku trzeba zbadać recepturę, technikę wykonania, historię nazwy czy wreszcie zasięg występowania tych słodyczy. Bo przecież może się okazać, że są one znane pod różnymi nazwami na Morawach, w Austrii, w Czechach, na Słowacji czy w innych regionach Polski. Z tym jest naprawdę dużo roboty i wyliczyłem pobieżnie, że potrzeba na to przynajmniej dwa lata pracy i 25 tys. zł.

A oto stworzona przeze mnie wstępna lista tych śląskich odpustowych maszketów, które powinno się po kolei badać i dokumentować: czekoladowe maczki, anyżki (ciasteczka), anyż (różowe lub jasnoczerwone cukrzane kostki), makrony (kokosowe ciasteczka), kartofelki (zwane też zimniokami albo bramborami, marcepanowe kulki koloru brązowego), pieczki w szekuladzie (np. suszone śliwki w polewie czekoladowej), pierniki, lukrecjo, miynta (zwana też feferwynica albo fefermyncka), zozwór, tatarczuch, futermeloki, floki, kopalnioki, szkloki i wiele innych. I to trzeba badać, jako element naszego dziedzictwa kulturowego. Mądry zrozumie!
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!